Dyrektor Zbigniew A. molestował uczennice? Wcześniej broniła go szkolna pedagog, a prokuratura i kuratorium nie ukarały
Już kilkanaście lat temu w Swarzędzu mówiono, że nauczyciel i były członek lokalnych władz Zbigniew A. molestuje uczennice. Prokuratura uznała wtedy relacje nastolatek za wiarygodne, zachowania nauczyciela za naganne moralnie. Ale nie postawiła mu zarzutów. Kuratorium go nie ukarało. Zbigniewa A. bronili koledzy z pracy oraz lokalnej polityki. Z czystą kartą zaczął pracować w Poznaniu. Przy aprobacie kuratorium wygrał konkurs na dyrektora Zespołu Szkół Elektrycznych nr 2. I właśnie w tej szkole miał niedawno molestować kolejne uczennice, za co teraz trafił do aresztu. Dyrektor siedzi, a do śledczych zgłaszają się kolejne pokrzywdzone.
Zbigniew A. został zatrzymany 19 czerwca, trzy dni przez zakończeniem roku szkolnego. O 6 rano do jego domu zapukali policjanci, prokuratura postawiła zarzuty, sąd aresztował na 3 miesiące. W obronie aresztowanego dyrektora stanęła większość nauczycieli i pracowników kierowanego przez niego poznańskiego Zespołu Szkół Elektrycznych nr 2.
Ale jest druga strona medalu: dyrektor może dostać zarzuty za molestowanie kolejnych osób. Na razie jest podejrzany o molestowanie dwóch uczennicy, ale śledczy przesłuchują cztery kolejne osoby. Nastolatkom ze szkoły miał wkładać język do buzi, dotykać ich miejsc intymnych. Szósta pokrzywdzona to studentka, która w maju chciała zebrać w szkole materiały do swojej pracy magisterskiej. Badań z uczniami nie dokończyła. Pospiesznie opuściła szkołę, bo jak nam opowiada, dyrektor i ją molestował.
Przysłał SMS-a: chata wolna, zabawimy się
Zbigniew A. jest osobą znaną, zwłaszcza w Swarzędzu. Pod koniec lat 90. wszedł w skład tamtejszego zarządu gminy. Zajmował się oświatą. Należał do Unii Wolności, potem startował w wyborach z list PO. Przez kilka kadencji był radnym miejskim w Swarzędzu.
I to właśnie w Swarzędzu, w okresie jego kolejnej kadencji radnego, zaczęły się jego kłopoty. Wtedy rozeszły się po kościach. Do naszej redakcji odezwała się emerytowana nauczycielka ze Swarzędza. Przedstawiła się, podała swoje dane, prosiła o anonimowość. Twierdzi, że w 2005 roku były poważne sygnały, że Zbigniew A. molestuje nastolatki. Podała imię i nazwisko jednej z rzekomo molestowanych. Sprawa, jak dodaje emerytowana nauczycielka, została zamieciona pod dywan.
- Około 2005 roku, podczas lekcji, zaczepiła mnie uczennica z zawodówki. Pochodziła z trudnego środowiska. Zaczęła się zwierzać, że molestuje ją nauczyciel geografii Zbigniew A. Nie chciało mi się w to wierzyć. Powiedziałam najpierw, że może to takie żarty z jego strony. Ale ona na to, że w weekend przesłał jej SMS-a. Pamiętam do dziś ten tekst:
chata wolna, żona i dzieci wyjechały, zapraszam cię, zabawimy się
. Uczennica skarżyła się też, że on ją przyciska do ściany gdzieś w ustronnych miejscach w szkole. Czuła się osaczona – opowiada emerytowana nauczycielka
- Ja, przyznam szczerze, za bardzo nie mogłam jej pomóc. W szkole panowała przyjazna atmosfera dla pana Zbyszka. On miał świetny kontakt ze szkolną pedagog Barbarą Antoniewicz, która jako była wicedyrektor miała w szkole bardzo silną pozycję. Te dziewczynę wysłałam na rozmowę do jej wychowawczyni, ale ona nikomu poza mną nie chciała się zwierzać. Wiem, że potem ten temat trafił do pani Antoniewicz. Ona tę dziewczynę zrugała: że zachowuje się prowokująco, że się maluje i jest wulgarna. Uczennica z płaczem do mnie przyszła, że chyba nie ukończy klasy.
Wywołana do tablicy Barbara Antoniewicz dwa lata temu hucznie obchodziła 50-lecie pracy pedagogicznej. Były kwiaty, podziękowania, brawa od polityków PO: marszałka województwa i starosty poznańskiego. Antoniewicz nadal jest pedagogiem w ponadgimnazjalnym Zespole Szkół nr 1 w Swarzędzu. Udziela się także publicznie, jest powiatową radną PO.
Ze Zbigniewem A. łączy ją wieloletnia znajomość. W kadencji 1998-2002 razem zasiadali w zarządzie gminy Swarzędz. Była też wicedyrektorem szkoły, w której pracował Zbigniew A. W 2002 roku musiała zrezygnować z tej funkcji, gdyż została radną powiatu poznańskiego.
Dziś Antoniewicz stanowczo zaprzecza, by kiedykolwiek jakaś uczennica skarżyła się jej na Zbigniewa A. - Ze skargą na niego nigdy nie zgłosiła się do mnie żadna uczennica. Nigdy też nikogo nie zrugałam, nigdy. Zawsze starałam się pomóc uczniom. Chciałabym spojrzeć w oczy tej nauczycielce, która teraz mnie oskarża. Jestem zdziwiona taką opinią – oburza się Barbara Antoniewicz, szkolny pedagog. - Do dzisiaj młodsze nauczycielki szukają u mnie pomocy – opowiada o sobie.
Zniszczenie anonimu na Zbigniewa A.? Widocznie tak to było
Ale w historii z uczennicą i SMS-em jest coś na rzeczy. W październiku 2006 roku o zachowaniach Zbigniewa A. zaczął pisać „Głos Wielkopolski”. Barbara Antoniewicz wtedy nieco inaczej przedstawiała sprawę. Naszej gazecie opowiadała wówczas o uczennicy, która w 2005 roku dostała SMS-a od nauczyciela. Wynikało z niego, że Zbigniew A. chce się umówić z nastolatką.
Antoniewicz usprawiedliwiała go wtedy, że zawsze był otwarty na młodzież, dawał wszystkim numer telefonu, ale przecież nic złego w tym nie ma. Szkolna pedagog dodała, że niewinnego człowieka można tak oskarżyć, że nie będzie miał szans na obronę.
Zanim temat trafił do prasy, w czerwcu 2006 roku do szkoły przysłano anonim, że nauczyciel geografii molestuje uczennice. List został... zniszczony. Jak wynikało z późniejszych ustaleń prokuratury, decyzję o zniszczeniu donosu podjęły: szkolna pedagog Barbara Antoniewicz oraz dwie panie wicedyrektor. Dziś Antoniewicz twierdzi, że nie pamięta żadnego anonimu na temat Zbigniewa A.
Inaczej reaguje wicedyrektor Maria Juszczak. Pytana o zniszczenie tamtego anonimu odpowiada, że „widocznie tak to było”. Juszczak była zakłopotana naszymi pytaniami. Milczała, zastanawiała się nad odpowiedzią, w końcu wydusiła z siebie, że wówczas nie było zastrzeżeń do Zbigniewa A., do szkoły nie docierały „takie” informacje.
Pytał nas na ucho: czy już to robiłaś?
Wróćmy do wydarzeń z jesieni 2006 roku. Sprawy zaszły wtedy na tyle daleko, że nie dało się ich wrzucić do kosza. Uczennice zaczęły się skarżyć nauczycielkom, że są molestowane przez pana Zbyszka. Owszem, był miły, ale jednocześnie bardzo wulgarny. Sprawę opisywał „Głos Wielkopolski” oraz inne media. Rodzice uczniów zarzucali, że w szkole panuje zmowa milczenia. Radio RMF FM wprost stwierdziło, że dziwne zachowania nauczyciela były w szkole tajemnicą poliszynela. Grono pedagogiczne go broniło. Wspomniana Barbara Antoniewicz twierdziła, że Zbigniew A. może był zbyt swobodny i naiwny, a uczennice próbowały z nim flirtować.
Kilka dni artykułach w mediach, na początku listopada 2006 roku szkoła zawiadomiła prokuratura. Wszczęto śledztwo, przesłuchano osiem uczennic. Powołana przez śledczych biegła psycholog oceniła zeznania nastolatek jako wiarygodne. Zeznawały, że nauczyciel strzela ze staników, próbuje pocałować, klepnął w pośladek, każe chować majtki w spodnie, bo ponoć sam nie może się skupić, czyni uwagi o dekoltach, na przerwach podchodzi do nich i na ucho wypytuje o życie seksualne: Czy już to robiłaś? Czy się zabezpieczasz?
Jednej z uczennic nie spodobał się sposób, w jaki usiadł na jej ławce. Gdy zwróciła uwagę, Zbigniew A. skwitował, że „kita mu nie wystaje”. Innej dziewczynie proponował zakup stanika. Warunek: ma się w nim pokazać. Uczennice słyszały też pogłoski, że z jedną z dziewczyn podobno miał romans.
Barbara Antoniewicz: sprawa polityczna, dziewczyny sobie powymyślały
Przesłuchano także szkolną pedagog Barbarę Antoniewicz. W śledztwie broniła Zbigniewa A. Snuła teorię, że sprawa może być polityczna, bo w 2006 roku zbliżały się wybory samorządowe. Tym razem to żona nauczyciela, zresztą z powodzeniem, startowała na radną miejską w Swarzędzu. Z komitetu przyszłej pani burmistrz Bożeny Szydłowskiej. Inni nauczyciele również bronili kolegę po fachu: bo przecież dostawał tytuł „belfra roku”, był lubiany przez uczniów, we wcześniejszych ankietach nikt się na niego skarżył.
W lutym 2007, po kilku miesiącach śledztwa, sprawę umorzono. Poznańska prokurator Magdalena Marciniak-Wysocka uznała, że nie doszło do „innej czynności seksualnej poprzez nadużycie stosunku zależności na linii nauczyciel-uczennice”. Bo to były gesty i słowa, a nie kontakt cielesny. Klepnięcie w pośladek było jednorazowe i nawet uczennica odebrała to jako nakaz opuszczenia klasy. Jednocześnie pani prokurator uznała, że doszło do nagannego moralnie przekroczenia granic, które może być oceniane w kontekście odpowiedzialności dyscyplinarnej.
O tamto śledztwo pytamy dzisiaj Barbarę Antoniewicz. Wbrew dokumentom zaprzecza, by kiedykolwiek była przesłuchiwana. Konsekwentna jest za to w obronie Zbigniewa A. Nadal ma do niego pełne zaufanie, współczuje jego rodzinie. I choć 11 lat temu zeznania uczennic ze Swarzędza zostały ocenione jako wiarygodne, szkolna pedagog sądzi, że „dziewczyny wtedy powymyślały”. Z kolei obecne zarzuty wobec Zbigniewa A., za molestowanie uczennic z Poznania, Antoniewicz wiąże z tym, że „komuś teraz zależy na stanowisku”. Tak wypowiada się wieloletnia szkolna pedagog oraz przewodnicząca Komisji Oświaty i Wychowania w Radzie Powiatu Poznańskiego.
Adwokat: Zbigniew A. nie miał żadnej dyscyplinarki
Swarzędzka szkoła, z którą związana jest Antoniewicz, wiedziała, jakim uzasadnieniem zakończyło się umorzone śledztwo. Przyznała to w rozmowie z nami Maria Juszczak, wicedyrektor szkoły w Swarzędzu. Juszczak znała treść umorzenia. Pytana czy nie zapaliła się jej „czerwona lampka”, czy Zbigniew A. powinien dalej pracować w oświacie, wyraźnie zakłopotana odpowiada, że jest zdruzgotana sytuacją i nie spodziewała się, że to wszystko się działo.
O śledztwie wiedziało także Kuratorium Oświaty w Poznaniu. Jej przedstawiciel Klemens Stróżyński jesienią 2006 roku zapowiadał w mediach, że kuratorium poczeka na ustalenia prokuratury ze wszczęciem ewentualnego postępowania dyscyplinarnego.
Wszystko wskazuje na to, że dyscyplinarki nie wszczęto. Adwokat Karolina Służewska-Woźnicka, obrońca Zbigniewa A. w toczącej się teraz sprawie karnej, zaznacza, że jest klient nigdy nie miał żadnego postępowania dyscyplinarnego. Powołała się na informacje udzielone właśnie przez kuratorium oświaty.
Nam znacznie trudniej było uzyskać odpowiedzi z kuratorium. Najpierw nasze pytania zawieruszyły się w spamie poczty elektronicznej kuratorium. Potem byliśmy odsyłani po odpowiedzi do różnych pracowników oraz do biura prasowego wojewody. Przewodnicząca komisji dyscyplinarnej twierdziła też, że zadaliśmy nieprecyzyjne pytania. Ostatecznie kuratorium nie odpowiedziało, jak przed laty zbadało sprawę ze Swarzędza. Pracownicy kuratorium zapewniają, że w archiwum ciągle trwają poszukiwania dokumentów z lat 2006-2007.
Po aferze w Swarzędzu, na pewien czas, Zbigniew A. usunął w cień. Przebywał na zwolnieniach lekarskich, urlopach bezpłatnych, a kiedy wracał do pracy w Swarzędzu, miał zajęcia z uczniami zaocznymi. W 2009 roku odnalazł się w Poznaniu. Najpierw, bez konkursu, został wicedyrektorem Zespołu Szkół Elektrycznych przy ul. Świt. W 2011 roku, już po konkursie, został dyrektorem tej szkoły. W komisji zasiadali wtedy także przedstawiciele kuratorium. Instytucji, która miała wiedzę o jego zachowaniach w Swarzędzu. Dyrektorem został, bo spełnił wymogi formalne związane z niekaralnością i brakiem postępowań dyscyplinarnych.
Mama uczennicy: nauczyciele wyzywali moją córkę, gdy zgłosiła molestowanie
W poznańskim Zespole Szkół Elektrycznych, którym zaczął kierować, uczą się prawie sami chłopcy. W szkole na kilkuset uczniów jest może z 10 dziewcząt we wszystkich rocznikach. Monika (imię zmienione) przeniosła się do tej szkoły zimą tego roku. Miała powodzenie u kolegów ze szkoły. Dyrektor też miał na nią zwrócić uwagę. Jej zeznania stały się podstawą wszczęcia obecnego śledztwa. O szczegółach opowiedziała nam jej mama.
- Przede wszystkim jestem wdzięczna, że zajęliście się sprawą. Wcale nie jest tak, że wszędzie od razu dostaliśmy pomoc, zwłaszcza pracownicy szkoły i kuratorium dziwnie się zachowują
– opowiada mama uczennicy. - 14 maja córka zadzwoniła do mnie roztrzęsiona i zapłakana. Opowiedziała, że chwilę wcześniej wezwał ją dyrektor pod pretekstem rozmowy o zaliczeniu przedmiotów na koniec roku szkolnego. Gdy zamknął drzwi gabinetu, zaczął ją wypytywać o życie intymne, a potem zbliżył się i wpychał jej język do buzi, dotykał. Ona się wyrywała, on znowu ją atakował. Trzymał ją w tym gabinecie z pół godziny. Jej w końcu udało się wyjść. Wręczył swój adres e-mailowy z sugestią, że ma przesyłać zdjęcia. Córka strasznie to wszystko przeżyła, korzysta z pomocy psychologa.
14 maja był ostatnim dniem, w którym pojawiła się w szkole. Nie zaliczyła semestru, nie dostała promocji do następnej klasy. Od września zacznie naukę w innej szkole.
- Nie wyobrażam sobie, by córka miała tam wrócić. Nie dostała wsparcia od wielu nauczycieli. Od najgorszych ją wyzywają, że jest „ku...”. Takie informacje dostajemy od niektórych szkolnych kolegów córki. Powiadomiłam o rzecznika dyscyplinarnego z kuratorium o tych wyzwiskach. W odpowiedzi usłyszałam, że muszę mieć świadków, a to w ogóle to sprawa cywilna do sądu. Chciałam tylko, aby kuratorium upomniało tych nauczycieli, dało jakąś naganę. By nie niszczyli mojej córki. Od czego jest ten rzecznik? Od wizytatorek usłyszałam, że to słowo przeciwko słowu. Tak jakby tematu nie było – opowiada mama uczennicy.
Tego samego dnia, kiedy w gabinecie dyrektora miało dojść do molestowania, mama uczennicy zgłosiła sprawę policji. Wszczęto śledztwo. Szybko okazało się, że rok wcześniej molestowana miała być inna uczennica. I ją wezwano na przesłuchanie. Potwierdziła, że została zaatakowana przez Zbigniewa A.
Studentka: dyrektor Zbigniew A. także mnie molestował
Za domniemane molestowanie tych dwóch uczennic dyrektor usłyszał zarzuty i trafił do aresztu. Przesłuchiwane są trzy kolejne nastolatki. Szóstą pokrzywdzoną ma być osoba spoza szkoły – studentka jednej z poznańskich uczelni.
- W szkole pojawiłam się, aby przeprowadzić z uczniami badania. Wyniki miały być wykorzystane w mojej pracy magisterskiej. Pierwsze wrażenia? Dyrektor był bardzo miły i pomocny – wspomina studentka. - Jednak szybko zaczął się dziwnie zachowywać. Za drugim czy trzecim razem, jak się zobaczyliśmy, zaczął mnie przytulać, pocałował w policzek. Strasznie skracał dystans, z jego strony częste było dotykanie, poklepywanie. W końcu, 10 maja, wskazał mi salę, w której miałam zbadać uczniów. Po chwili przyszedł, objął mnie za talię, potem za ramiona. Przybliżył się i powiedział, że gdyby był młodszy, a ja starsza to byśmy... Byłam w takim szoku, że już nie słuchałam co mówi dalej. Był taki obleśny. Niebawem przyszli uczniowie, badania się rozpoczęły, ale nic z nich nie wyszło. Byłam rozbita. W recepcji szkoły powiedziałam, że robię sobie przerwę. To był pretekst, by opuścić budynek. Już tam nie wróciłam.
Studentka dodaje, że tego samego dnia zawiadomiła swoją koleżankę oraz promotorkę z uczelni. Informacja dotarła również do władz uczelni. - Początkowo na tym poprzestałam, bo obawiałam się, że jak gdzieś to dalej zgłoszę, dyrektor może mi robić jakieś problemy. Opowiadał mi wcześniej, że był radnym, że działał w jakimś ugrupowaniu politycznym. Poza tym nie było bezpośrednich świadków. Ale, gdy później przeczytałam, że został aresztowany za molestowanie uczennic, uznałam, że i ja powiem, co mnie niedawno spotkało. Zgłosiłam się już do prokuratury – opowiada studentka.
Uczelnia, na której studiuje, potwierdza, że szybko dowiedziała się o sprawie i wszczęła stosowne procedury administracyjne.
Zespół Szkół Elektrycznych: nie wszystkie ręce na pokład
Dyrektor przebywa w areszcie, do winy się nie przyznaje, na przesłuchaniu złożył obszerne wyjaśnienia.
Z naszych informacji wynika, że mógł spodziewać się kłopotów. Od zgłoszenia sprawy przez pierwszą uczennicę do chwili aresztowania minął ponad miesiąc. Jeszcze w maju zwołał w szkole krótkie spotkanie. Zwierzył się podwładnym, że został posądzony o molestowanie i wziął już sobie adwokata. Również w maju kuratorium wszczęło swoje postępowanie.
- W szkole pojawiła się też informacja, że zamierza złożyć doniesienie na policję na uczniów, którzy rzekomo gnębili skarżącą się na niego uczennicę. W mojej ocenie to był przemyślany gest, by wyjść na takiego szlachetnego, który broni uczennicę oskarżającą go o molestowanie. Może podpowiedział mu to jakiś prawnik – zastanawia się jeden ze znajomych Zbigniewa A. Poznańska policja powiedziała nam, że takie doniesienie - dyrektora na uczniów - do niej nie dotarło.
Już po aresztowaniu dyrektora, nauczyciele z Zespołu Szkół Elektrycznych spotkali się, by porozmawiać o sytuacji. Powstało pismo broniące dyrektora: że ma nieposzlakowaną opinię wśród grona pedagogicznego i pracowników administracji oraz autorytet i atencję wśród uczniów. Pani adwokat, broniąca dyrektora, złożyła zażalenie na areszt. Dołączyła do niego wspomniany list podpisany przez większość pracowników szkoły. Ale niektórzy odmówili złożenia podpisu.
- W pokoju nauczycielskim siedzieliśmy przy stole. Kilka osób, w tym i ja, nie podpisaliśmy się. Wiem, że przyjaciół tym nie zyskam, ale uważam, że postąpiłam słusznie
– mówi Małgorzata Kaliszewska-Kubacka, szkolna pedagog z 31-letnim doświadczeniem. - Choć nigdy nie docierały do mnie skargi na pana dyrektora i nie przesądzam o jego winie, to jednocześnie nie mam podstaw, by nie wierzyć tej dziewczynie. Wśród koleżanek ma opinię osoby prawdomównej. Ponadto jako szkolny pedagog powinnam stać na straży interesów ucznia. Sprawę wyjaśni prokuratura oraz sąd, a prawda sama się obroni.
Czy szkolna pedagog słyszała, że niektórzy nauczycieli publicznie dyskredytowali uczennicę, która dyrektorowi zarzuciła molestowanie? - Nie wypowiem się i niech to posłuży za mój cały komentarz – odpowiada Małgorzata Kaliszewska-Kubacka.
Uczeń: dyrektor miał podrywać dziewczynę na studniówce
O tym, że uczennica była hejtowana wprost mówi nam za to Piotr, uczeń szkoły przy ul. Świt. - Po tym, jak Monika zgłosiła sprawę przeciwko dyrektorowi, w szkole była wyzywana przez niektórych nauczycieli i uczniów. Nie będę się wyrażał, ale leciały na nią grube wyzwiska. Ja ją znam i lubię. Choć to może dziwnie zabrzmi, cieszę się, że podjęła decyzję o odejściu z naszej szkoły. Może później miałaby respekt, że wystąpiła przeciwko dyrektorowi, ale i tak mówiliby za jej plecami – przekonuje Piotr.
Jak dodaje, zarzutami wobec dyrektora był „megazaskoczony”. - Choć niedawno usłyszałem, że mogłem coś wiedzieć. Po aresztowaniu dyrektora mój kolega opowiedział mi o studniówce ze stycznia tego roku. On zabrał swoją koleżankę jako osobę towarzyszącą. Miała z 17-18 lat. Gdy poszedł do toalety, dyrektor zaczął ją podrywać. Pytał o adres mailowy, o numer telefony. Ona się speszyła i w sumie uznała to za „jaja” ze strony dyrektora. Inna sprawa to podejście szkoły do dyscypliny. Dyrektor pozwalał uczniom palić, byle nie na terenie szkoły. A jak byliśmy we wrześniu zeszłego roku na wycieczce szkolnej w polskich górach, niektórzy pili alkohol. Koledzy rozrabiali sobie wódkę z sokiem. Po chwili przyszedł dyrektor i pytał czy nie mamy jakiegoś alkoholu. Wiadomo, wszyscy zaprzeczali, że przecież nie można pić. On stwierdził: „no tak, jasne” i sobie poszedł. Był wyluzowany i to aż za bardzo. Co ciekawe, jego żona, też nauczycielka była na tej wycieczce ze swoją klasą ze Swarzędza – relacjonuje Piotr.
Dyrektora Zbigniewa A. zastępuje teraz Paweł Untermann. Jest wicedyrektorem szkoły, miał podpisać się pod listem w obronie przełożonego. Jak skomentuje informacje o hejtowaniu uczennicy, która zgłosiła molestowanie?
Wicedyrektor Untermann, gdy odwiedziliśmy go w szkole, stwierdził, że niczego nie skomentuje. Ani teraz, ani później. Minął nas, pokazał plecy i odszedł.