Dzięki niej niechciane zwierzęta znajdują dom
Kiedy tylko ktoś znajdzie bezdomnego psa lub rannego kota, to nie zgłasza się do urzędu. Dzwoni do Agnieszki Maternik, która zaopiekuje się każdym zwierzęciem.
Nie jest celebrytką, ale wszyscy ją znają. To wszystko za sprawą miłości do zwierząt, którą miała od zawsze. Czy miało to jakiś początek?
- Koniec szkoły podstawowej. W tym okresie trafiła do mnie pierwsza „znajda” - opowiada Agnieszka Maternik. - To był malutki, rudy kundelek, który każdego dnia odprowadzał mnie do szkoły. Robił tak przez wiele miesięcy. Pewnego dnia zawędrował za mną do domu. Rodziców nie musiałam długo przekonywać. Na początku mieli wątpliwości. Jednak kiedy mama zobaczyła, że śpi na klatce schodowej, zaraz zaprosiła go do domu.
Po 500 zwierzętach straciła rachubę
Pani Agnieszka jest bibliotekarką. Od ponad 20 lat prowadzi własny dom tymczasowy dla zwierząt. Jak przyznaje, sama nie potrafi zliczyć ile zwierząt się u niej przewinęło.
- Po tym jak doszło do 500, przestałam liczyć. Straciłam rachubę - śmieje się A. Maternik.
Gubinianka nie tylko pomaga zwierzętom. Jeśli pomocy potrzebuje człowiek, też nie odmówi. Przykładem był mieszkaniec Wałowic w gminie Gubin, o którym pisaliśmy na łamach „Gazety Lubuskiej”. Agnieszka jechała przez Wałowice do znajomych z Chlebowa. Zauważyła psy i kozy przy ulicy, czyli zwierzyniec pana Tadeusza, schorowanego, samotnego. Staruszek żył za kilkaset złotych miesięcznie. Pani Agnieszka woziła mu słoiki z obiadami, wspierała na duchu, odwiedzała w szpitalu. Kiedy mężczyzna zmarł, zajęła się zwierzętami, którymi opiekował się na co dzień. - Nie mogłam ich przecież tak zostawić - podkreśla.
Opiekowała się psami, kotami i... żółwiem
Najczęściej w domu pani Agnieszki goszczą psy i koty. Trafiały się jednak niecodzienne przypadki, a największym z nich był żółw.
- Ktoś znalazł go w pobliskim parku i przyniósł do mnie. Był to duży osobnik, wodno-lądowy, miał być może kilkanaście lat. A może więcej - opowiada pani Agnieszka.
Zwierzę szybko znalazło właściciela. Podobna historia często powtarzała się z innymi zwierzakami.
- Tutaj tak już jest, że jak ktoś coś znajdzie lub usłyszy, to nie dzwoni do urzędu, tylko do mnie - śmieje się gubinianka. - Sami urzędnicy z gminy wiejskiej do mnie dzwonią z zapytaniem czy znajdzie się miejsce dla psa. Jeszcze zanim zadzwonią, to już wiem, o którego chodzi, ponieważ kontaktowali się ze mną mieszkańcy - opowiada.
Pani Agnieszka przez lata pracowała na taką reputację. Z drugiej strony uważa, że przez to większość obowiązków z bezdomnymi zwierzętami spada na nią, a nie na urzędy.
- To nie jest do końca dobre rozwiązanie, ponieważ takie sprawy powinny przechodzić przez urzędy. Ponadto również mam ograniczenia i wszystkich zwierząt do swojego domu nie przyjmę - przyznaje A. Maternik.
Coraz więcej bezdomnych psów
Od początku roku w całym powiecie krośnieńskim odnotowano więcej wałęsających się, bezpańskich psów niż kiedykolwiek.
- To dziwne. Zwykle najgorzej jest w okresie letnim, kiedy ludzie wyjeżdżają na wakacje, porzucają swoje psy - mówi znany gubiński "zwierzolub".
- W tym roku takie nasilenie jest właściwie od początku roku. W ciągu jednego tygodnia trafiły do mnie trzy bezdomne psy. Nie pamiętam, żeby kiedykolwiek tak było.
Gubinianka dodaje, że może być jeszcze gorzej. - Wkrótce zacznie się wysyp szczeniąt. Ponadto wielkimi krokami zbliża się do nas okres wakacyjny, w którym najczęściej psy są wyrzucane - opowiada.
To dla niej ogromna satysfakcja
Pani Agnieszce trafiały się różne przypadki z najsłynniejszym Bazylem na czele, który był bity przez właściciela i tylko dzięki interwencji gubinianki nie został uśpiony.
- To największa satysfakcja, kiedy udaje się uratować zwierzę oraz znaleźć mu dom - podkreśla A. Maternik.
Dodaje, że nawet gdyby chciała kiedyś przestać opiekować się bezdomnymi zwierzętami, to nie potrafiłaby tego zrobić.
- Nawyk, przyzwyczajenie. Powiedziałabym nawet, że to uzależnienie. Nawet jak przejeżdżam przez wioski, to zaglądam za ogrodzenia ludzi i wypatruję zwierzaków.