Dusza boli mniej, gdy pies ją poliże
Był szpital psychiatryczny i hospicjum. Była szkoła terapeutyczna i spotkania z dziećmi autystycznymi. No i więzienie. Efekt zawsze taki sam – ludzie poczuli się lepiej. Bo zwierzę kocha bez wyjątków. I nikogo nie ocenia
Złamaliśmy już wszystkie wewnętrzne przepisy dotyczące zakazów wprowadzania psów do różnych instytucji. Dlaczego? Bo jesteśmy tam zapraszani. Pokazujemy, że nie dzieje się nic złego, a zakazy wejścia z psem wynikają głównie z braku zrozumienia albo z niechęci – uśmiecha się Marcin Wierzba, wrocławski zoopsycholog, pedagog i psi trener. Razem z Barbarą Borzymowską (zoopsychologiem i psychologiem) od kilku lat udowadniają, że pies to idealny plaster na poranioną, ludzką duszę.
Ćwiczenia pamięci
W słoneczny poranek wyruszam się z „psim pogotowiem” do Domu Pomocy Społecznej przy ulicy Karmelkowej we Wrocławiu. Barbara Borzymowska i Marcin Wierzba pojawiają się tam regularnie ze swoimi starannie wyszkolonymi psami (podobnie, jak w kilku innych takich ośrodkach). Wchodzimy do dużej sali, w której czeka już kilkunastu mieszkańców domu. Po krótkim powitaniu Marcin Wierzba przedstawia zgromadzonym zwierzaki: suczkę border collie Shamrock i Nordica – mieszańca malamuta z rottweilerem. Co prawda większość osób już się z nimi spotkała, ale to szczególne miejsce – wielu pensjonariuszy cierpi na demencję. Nie pamiętają więc spotkania sprzed dwóch tygodni… A ta wizyta ma za zadanie m.in. pobudzić do działania ich „popsutą” pamięć.
Pan Marcin proponuje, że psiaki same przywitają się z tymi, którzy mają ochotę. Nie wszyscy chcą – jedna ze starszych pań protestuje. Mówi, że się boi. Nie chce psa głaskać. Nikt jej do tego nie zmusza, bo nie o to tutaj chodzi. Już do końca spotkania kobieta trzyma się z daleka od zwierząt, ale cały czas z zainteresowaniem je śledzi.
Shamrock i Nordic z radością pozwalają się głaskać, przytulać, a gdy ktoś okazuje im więcej czułości, kładą mordki na kolanach.
Do tej porty na sali panowała cisza. Jednak za sprawą zwierzaków część pensjonariuszy zaczyna z ożywieniem pytać o różne rzeczy i opowiadać. – Ja też miałem kiedyś psy – zawsze pekińczyki. Wszystkie miały na imię Puszek – mówi mężczyzna siedzący nieco z boku. Jego sąsiadka w tym samym czasie opowiada o swoich ukochanych zwierzakach – zwłaszcza o owczarku niemieckim, który towarzyszył jej przez wiele lat. Prowadzącym zajęcia właśnie o to chodziło – pobudzić mieszkańców domu pomocy do myślenia, do mówienia. A przytulające się do kolan psy doskonale pobudzają do działania mocno zastałe mózgi.
Po chwili Marcin Wierzba wyciąga z plecaka gumową, żółtą piłeczkę. Proponuje, by ktoś spróbował ją rzucać Shamrock. Zgłaszają się chętni. Każdy z nich po kolei rzuca piłkę, a suczka chwyta ją w locie, ku radości rzucających, po czym przynosi im znowu.
Pan Marcin prosi, by przed rzutem każdy kilka razy zgniótł piłkę i poobracał ją w dłoniach – dzięki temu przy okazji, nie zdając sobie z tego sprawy, wykonują proste ćwiczenia gimnastyczne.
Pani Barbara mówi, że w czasie takich zajęć zdarzają się zaskakujące chwile. – Kiedyś w jednym z DPS-ów siadł koło nas mężczyzna z twarzą – co tu dużo mówić – bandyty: nos połamany, blizny, dziary. Na pewno kiedyś budził strach. Mój pies zaczął się za wszelką cenę pchać do niego. Wtedy na twarzy tego człowieka zauważyłam najwyższą tkliwość – był niesamowicie wzruszony. Aż sama poczułam ściskanie w gardle – opowiada.
Sposób na wyciszenie
Barbara Borzymowska i Marcin Wierzba odwiedzają ze swoimi psami również oddziały psychiatryczne we wrocławskich szpitalach (i dla dzieci, i dla dorosłych) czy wrocławskie Hospicjum Ojców Bonifratrów. – To trudna i czasem niebezpieczna praca, bo pacjenci różnie reagują. Uspokojenie, wyciszenie, oderwanie od rutyny – to wspólny mianownik wszystkich tych zajęć – wyjaśnia pan Marcin. – Rzecz polega na wprowadzenie nowych bodźców, na spotkaniu z istotą, która ich nie ocenia, nie wartościuje.
Jak mówi, każde takie zajęcia musi zacząć od dokładnego przemyślenia, co robić w ich trakcie, którego ze swoich 5 psów zabrać na nie i jak go do nich przygotować. – Idąc w takie miejsce, muszę wiedzieć, że mój zwierzak nie stanowi zagrożenia, ale też, że nic nie stanowi zagrożenia dla niego. Kłopot pojawia się wtedy, gdy komunikacja z kimś jest trudna. Trzeba tak prowadzić zajęcia, żeby były przyjemne również dla psa. Jego dobrostan jest najważniejszy – tłumaczy.
Barbara Borzymowska mówi, że dzieci w szpitalu są często pobudzone. Pies ma za zadanie głównie uspokajać je. Możliwość kontaktu z nim zwykle szybko obniża napięcie. Ale niekiedy muszą też kogoś wyrwać z jego zamkniętego świata. – Kilka dni temu zdarzyło się coś takiego: pod ścianą siedzi 16-latka. Jest niechętna wszystkiemu, wychudzona – cierpi na anoreksję i depresję. Wszyscy dostają przysmak dla psa. Jednak ona nie chce w tym uczestniczyć. Ale Nordic za wszelką cenę chce się do niej przytulić: podchodzi i trąca ją nosem. To trwa chwilę. Wreszcie ona się uśmiecha i wyciąga rękę po smakołyk. Można powiedzieć, że Nordic ją niejako „rozpakował” – relacjonuje.
Ludzie z psami pojawiają się też regularnie w hospicjum (o jednej z nich pisaliśmy w „Gazecie Wrocławskiej” trzy lata temu). Takie spotkania z pensjonariuszami hospicjum mają za zadanie przede wszystkim przekierować ich myśli związanych z chorobą na przyjemniejsze rzeczy. Kiedy więc pojawia się pies, chorzy mogą powspominać swoje ukochane zwierzęta, porozmawiać o nich, uśmiechnąć się.
Kiedyś dzięki psom okazało się, że jedna z pensjonariuszek wcale nie jest niema, jak wszyscy dotąd sądzili. – Pojawialiśmy się z psem. On był głaskany, przytulany. Nie wiedząc, że ta pani nie mówi, zapytałem, czy miała swojego psa. Najpierw przytaknęła – kiwnęła głową. Ale po chwili zaczęła mówić! – opowiada Marcin Wierzba. – Jak się okazało, dotąd nie odzywała się nie dlatego, że nie mogła, ale po prostu nie miała o czym mówić...
Zoopsycholog dodaje, że hospicjum to najtrudniejsze miejsce, w którym do tej pory pracował. Dlaczego? – Nie byłem przygotowany na tę skalę umierania. Musiałem się nauczyć, że tam nie mogę nikomu nic obiecać, bo zapewne nie będę mógł dotrzymać obietnicy – dodaje.
Zwierzęca matematyka
Nie mniej trudne wyzwania stoją przed psami i ich ludźmi, gdy trzeba pracować z dziećmi. Jak mówi Marcin Wierzba, długo spotykał się z podopiecznymi stowarzyszenia zajmującego się terapią zaburzeń ze spektrum autyzmu. – Bywa, że dziecko staje się komunikatywne, w obecności psa nagle zaczyna mówić. Ale zdarzają się problemy: niektóre osoby autystyczne są nadwrażliwe na zapachy: śmierdzi im pies, jedzenie dla niego ma zły zapach albo zły kolor. Są np. osoby, które jedzą tylko białe pokarmy. A trudno znaleźć dla psa białe smakołyki – wyjaśnia.
– W każdym przypadku ważne są elastyczność i szybkie działanie, bo nigdy nie wiemy, jakie będą reakcje dziecka.
Pan Marcin współpracował też z Terapeutyczną Szkołą Podstawową nr 119 we Wrocławiu, w której uczą się dzieci z dysleksją i takie, które generalnie mają problemy z nauką czy z koncentracją. Tam zadaniem psów jest wspomaganie edukacji i terapii dysleksji. Pomagają też w skupieniu się dzieciom i w motywowaniu ich do rozwiązywania zadań.
Jak to wygląda w praktyce? Najpierw jest 30 minut lekcji. Ostatnich 15 minut to „zabawa” z psem. Dzieci są przekonane, że to tylko rozrywka, ale wszystko odbywa się według przemyślanego scenariusza. – Musieliśmy wymyślić takie zadania, by wątki z lekcji były ciągnięte dalej albo utrwalane. Np. duży pies waży 25 kilogramów, a ten mały – 5. Trzeba obliczyć, jaka jest między nimi różnica – wyjaśnia. Nagrodą za rozwiązanie zadania jest możliwość pobawienia się z psem albo podanie mu przysmaku.
Barbara Borzymowska przy tej okazji wspomina o programie, który z powodzeniem od lat działa w szkołach w Wiedniu. Tam nauczyciele przychodzą na lekcje ze swoimi psami. – Kiedyś byłam na wywiadówce mojej córki. Nagle pani krzyknęła: „spokój!”. Wszyscy podskoczyli przestraszeni, a okazało się, że to pies się wiercił pod biurkiem – śmieje się pani Barbara.
– Efekty takiej psiej obecności są genialne: dzieci są spokojniejsze, chętniej się uczą, chętniej chodzą do szkoły i, co ważne, są mniej agresywne – dodaje. Z badań prowadzonych przez naukowców z Uniwersytetu w Wiedniu wynika podobno, że dzieci zachowują się w obecności zwierzęcia ciszej, bo przecież hałas przeszkadza. Pies tego nie lubi. – Dla nauczyciela tego nie zrobią, a dla psa – chętnie – mówi.
Terapeuta więzienny
Psy trafiają też za kraty. Pomagają tym, którzy tam odbywają karę. Wielu nie potrafi sobie poradzić z trudnymi warunkami i emocjami, jakie panują w zakładzie karnym. Obecność zwierzęcia ma wspierać. Człowiekiem, który wie o tym dużo, jest Mirosław Dubiel, trener, hodowca, przewodnik psa w Grupie Poszukiwawczo-Ratowniczej OSP Solarnia; prowadzi też szkołę dla psów w Tanine koło Lublińca. Od dwóch lat realizuje programy z udziałem psów w Zakładzie Karnym w Lublińcu. Tam kary więzienia odbywają kobiety.
Jak mówi, takie zajęcia mają sprzyjać resocjalizacji. – To przeciwdziała agresji i przemocy, sprzyja readaptacji społecznej. Wszystko polega na budowaniu prawidłowych relacji z psem i uczeniu się odpowiedzialności za żywą istotę. To wszystko pomaga pokonywać opory przed nawiązywaniu kontaktów po wyjściu na wolność – wyjaśnia pan Mirosław. – Poza tym bezpośredni kontakt z psem ma pomóc w łagodzeniu napięć i pozbyciu się ich. A tego w takim środowisku jest dużo. Dzięki psom te panie częściej się uśmiechają, są spokojniejsze.