Dziękujemy, że byłaś

Czytaj dalej
Fot. Tomasz Gawałkiewicz
Dariusz Chajewski

Dziękujemy, że byłaś

Dariusz Chajewski

W sobotę, 19 marca odeszła od nas Eugenia Pawłowska. Kochany człowiek, mądra dziennikarka, Snobka z felietonów „I ja tam byłam...”.

Moje pierwsze skojarzenie? Widzę Panią Żenię idącą deptakiem. Jeszcze zanim zacząłem pracę w „Gazecie Lubuskiej”, rozpoznawałem tę charakterystyczną sylwetkę z drepczącym jej śladem bardzo, bardzo okrągłym psem. Był to Kibic. Pani Żenia i Kibic to dla mnie wyjątkowe, deptakowe wspomnienie.

Później, dość niespodziewanie, tę parę poznałem osobiście i przypominało to otarcie się o legendę. Gdy dziś zapytać wielu Czytelników o Eugenię Pawłowską, zapewne wielu pokręciłoby głową. Ale kto nie znał Snobki, Pani Żeni lub „tej dziennikarki od Kibica”...?

Urodziła się w 1932 roku w miejscowości Skorynki pod Baranowiczami (dawne woj. nowogródzkie). W czasie wojny mieszkała w Baranowiczach, gdzie jej ojciec pracował na kolei. Po 1945 ewakuowała się z rodziną do Żar, tu ukończyła LO, dziś im. Bolesława Prusa. Studiowała dziennikarstwo na Uniwersytecie Jagiellońskim. Do „Gazety Zielonogórskiej” (później „Gazety Lubuskiej”) trafiła zgodnie z nakazem pracy, w roku 1954.

- Lubiłam poznawać ludzi - wspominała w ostatnim wywiadzie dla „GL”. - Jeśli trzeba było dojechać do rozmówcy, dojeżdżałam, nawet na ramie roweru czy wozie pełnym worków z ziemniakami. Na początku pracy pisałam piórem ze stalówką, którą maczało się w atramencie. Później usiadłam przy komputerze. Czyż więc moje życie nie było ciekawe?
Była publicystką, długoletnią kierowniczką działu kulturalnego, prowadziła popularną rubrykę „Z harcerskiego kociołka”. Została laureatką Lubuskiej Nagrody Kulturalnej i Nagrody Kulturalnej Prezydenta Miasta. Od 2005 roku jest honorową obywatelką Zielonej Góry...

Eugenia Pawłowska, czyli Pani Żenia, przepracowała w naszej Gazecie 58 lat

- Nie zapomnę jej znakomitych wywiadów z ludźmi kultury. To umiejętność wyjątkowa - wspomina Tadeusz Palto, emerytowany sekretarz redakcji. - I znakomicie adiustowała teksty. Po jej czytaniu nie stawiało się nawet przecinka. Sprawami redakcji żyła przez cały czas. Gdy byłem u niej dwa dni przed śmiercią, pytała o koleżanki i kolegów.

O dziennikarstwie mówiła, że jest jak narkotyk. Przez lata bywała na zielonogórskich salonach, pisząc niezwykłe felietony „I ja tam byłam...”. Tak właśnie narodziła się legendarna Snobka. - Heroicznie walczyła o każde słowo w swoim felietonie, gdyż każde z nich miało swoje miejsce - mówi Alicja Bogiel, była dziennikarka „GL”. - Do tego naprawdę ostre pióro. Na tyle ostre, że wielu organizatorów z ulgą przyjmowało wiadomość, że na ich imprezie Snobki nie będzie.

Zdzisław Haczek żartuje, że jest uczniem Pani Żeni w drugim pokoleniu. Jego mistrzynią była Danuta Piekarska, która dziennikarskie szlify zdobywała właśnie pod okiem Snobki. - I wylądowałem w jednym redakcyjnym pokoju z moimi mistrzyniami, co było dla mnie ogromnym wyróżnieniem - dodaje. - Niestety, wyróżnił mnie także Kibic, który uwielbiał kłaść się pod moim biurkiem. A ja mam alergię na psy.

Henryka Bednarska mówi o życzliwości Pani Żeni i o tym, że zawsze pamiętała o imieninach. Katarzyna Borek pamięta, jak kiedyś zapytała Snobkę, czy zawód dziennikarza przyciąga określony typ kobiet, czy też ta profesja tak zmienia kobiety. Usłyszała, że to... nie jest ważne. Ważne, aby dobrze się bawić. Czarek Siciński mówi, że pamięta ją od... zawsze.
- Ile razy się spotykałyśmy, zawsze powtarzała, że żyje, myśli dzięki Gazecie - dodaje Iwona Zielińska-Adamczyk, redaktor naczelna „GL”. - Tak, to było jej życie. Na mnie największe wrażenie robiło w jej felietonach to, jak bardzo żyła rytmem miasta, jak blisko była ludzi. I jak potrafiła opisać życie prostymi słowami...

A my idąc deptakiem, będziemy już zawsze widzieli Ją, jak spaceruje z Kibicem. Legenda „GL”? Nie, to była nasza Pani Żenia. Dziękujemy, że tutaj była.

I ja tam byłam... (felieton z 19 marca 1996)

Na koncerty festiwalowe w naszej filharmonii trzeba się zamawiać, jak dawniej w kabarecie Laskowika po nać pietruszki. A może nawet z jeszcze większym wyprzedzeniem. Toteż poszłam na wieczór muzyki i tańców irlandzkich.
Wydarzeniem nadzwyczajnym przed tygodniem był występ światowej klasy jazzowych wokalistów w naszym teatrze. Nim się pojawili, oklaskiwano trzech sponsorów. Potem pani Grażyna Wolman była odmieniana przez różne przypadki za organizacyjny trud. No, ale i artyści dostali, co im się należało...
Pani Urszula Dudziak i pan Marek Bałata po raz pierwszy improwizowali razem zeszłego roku w wielickiej kopalni soli. Teraz doszła im jeszcze ciemnoskóra Michele Hendricks. Która jazz ma we krwi. Michele jest córką znakomitego amerykańskiego wokalisty, Johna Hendricksa.
Obdarowana pięknymi kwiatami, pani Urszula Dudziak przed koncertem pochodziła po śladach dzieciństwa ze ściśniętym gardłem. Po koncercie otoczył ją wianuszek dawnych przyjaciół i znajomych.
Red. Zygmunta Galka poznała bez trudu. Robił jej pierwsze nagrania radiowe. Przypomnieli się Krysia Rudowiczówna-Jabłońska, Szymon Bujacz i Mieczysław Puzicki. - Graliśmy w jednym zespole - mówią panowie. Ona miała 14 lat, a my po 19. Kiedy w Zielonej Górze pojawił się Krzysztof Komeda i zapytał M. Puzickiego, czy nie ma jakiejś dobrej wokalistki na tournée po Bułgarii, ten podpowiedział mu Ulę i nawet pobiegł po nią do szkoły. Żeby przyszła na przesłuchanie. Tak zaczęła się jej kariera...
A jak Twoje dzieciaki? Siostra Danusia, brat Leszek? - dopytują się dawne koleżanki. - A Twoje małżeństwo? Pani Ula nie ukrywa, że kapitana słonych wód odprawiła z powrotem do Szwecji. I choć jeszcze bez rozwodu, znów jest na sercowym rozdrożu.
A czy Ty wiesz, kto był Twoją chrzestną matką? - wchodzi nagle w rozgwar pan Jerzy Konieczny. - Moja matka! Pelagia Konieczna! Jeszcze w Gubinie. Gdzie ojciec pana Jerzego był naczelnikiem PUR-u. Gdzie obie mamy plotkowały po kawiarniach, Ula uciekała na wagary pod Górę Śmierci, wyśpiewując „Ej, baba ryba!”, a Jurek z Leszkiem chodzili na raki...
Wydarzeniem teatralnym była „Dulska” Zapolskiej z Olsztyna. Z pazurem Hanuszkiewicza i jeszcze paroma stołecznymi nazwiskami na afiszu. Czyli pokaz, jak robić lektury szkolne, żeby uczniowska publiczność zamiast przysypiać wstawała do owacji...
W Galerii Punkt wystawa prac Anny Szymanek. Mało ludzi - dużo kwiatów.
Do domu pani Pauliny Komorowskiej-Birger na Jędrzychowie, gdzie miała pokaz grupa młodych twórców, dotarłam (tak wyszło), gdy było już po grogu. Obejrzałam co jeszcze było do obejrzenia, i pospieszyłam do Galerii ART. Zdążyłam zaliczyć pieczone ślimaki. Nie mówiąc o pracach pana Ireneusza Solarka ze Zbąszynia, malowanych na posklejanych gazetach jeszcze w Nowym Jorku. Gdzie spędził półtora roku jako „wizowy” Polak.
Złożonego przez grypę autora reprezentowała na wernisażu w dobrym stylu żona z siedmioletnim synkiem.
Kuba, zapytany o Amerykę, wykrzyknął: Jest okropna, wstrętna! A ludzie marzą...

Snobka

Dariusz Chajewski

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2025 Polska Press Sp. z o.o.

Dokonywanie zwielokrotnień w celu eksploracji tekstu i danych, w tym systematyczne pobieranie treści, danych lub informacji z niniejszej strony internetowej, w tym ze znajdujących się na niej publikacji, przy użyciu oprogramowania lub innego zautomatyzowanego systemu („screen scraping”/„web scraping”) lub w inny sposób, w szczególności do szkolenia systemów uczenia maszynowego lub sztucznej inteligencji (AI), bez wyraźnej zgody Polska Press Sp. z o.o. w Warszawie jest niedozwolone. Zastrzeżenie to nie ma zastosowania do sytuacji, w których treści, dane lub informacje są wykorzystywane w celu ułatwienia ich wyszukiwania przez wyszukiwarki internetowe. Szczegółowe informacje na temat zastrzeżenia dostępne są tutaj.