Dwumiesięczna Puchatka samotnie błąkała się po lesie. Beczała jak dziecko
1 kwietnia. Leśnicy z Cisnej w Bieszczadach informują, że znaleźli porzuconego małego misia. Przez ten 1 kwietnia nikt im nie chciał uwierzyć. Po kilka razy ludzie dzwonili i pytali, czy to nie żart.
Plan na primaaprilisowy żart leśnicy z Nadleśnictwa w Cisnej mieli ułożony dużo wcześniej. Wczesnym rankiem post wrzucili na Facebooka. Informowali o tym, że Nadleśnictwo Cisna przystąpiło do pilotażowego programu introdukcji na swoim terenie podgatunku wilka – Canis veganae. Co w tym niezwykłego? Ano to, że to gatunek wilka, który jest wegetarianinem. Zamiast polować i zjadać zwierzęta, ten wilk je rośliny. Nie oznacza to, że taki wilk jarosz jest nieszkodliwy dla człowieka. Wręcz przeciwnie.
„Zwracamy się z prośbą o wszelkie informacje o zauważonych wilkach w przydomowych ogródkach, pałaszujących warzywa czy owoce” – informowało w komunikacie nadleśnictwo. Owoce i warzywa w ogródkach w kwietniu? Wilk wegetarianin? Po komentarzach pod wpisem widać, że nikt nie dał się oszukać.
No to wieczorem pojawił się wpis o znalezieniu błąkającego się małego misia. Znowu żart?
– Niestety, to nie żart. Pierwszy sygnał o niedźwiadku otrzymaliśmy w środę, 30 marca. Człowiek, który wykonuje dla nas usługi leśne pokazał nam filmik z 27 marca, w niedzielę nagrany telefonem komórkowym. Widać było, że przy drodze chodzi niedźwiadek – tłumaczy Mateusz Świerczyński, specjalista z Nadleśnictwa Cisna.
Leśnicy natychmiast pojechali w miejsce, gdzie został nagrany film. –Nic nie było widać. Taki malutki niedźwiadek jest za lekki, żeby zostawić tropy. Może jakby było mokro... Ale było sucho. Spatrolowaliśmy teren, i nic. Wróciliśmy z niczym – opowiada pan Mateusz.
W czwartek leśnicy dostali kolejny sygnał
Jakaś kobieta zauważyła małego misia, ale czym prędzej czmychnęła. Wiadomo, tam gdzie mały miś, tam też jego matka. A niedźwiedzice opiekujące się swoimi dziećmi są bardzo niebezpieczne. Piątek, 1 kwietnia. Dochodzi godzina piętnasta. Koniec pracy. Dzwoni telefon.
„Jest mały miś, który wyszedł na drogę. Uciekł, ale niedaleko. Usiadł w rowie tuż przy drodze. Siedzi i płacze”. Do leśników dzwonił zaprzyjaźniony z nimi GOPR-owiec Jan Koza. To on zauważył niedźwiadka.
No tak, 1 kwietnia, leśnicy zrobili sobie żart z ludzi, to teraz pewnie ktoś ich chce w konia zrobić. Jednak sygnał to sygnał. Leśnicy jadą na miejsce. Jest już tutaj dwóch ratowników z Grupy Bieszczadzkiej GOPR. – Siedzą i śmieją się. To się pytamy: no i gdzie ten miś? – leśnikom przez myśl przeszło, że to GOPR-owcy ich wkręcili. A oni pokazują, że tutaj jest. – Patrzymy, faktycznie. Siedzi tak bida, niewiele większa od kota. Beczy jak dziecko. Pomrukuje, postękuje. Trzęsie się, pewnie bardziej ze strachu niż z zimna – wspomina pan Mateusz.
Zadzwonili do regionalnej dyrekcji ochrony środowiska, potem do Ośrodka Rehabilitacji Zwierząt Chronionych w Przemy-ślu. – No i się zaczęło. Musieliśmy kilka razy się zapierać, że to nie jest primaaprilisowy żart. Nikt z początku nam nie wierzył, bo to wręcz niemożliwe. U nas, faktycznie, takiego przypadku jeszcze nigdy nie było – mówi pan Mateusz. Decyzja: przywieźcie do Przemyśla. Misia zapakowali do klatki i wiozą do Przemyśla, do ośrodka Fedaczyńskich. – Po drodze z kliniki przemyskiej dzwonili chyba ze trzy razy, czy sobie jaj nie robimy. Jedziemy i myślimy, co będzie, jak nas policja zatrzyma, a w środku wieziemy niedźwiedzia – wspomina leśnik.
Puchatka była wyczerpana. Mogła nie przeżyć nocy – Trafiła do nas niemal w ostatniej chwili. Gdyby nie interwencja leśników, to podejrzewam, że jeszcze tej nocy niedźwiedzica padłaby z wycieńczenia – stwierdza lek. wet. Radosław Fedaczyński z Ośrodka Rehabilitacji Zwierząt Chronionych w Przemyślu. Ośrodek działa wiele lat, jednak takiego małego niedźwiadka tutaj jeszcze nie było. – Przyzwyczajamy misia do jedzenia. Podajemy mu specjalne mleko dla ssaków. Takiego niedźwiedziego nie ma w sprzedaży. Krowiego – oczywiście – nie można. A mlekiem będzie się jeszcze długo żywiła. A do tego sałatka sporządzona według specjalnej receptury. Ryby, łosoś, pstrąg. Do tego rukola, bazylia, jagody. Pełen miks witamin, które takiemu malutkiemu niedźwiadkowi są teraz potrzebne – tłumaczy pan Radosław.
Karmienie odbywa się w specjalny sposób. Obecnie niedźwiedzią „mamą” jest Jakub Kotowicz z przemyskiego ORZCh.
Starannie przygotowuje się do „macierzyńskich” obowiązków. Jest maksymalnie zabezpieczony: kominiarka na głowie, rękawice na rękach, ciemne ubranie. Nie ze strachu przed niedźwiedziątkiem, ale dla jego dobra. Chodzi o to, aby w jak najmniejszym stopniu zapachy człowieka przenikały do Puchatki. Takie imię w przemyskim ośrodku otrzymała niedźwiedzica.
Dlaczego niedźwiedziątko samo błąkało się po lesie? – Najprawdopodobniej matka w jakiś sposób zginęła. Jednak leśnicy przez kilka dni próbowali znaleźć padłą niedźwiedzicę i na nic nie natrafili. Inna możliwość, że matka zagubiła swoje dziecko, choć mniej prawdopodobna, bo niedźwiedzie matki są bardzo wyczulone na punkcie swoich dzieci. Wtedy nawet zbliżyć się do nich nie można – tłumaczy weterynarz.
Niestety, przyszłość niedźwiadka nie rysuje się w różowych barwach. Obecnie nikt nie jest w stanie powiedzieć, co z nim dalej będzie. Zbyt długo w przemyskim ośrodku nie może przebywać. Za bardzo przyzwyczai się do człowieka, cywilizacji i bezpowrotnie straci szansę na powrót do natury. Ten na razie nie jest możliwy, bo misia nie poradziłaby sobie. Musi się nauczyć leśnego życia, zdobywania pokarmu. W naturze Puchatka wszystkiego dowiedziałaby się od swojej mamy. A w niewoli?
- Są specjalistyczne ośrodki, które zajmują się takimi przypadkami. Mają ogromne przestrzenie, po kilka hektarów. Niestety, w Polsce nie ma takich ośrodków. W Europie? Rosja, Kosowo. Poprzez Ministerstwo Środowiska szukamy dla niej najlepszego miejsca. Albo trafi do takiego ośrodka, albo do dobrego ogrodu zoologicznego w Polsce - mówi pan Radosław.