Dwa plemiona Polan zatraciły w walce więź społeczną
Gdzie podziały się słowa Jezusa: „Jeden drugiego ciężary noście”. Czy też słowa papieża Jana Pawła II: „Jeden obok drugiego, a nie przeciwko”. Polska zawsze przegrywała, kiedy była podzielona. Pokazuje nam to historia. Jestem świadomy, że dzisiaj nie można być letnim w poglądach. Trzeba płonąć, żeby osiągnąć sukces, ale czy to nie jest bilet w jedną stronę?
Mój dom murem podzielony - tak śpiewał zespół Kult. Te słowa jakże są dosadne i przystające do dzisiejszej sytuacji polityczno-społecznej w Polsce. Tak jak flaga narodowa ma dwa różne kolory tak i społeczeństwo ma wiele odcieni przez co wyzwalane są różne ideologie, które nieraz prowadzą do walki. Nauki społeczne odzwierciedlają to w sześciu typach powodów konfliktów społecznych: aksjologiczny, interesów, dostępu do władzy, reguł gry, pamięci historycznej czy odmiennych tożsamości społecznych. Linia podziału faktyczna, bądź iluzoryczna, dzieliła od zawsze np.: lewica - prawica, liberałowie - konserwatyści, patrioci - internacjonaliści. Na co dzień widzimy podziały, a to na Polskę A i B, na nieodległe gminy np. Brańsk - Hajnówka czy Grajewo - Ełk głosujące skrajnie odmiennie, pracowników w zakładach pracy, gdzie dochodzi do konfliktu interesów, znajomych na Facebooku, których poróżniła diagnoza polityczna jakiegoś wydarzenia czy nawet rodziny, które dotychczas uchodziły za wzór, nagle przestają ze sobą rozmawiać na tematy społeczne.
Polityka dla inteligentnych osób stała się tematem tabu, gdzie ze względu na szacunek dla interlokutora nie przedstawia się własnych argumentów oraz nie wyciąga wspólnych wniosków. Wolimy przemilczeć niż przekonywać i stracić przyjaciela. Natomiast dla środowisk skrajnych polityka stała się argumentem do wyrażenia swojej bezkompromisowej prawdy objawionej. Padają wtedy metafory, które kategoryzują, podnoszą emocje, są medialne i zamykają przeciwnika w paradygmacie słów. Nie pozwalają normalnie funkcjonować. Słyszymy porównania typu: moherowy beret, tłusty lis czy resortowe dziecko. W wyniku tego znajomi zaczynają siebie unikać, dotychczasowi koledzy na portalach społecznościowych zaczynają myśleć o drugim w kategorii oszołoma. W rodzinach, gdzie dotychczasowy symboliczny miły wujek, kiedy przyznał się na kogo głosuje, staje się naglę kanalią, złodziejem czy uzurpatorem.
Kto pierwszy rozpętał wojnę polityczną
Dzielimy się, przez co zamykamy się w grupach, gdzie czujemy się komfortowo. Oczywiście jest to naturalna cecha psychologiczna, że usiłujemy zaistnieć wśród osób podobnych do siebie. Zaczynamy wtedy myśleć grupowo, gdzie my jesteśmy ludźmi sukcesu, moralnie myślącymi a oni to samo zło. Staramy się podnieść własną wartość, kategoryzując stereotypami, które wynikają z naszego poziomu intelektualnego czy moralnego (widzisz drzazgę w oku swego brata, a belki we własnym oku nie dostrzegasz). Oczywiście czasem konflikt społeczny może mieć oblicze pozytywne, gdzie przez dynamizm zjawisk może dojść do powstania nowych idei czy partii politycznych.
Władza również postępuje według starożytnej zasady dziel i rządź. Łatwiej jest wtedy zantagonizować ludzi, którzy jako całość mogłyby zagrażać władzy. Nietrudno jest wtedy wskazać i skodyfikować kto przyjaciel, a kto wróg. Łatwo jest wtedy wytłumaczyć niedociągnięcia władzy, bo przecież wszędzie czai się ukryty wróg w kraju i za granicą. Trzeba podtrzymywać emocjonalne napięcie. Dzisiaj nie ma miejsca na przemyślenia, konwersację czy wychwytywanie niuansów. Jeśli głosowałeś na PiS czy PO jesteś zaszufladkowany. Jeśli oglądasz Telewizję Publiczną czy TVN jesteś przypisany. Nie ma już normalnej opozycji, jest tylko totalna opozycja. Nie ma niedociągnięć jest kompromitacja. Partie mając żelazny elektorat walczą radykalizmem o 5-10 proc. ruchomego elektoratu. Dziś nie wypada nawet dobrze mówić o przeciwniku politycznym, bo będzie to świadczyło o naszej słabości i wyeliminuje nas z grupy. Następuje wypychanie ludzi ze społeczeństwa. Powstają trzy wygodne strategicznie grupy: zapiekłych i fanatycznych zwolenników, przeciwników oraz największej niezaangażowanej grupy, na której nikomu nie zależy. Choć politycy cynicznie mówią, że trzeba ich zaangażować. Najlepiej utwierdzić swoich, przyciągnąć wahających się i wpłynąć na najsłabszych z drugiej strony. Najdziwniejsze jest to, że wszyscy politycy twierdzą, że to nie my tę wojnę rozpętaliśmy, ale wiemy komu ją zawdzięczamy. I tego nie zapomnimy.
Nie rozstrzygniemy nigdy kto pierwszy rozpętał wojnę. Czy pierwszy był przemysł pogardy i stwierdzenie, że to Kaczyński „zaindukował swoją nienawiść i pogardę milionom ludzi” czy to PiS atakuje przeciwników? Nie ma miejsca na zdrowy rozsądek. Z drugiej strony czy sami tego nie chcemy? Czy w imię oszczędności działania nie idziemy na łatwiznę? I sami pozwalamy się skategoryzować. Obywatel odczuwa lęk niepewności. Niech lepiej mnie nazwą i traktują jak chcą, bo jest mi z tym wygodniej, a nawet może być usprawiedliwieniem mojego działania. Czy zwolennik „dobrej zmiany” czy „Polski w budowie” zawsze musi być zły w swojej całości. W działaniach drugiej strony szukamy tylko tego, co się nie udało, afer czy niepowodzeń. Doszukujemy się wszędzie podtekstów politycznych, np. w filmie czy sztuce teatralnej. Jednostkowe działania roztaczamy na całość, przez co tylko potwierdzamy własne założenia, które nie pozwalają nam wyjść poza paradygmat ograniczenia intelektualnego. Szukamy potwierdzenia tylko wśród swoich polityków i własnych programów politycznych. Przez co jeszcze bardziej się zapętlamy, prowokujemy i radykalizujemy się.
Możemy pięknie się różnić dla dobra wspólnego
Polityka determinuje codzienność człowieka, gdzie poczucie szacunku i upokorzenia generują zachowania polityczne. Dramatyczny poziom kapitału obywatelskiego doprowadza nas do tego, że przestajemy głosować, rozmawiać w rodzinach czy spotykać się ze znajomymi. Rozmawiamy tylko przez media. Wprowadza nas to w wygodną pozycję obserwatora i krytykanta: jestem usprawiedliwiony. Oczywiście zdarzają się wyjątki, które w sposób racjonalny i powściągliwy potrafią rozmawiać, rozumieć czy nawet potwierdzić założenia oponenta politycznego. Zastanawiam się dlaczego jest tak mało osób, które po przeczytaniu prasy czy obejrzeniu kilku programów publicystycznych potrafią wyciągnąć obiektywne wnioski.
Gdzie podziały się słowa Jezusa: „Jeden drugiego ciężary noście”. Czy papieża Jana Pawła II: „Jeden obok drugiego, a nie przeciwko”. Polska zawsze przegrywała, kiedy była podzielona. Pokazuje nam to historia. Jestem świadomy, że dzisiaj nie można być letnim w poglądach. Trzeba płonąć, żeby osiągnąć sukces, ale czy to nie jest one way ticket? Dwa plemiona zatraciły więź społeczną. W imię bieżącej polityki, indywidualizmowi i własnemu lenistwu zapominamy o przyszłości. Formy życia społecznego zanikają, pomijając okazjonalne i zaskakujące protesty np.: czarny poniedziałek. Musimy własne upokorzenia, ignorowanie czy brak perspektyw przekształcić z gniewu w pozytywne działanie.
A przecież możemy pięknie się różnić dla dobra wspólnego. Zacznijmy od najprostszych spraw np.: rozmowy z innymi, zaangażujmy się w radę osiedla, weźmy udział w głosowaniu nad budżetem obywatelskim, zapiszmy się do związków zawodowych. Czy wyjściem jest unikanie szerokim łukiem tematów politycznych? Czy wręcz przeciwnie powinniśmy dążyć do konwersacji. Trzeba postawić diagnozę takiego zachowania i potwierdzić niski stan kapitału społecznego. Jeżeli nie potrafimy zgodnie rozmawiać to jak chcemy iść do przodu.
Cóż się stanie jeżeli polityka przestanie być stabilizatorem i soczewką skupiającą emocje. Czy zostanie nam tylko wojna domowa, skakanie sobie do gardeł czy morderstwo na tle politycznym jak miało to miejsce w biurze europosła PiS-u w Łodzi. Czy musimy zawsze się jednoczyć w przełomowych chwilach np. po śmierci Papieża Polaka czy katastrofy smoleńskiej, aby po chwili mieć kaca moralnego, bo kończy się jak zwykle, czyli kłótniami, podejrzliwością i zdradą. Łączymy się, gdy mamy wspólnego wroga. Jednak, gdy go zabraknie to i tak go stworzymy. Najłatwiej powiedzieć, że to wina polityków. Tylko, że politycy niczym się od nas nie różnią. Czy nadszedł czas budowy wspólnoty? Czy realna byłaby dla dobra Polski koalicja PO-PiS. Defetystycznie stwierdzam, chyba nie. Taka jest polityka. Jedni drugim są niepotrzebni. Trzeba wyeliminować przeciwnika. Na szczęście na razie symbolicznie.