Duchacze i materia [zdjęcia]
Jak to możliwe, że w ciągu 9 lat z kasy bydgoskiego Zgromadzenia Ducha Świętego wyparowało ponad 10 milionów złotych? Dlaczego nikt nie zauważył dziwnych wypłat?
Afera w bydgoskim Zgromadzeniu Ducha Świętego wybuchła w czerwcu 2014 roku. Wówczas zebrała się Kapituła Prowincjalna, aby wybrać nowy zarząd, ocenić pracę ustępującego prowincjała i wytyczyć nowe cele. Tyle że papiery, które jej przekazano zmroziły (przynajmniej niektórych) zakonników i nowego prowincjała o. Dariusza Andrzejewskiego. Stało się jasne, że ogromne pieniądze , którymi dysponowało zgromadzenie, wyparowały z konta. O. Andrzejewskiemu zlecono więc dokonanie wewnętrznego audytu.
Udało nam się dotrzeć do dwóch raportów dotyczących polityki finansowej byłego prowincjała. Jeden przygotował niezależny ekspert Adam Lesiński (spółka Libella), drugi opracowała komisja, w skład której weszli: biegły sądowy Krzysztof Szczęsny, Jarosław Duś (prokurator w stanie spoczynku) oraz Bartosz Kownacki (adwokat, obecnie wiceminister obrony narodowej). Audytorzy nie stosowali żadnej taryfy ulgowej dla duchownych. Z obu dokumentów wyłania się obraz zdumiewającej samowoli prowincjała o. Andrzeja Wichowskiego, a także ekonoma prowincjalnego, o. Franciszka Oracza, którzy zarządzali zgromadzeniem przez 3 kadencje. Ale od początku.
Miliony na koncie zakonników pojawiły się w związku ze sprzedażą gruntów należących do zgromadzenia, między innymi spółce Macro Cash and Carry (9 hektarów). Gdy o. Wichowski obejmował w 2005 roku godność prowincjała, na koncie duchaczy było 11,3 mln złotych. Gdy 9 lat później ponownie przeliczono pieniądze, oszczędności stopniały do 895 tys. zł. Co się stało z tak wielkimi sumami?
„Ustalono, że w tym okresie dokonano licznych inwestycji, które przynosiły niemal wyłącznie straty Zgromadzeniu. Część środków przeznaczonych na inwestycje (fundusze) trafiało na prywatne rachunki bankowe ojca Andrzeja Wichowskiego, które przypadkowo, wbrew jego intencji, ujawniono” - czytamy w raporcie z audytu.
Na pierwszy ogień poszły wydatki osobiste prowincjała i ekonoma, które zdaniem komisji „przekraczały granice rozsądku”, a wręcz cechowało je „rozrzutność i nieumiarkowanie”: „W czasie kadencji ojca Andrzeja Wichowskiego zakupiono drogi sprzęt do nurkowania. Ze sprzętu tego korzystał o. Wichowski. Wyjeżdżał wraz ze swoimi znajomymi na egzotyczne wyprawy nurkowe za granicą”.
Tylko w 2013 roku prowincjał płacił kartą m.in. w restauracjach i hotelach na Mazurach (m.in. w Sorkwitach, które reklamują się jako raj dla nurków), w Krynicy, a także w Chorwacji i w Austrii. Wśród wydatków znajdują się opłaty za kolej gondolową w Sudetach i w Alpach. Z raportu wynika, że nawet już po zakończeniu kadencji prowincjał Wichowski zdążył jeszcze z zakonnego konta przelać zaliczkę na wyjazd do Egiptu (3,4 tys. zł).
Wypłaty ze złotej karty duchaczy odnotowano również w podwarszawskich marketach, zwłaszcza budowlanych. Autorzy raportów sugerują, że pieniądze zostały spożytkowane na dom należący do matki prowincjała w Pomiechówku.
Podczas analizy wydatków zakonników niespodziewanie wyszła na jaw jeszcze jedna okoliczność. Chodzi o przelew na 25 tys. zł, który trafił na prywatne konto prowincjała.
Podczas rozmowy z komisją o. Andrzej miał wyjaśnić, że pieniądze „były potrzebne do wykonywania tzw. opłat związanych z transakcją sprzedaży gruntu. […] Komuś wręczałem te pieniądze, ale nie mogę powiedzieć komu, bo ta osoba jeszcze pracuje. Chodzi o to, że trzeba było zapłacić, żeby załatwić”. Według autorów audytu wyznanie duchownego sugeruje, że „mógł on dopuszczać się korupcji”.
Znaczne kwoty w gotówce wypłacał również ekonom, o. Franciszek Oracz. Tylko w 2013 roku miał wybrać w ten sposób 500 tys. zł. „Z tego ponad 470 tys. zł w Bydgoszczy, a więc w mieście posiadania klasztoru” - zauważa Adam Lesiński. „Decyzje o wypłacie tak dużych sum są o tyle trudne do zrozumienia, bo można było dokonywać transakcji za pomocą kart płatniczych lub przelewem, co zresztą było czynione. […] Zadziwiające jest wypłacanie kilku tys. PLN w ciągu jednego dnia. [...] Trudno mi wyobrazić sobie konieczność wypłacania 6 tys. PLN w dzień przed Wigilią Bożego Narodzenia, 6 tys. w Wigilię i potem jeszcze 6 i 9 tys. w okresie poświątecznym, a przed Nowym Rokiem” - czytamy.
Transakcje ojca ekonoma również zdumiały kontrolujących. Wypłat dokonywano m.in. w Termach Maltańskich, w jednym z bydgoskich biur turystycznych, a nawet w nowosądeckim sklepie jubilerskim.
Ciekawe jest zestawienie Adama Lesińskiego, które ukazuje średni miesięczny koszt utrzymania ojców i braci. O ile w 2004 roku było to 1122 zł, od 2008 roku koszty wzrosły do 6-7 tys. zł (co daje obraz wydatków prowincjała, a nie standardu życia zakonników). Lesiński wyliczył również średniomiesięczny koszt utrzymania samochodów. Przez kilka lat wynosił on około 3-4 tys. złotych.
Największe straty Zgromadzenie poniosło na polisach zakładanych przez zarządzający duet. Tylko jedna z milionowych wpłat (ubezpieczony o. Oracz) przyniosła 306 tys. zł straty. Inna (1,1 mln), w której jako ubezpieczony występował o. Wichowski, pomniejszyła pierwotny kapitał o 861 tys. Nic dziwnego, że inwestycje w polisach przyniosły - według wyliczeń Adama Lesińskiego - stratę 3,3 mln w ciągu 7 lat.
- Chodzi nie tylko o to, że wybierano ryzykowne fundusze - mówi Lesiński - ale również o to, że inwestycje czyniono w samym szczycie tzw. górki, a nie były one ubezpieczone.
O. Grzegorz Kosielski, członek komisji finansowej, która badała dokumenty zgromadzenia, zwracał uwagę władzom Zgromadzenia, że prowincjał podpisał pełnomocnictwo (w pełnym zakresie) dla osoby, która zajmowała się ubezpieczeniami. „Pełnomocnik nie otrzymuje wynagrodzenia, ale w nieograniczony sposób dysponuje środkami. Od każdej polisy i składki pobiera prawdopodobnie prowizje”.
O. Kosielski nie krył poirytowania: „Uzyskanie od ekonoma jakiejkolwiek informacji na tematy finansowe związane ze zgromadzeniem wydaje się niemożliwe. Nie znam bardziej niekompetentnej osoby. Pozostaje również pytaniem retorycznym, dlaczego osoba, która nie jest w stanie udzielić odpowiedzi na najprostsze pytanie dotyczące finansów, jest za nie formalnie odpowiedzialna przez 9 lat. Dla kogo jest to wygodne?”. Również komisja Kownackiego, Dusia i Szczęsnego zwróciła uwagę, że Wichowski i Oracz nie wykazali się chęcią do współpracy z kontrolującymi: „wielokrotnie odmawiali udzielenia odpowiedzi”, a „niektóre odpowiedzi miały charakter infantylny”. Audytorzy podkreślali, że na władzy generalnej zgromadzenia ciąży obowiązek powiadomienia prokuratury. Chodzi nie tylko o to, aby sprawiedliwości stało się zadość. Dopiero postępowanie karne otworzy zgromadzeniu możliwość dochodzenia swoich praw i odzyskania części pieniędzy.
Przy okazji audytu wyszła na jaw inna manipulacja. Z teczki osobowej o. Wichowskiego zniknęły dokumenty dotyczące jego młodzieńczego konfliktu z prawem.
Raport o zdefraudowaniu ponad 10 milionów złotych, trafił do biura Generalnego Zgromadzenia w Rzymie. Reakcja przełożonego generalnego była jednak zaskakująca. Nowo wybrany prowincjał bydgoski o. Andrzejewski został... zawieszony w obowiązkach (według naszych źródeł poproszono go, aby sam zrezygnował „dla dobra zgromadzenia”). Formalną przyczyną były „niedociągnięcia administracyjne”, choć ponoć padał też argument, że nowy prowincjał wprowadził zbyt rygorystyczną dyscyplinę, która nie przypadła do gustu części ojcom.
Co ciekawe, o. Andrzejewskiemu pozostawiono tytuł prowincjała do końca kadencji. Być może dlatego, żeby obejść regulamin zgromadzenia i nie zwoływać po raz kolejny kapituły. Jeszcze większym zaskoczeniem było, że zarząd bydgoskiego zgromadzenia powierzono o. Józefowi Zwolińskiemu, który uchodził za bliskiego współpracownika o. Wichowskiego.
W takiej sytuacji o. Andrzejewski postanowił zawiadomić o sprawie Kongregację Instytutów Życia Konsekrowanego i Stowarzyszeń Życia Apostolskiego w Watykanie, gdzie sprawa jest do tej pory przedmiotem postępowania.
Po raz pierwszy zakonnymi malwersacjami prokuratura zajęła się w marcu 2015 roku. Zawiadomienie o przestępstwie złożyła wówczas anonimowa osoba. Choć policyjni śledczy podjęli natychmiast czynności, prokurator Dominik Mrozowski nie tylko nie podjął decyzji o zabezpieczeniu dowodów (w tym dysków komputerowych), ale jesienią 2015 roku umorzył postępowanie. Powód: Zgromadzenie stwierdziło, że samo bada sprawę i w razie potrzeby zwróci się do organów ścigania. Ale tak się nie stało.
W kwietniu tego roku do wydziału przestępczości gospodarczej bydgoskiej policji wpłynęło kolejne zawiadomienie o przestępstwie. Tym razem sprawa trafiła do Prokuratury Okręgowej. Postępowanie prowadził prokurator Jan Bednarek. Ponieważ „istniała obawa dotycząca stronniczości bydgoskich prokuratorów”, gdańska apelacja przekazała postępowanie Słupskowi. Ani w Słupsku, ani w Bydgoszczy nie udało nam się dowiedzieć, jakiego rodzaju obawy wpłynęły na decyzje Prokuratury Apelacyjnej. Śledczy wyjątkowo oszczędnie udzielają informacji o sprawie. Wiemy tylko tyle, że i tym razem doniesienia o przestępstwie nie złożyły władze zgromadzenia (które zostało jednak uznane za poszkodowane).
Informacji o postępowaniu w sprawie „duchaczy” próżno szukać w komunikatach prasowych policji i prokuratury. Postępowanie nadal toczy się „w sprawie”, a w najbliższym czasie biegli mają ustalić, czy prokurator ma prawo zajmować się defraudacją w obrębie zakonu. Nie zabezpieczono dowodów (np. dysków).
Pełniący obowiązki prowincjała o. Zwoliński nie chciał spotkać się z nami w sprawie defraudacji. Poinformował, że rozmawiać nie będzie również o. Wichowski. Nie udało nam się skontaktować z o. Andrzejewskim. Zakonnik, który odebrał telefon, stwierdził, że nie wolno mu udzielać informacji o miejscu jego pobytu.