Przez cztery lata Ireneusz z Jarosławia nie płacił alimentów na syna, bo zdobył dowód, że dziecko nie jest jego. Teraz komornik grozi licytacją jego mieszkania.
Kiedy ona zaszła w ciążę, Ireneusz miał podejrzenia. Już wtedy było między nimi źle, sprawa rozwodowa w toku, ale wciąż mieszkali z sobą, były chwile zawieszenia broni, po których lądowali w łóżku, żeby później znów wykopać topór wojenny. Kiedy żona zaszła w ciążę, miał swoje podejrzenia, ale odpychał je od siebie, bo żaden facet nie przyzna z entuzjazmem, że żona mu przyprawia rogi. Całe dnie spędzał za kierownicą, czasem trzy dni z rzędu nie było go w domu, ale coś do niego docierało, „życzliwi” donosili, że jego żona to nie Penelopa, ale kiedy chłopiec się urodził, niczym przykładny ojciec pojechał do szpitala, odebrał niemowlaka, potem przez całe miesiące niańczył i przewijał, choć podejrzeń nie pozbył się wcale.
Mijał miesiąc i drugi, o chrzcie chłopca nie było mowy, ona nie wspominała, on nie dopominał się, atmosfery nie było. Chrzciny to uroczystość rodzinna, a co z nich za rodzina, jak sprawa rozwodowa nad nimi wisi? I tak dziecko pół roku przeżyło w pogaństwie, aż Ireneusz wyśledził, że żona mu na plebanię jeździ. W końcu pofatygował się do księdza, zapytał, ksiądz nie ukrywał powodów tych wizyt.
- Powiedział: była u mnie twoja żona, żeby ochrzcić dziecko, ale chciała, żeby na chrzcie był jego ojciec biologiczny - opowiada Ireneusz. - Ksiądz ochrzcił, ale na obecność ojca biologicznego nie zgodził się, bo musiałby zaakceptować cudzołóstwo. I na chrzcie nie było ani ojca biologicznego, ani mnie, bo o wszystkim dowiedziałem się po fakcie.
Podejrzenia Ireneusza teraz graniczyły z pewnością, ale dowodu wciąż nie było. A facet musi mieć pewność, bo inaczej wątpliwości go zeżrą, więc Ireneusz pobrał wymaz ze śliny dziecka (wciąż wszyscy mieszkali pod jednym dachem, więc problemu ze zdobyciem materiału porównawczego nie było) i ruszył do firmy Laboratorium TestDNA w Katowicach. I dostał czarno na białym: „Na podstawie przeprowadzonego badania 16 loci został uzyskany wynik analizy DNA wykluczający domniemanego ojca jako biologicznego ojca badanego dziecka. Zaprzeczenie ojcostwa jest 100%”.
Ireneusz mówi, że domyśla się, kto jest ojcem biologicznym: - Taki krótkokarki z łańcuchem na szyi, co siedzi na krawężniku i pluje i to jest jedyne jego zajęcie.
A potem nastąpiła sprawa rozwodowa, sąd przydzielił prawa opiekuńcze, określił wysokość alimentów, Ireneusz mówi, że czuł się, jakby go przepuszczono przez maszynkę do mięsa.
Domniemany ojciec
Uważa, że była już żona doskonale wiedziała, co robi. Że to nie był przypadek, że pół roku zwlekała z ochrzczeniem dziecka. Bo on nie miał pojęcia, że sam z siebie ma tylko sześć miesięcy od urodzenia dziecka na sądowe dochodzenie o zaprzeczenie ojcostwa. Potem może to robić, ale za pośrednictwem prokuratora. Nieco więcej niż sześć miesięcy minęło od urodzenia chłopca, kiedy ksiądz oświecił go, że „biologiczny” nie jest, więc napisał do prokuratury: „Wnoszę o wytoczenie w moim imieniu powództwa o ustalenie, że małoletni (…) urodzony przez (…), nie jest moim synem”. Prokuratura Rejonowa w Jarosławiu „nie znalazła wystarczających podstaw do wystąpienia z takim wnioskiem do sądu”, choć przecież dysponowała wynikami testów DNA. Tyle, że ich wynik nie był dla prokuratury wiarygodny, bo nie wiadomo kto i nie wiadomo na jakim materiale dokonywał badań, nie było na to wiarygodnych dla prokuratury świadków. Jarosławska prokuratura uzasadniała, że chłopiec urodził się w trakcie trwania ich małżeństwa, więc „zachodzi ustawowe domniemanie, że dziecko to pochodzi od męża matki”.
„Nadto należy podkreślić, że Pana żona stanowczo i konsekwentnie twierdzi, że to Pan jest ojcem małoletniego. Zeznała o tym w trakcie procesu rozwodowego, a także w trakcie przesłuchania w prokuraturze” - zaznacza prokuratura. - Matka zeznała, że „w okresie tym nie współżyła cieleśnie z żadnym innym mężczyzną”.
Chwilowo Ireneusz zarzucił batalię o zaprzeczenie ojcostwa, bo miał poważniejszy problem: tocząca się sprawa rozwodowa. Sąd Okręgowy w Przemyślu uznał, że rozpad małżeństwa dokonał się z winy obu stron, matce przyznano prawa opiekuńcze nad córką i synem, od ojca zasądził alimenty: 400 zł na córkę i 100 zł na domniemanego syna. Bo „w papierach” Ireneusz wciąż figurował, jako ojciec chłopca i dziecko nosiło jego nazwisko.
- W dokumentach rozwodowych były dostarczone przeze mnie wyniki DNA, że nie jest moim synem, ale kiedy sędzina wydawała wyrok, powiedziała, że rozumie moją sytuację, ale te sto złotych alimentów, to „dla zasady” - opowiada Ireneusz.
Jakoś nie mógł pogodzić się z takimi zasadami, więc od wyroku odwołał się do Sądu Apelacyjnego w Rzeszowie. Tu sąd też dysponował wynikami badań DNA, ale uznał, że Ireneusz wciąż jest domniemanym ojcem chłopca. I uznał też, że skoro tak, to nie 100 zł, ale 200 zł powinien co miesiąc płacić na syna. Ireneusz poczuł, że wymiar sprawiedliwości kompletnie go ignoruje, raz jeszcze poszedł do jarosławskiej prokuratury, żeby w jego imieniu wszczęła sprawę o zaprzeczenie ojcostwa. I niech prokuratura zmusi matkę dziecka do poddania się badaniom DNA, bo ta do tej pory konsekwentnie tego unika. Prokuratura wkrótce odpisała, że dalej nie widzi do tego podstaw.
„Przesłuchana ponownie w prokuraturze Pana była żona zeznała, iż obecnie nie zamierza poddawać się badaniom genetycznym DNA, konsekwentnie twierdzi, że jest Pan ojcem małoletniego. Podaje przy tym, że obecnie Pan odwiedza ją i dzieci, traktuje małoletniego jak swoje dziecko, deklaruje, że go kocha. W tej sytuacji, wobec braku dowodu wykluczającego w sposób jednoznaczny Pańskie ojcostwo, jak i z uwagi na dobro dziecka nie jest możliwe wystąpienie przez prokuratora z powództwem do sądu”.
Dopiero teraz poczuł zupełną bezsilność. Przecież prokuratura mogła przy odrobinie wysiłku zmusić matkę do badań DNA, choć nie własnymi siłami, a decyzją sądu. Prawo jest takie, że jeśli matka się nie zgadza na badania, to prokuratura zmusić jej nie może, ale sąd tak. Rzecz odbyła się pod kontrolą biegłych sądowych, żeby tym razem było dla prokuratury i sądu wiarygodnie. Prokuratura uznała jednak, że wystarczą zapewniania matki, że Ireneusz ojcem jest. I nie takim złym, skoro dziecko odwiedza.
- Pewnie, że odwiedzałem, córka wciąż mieszkała z matką - przyznaje mężczyzna. - A chłopiec niczemu nie winny, że w takich okolicznościach przyszedł na świat, nie będę na niego przenosił konfliktu z jego matką.
Po decyzji prokuratury, wyrokach sądów, na cztery lata zapadła cisza. Ireneusz nie chce dziś wyzłośliwiać się, że to była „zmowa jajników”, bo w pierwszej i drugiej sprawie rozwodowej orzekały kobiety, że jego wnioski w prokuraturze też odrzucała kobieta - prokurator, ale dodaje, że… coś w tym jest.
Płać, jak sąd nakazał
Przez cztery lata był względny spokój: Ireneusz płacił alimenty na córkę, na chłopca nie płacił, bo się nie poczuwał, a matka się nie upominała. Dzieci odwiedzał regularnie, więc mógł sprawiać wrażenie, że i dla chłopca jest wzorowym ojcem. Po dwóch latach córka wyprowadziła się od matki, zamieszkała z ojcem. Dwa lata później Ireneusz uznał, że sokoro córka mieszka z nim, a nie z matką, to niby dlaczego wciąż ma „do rąk własnych” matce płacić alimenty, skoro to on pokrywa wszystkie koszty utrzymania córki.
- Wniosłem do Sądu Rejonowego w Jarosławiu pozew o alimenty od matki dla córki - wyznaje.
Na reakcję nie musiał długo czekać: była żona wniosła kontrpozew: niech Ireneusz zapłaci wszystkie zaległe alimenty na syna za ostatnie cztery lata. Przypomniała, że to ona ma zasądzoną opiekę nad obojgiem dzieci, również i to, że wyrok sądu o alimentach na jej syna był prawomocny, więc niech Ireneusz płaci, jak sąd kazał. Sprawę wziął w swoje ręce komornik.
- Powiedział mi, że mnie rozumie, że to zupełnie pokręcona sytuacja, ale on ma związane ręce i musi dokonać egzekucji - opowiada Ireneusz. - A że narosły straszne sumy, których nie jestem w stanie spłacić, więc może dojść do licytacji mojego mieszkania, w którym mieszkam z córką. Nie wiem, gdzie się wtedy podziejemy.
W akcie rozpaczy złożył w Prokuraturze Okręgowej w Przemysłu prośbę, by ta - w jego imieniu - wniosła sprawę o ustalenie ojcostwa. Niezależnie od tego jego adwokat ma napisać do ministerstwa sprawiedliwości.
Matka chłopca nie podjęła rozmowy z naszym dziennikarzem.