Dziadostwo warte miliony [komentarz]
Chwali się ratusz (i szczyci również) zrewitalizowanym Parkiem im. Jana Kochanowskiego. Ostatnio nawet zachęcał do głosowania na ten obszar zieleni miejskiej (chodziło o plebiscyt „Przeglądu Komunalnego”) , w przebudowę którego zainwestowano - bagatela - 4,8 mln zł.
Nie mam nic przeciwko promowaniu miasta (tyle że nie mieście i wśród rdzennych mieszkańców, co ostatnio staje się bardzo modne, właśnie w mieście nad Brdą), byleby reklama nie przysłania troski o los tego, co wspólne i za ciężkie pieniądze zrewitalizowane.
Tymczasem mijają prawie trzy (!) tygodnie, gdy na łamach „Pomorskiej” uprzejmie poinformowaliśmy - tak Czytelników, jak i Urząd Miasta - że w parku źle się dzieje. Pokazaliśmy przypadki dewastacji - posąg „Łuczniczki” ma zerwaną cięciwę, na placu zabaw ślady zniszczeń noszą nie tylko instrumenty, ale także przyrządy służące do ruchowych zabaw, a słupy oświetleniowe rdzewieją. Ratusz dziękował nam za przekazane uwagi, a usterki obiecał usunąć możliwie jak najszybciej. Minęły dwie dekady, a w parku nic nie zrobiono.
Zastanawiam się, ile papierów trzeba zapisać, by wymienić jedną ławkę, ile osób musi być zaangażowanych w naprawienie rzeźby Ferdinanda Lepckego? Inercja urzędnicza po prostu poraża.