Drzwi zabite deskami, a mieszkać trzeba
Miasto chętnie chwali się planowaną rewitalizacją i mieszkaniami, do których przenosi lokatorów z przeznaczonych do tego kwartałów.
Urzędnicy na konferencjach opowiadają o szeroko zakrojonych remontach mieszkań komunalnych. Tymczasem nieliczni już mieszkańcy zakwalifikowanej do rozbiórki trzy lata temu kamienicy przy ul. Głowackiego 6 wciąż bezskutecznie czekają na lokale zastępcze.
Że budynek jest w rozsypce, widać już na pierwszy rzut oka. Zewnętrzne ściany od podwórza podpierają stemple. Na klatce schodowej - spękane ściany i odpadający tynk. W mieszkaniach panuje wilgoć, grzyb wciska się w każdy kąt. Grasuje robactwo. Zabite przez administrację deskami drzwi na balkon mieszkania na I piętrze (grozi oberwaniem) zyskały nawet pewną lokalną sławę.
- Ludzie fotografują to genialne rozwiąznie techniczne służące bezpieczeństwu lokatorki - drwi mieszkający na parterze Robert Kindlein.
Jego rodzina jest jedną z czterech ostatnich, które tu wciąż mieszkają. Kindleinom, podobnie zresztą jak mieszkającej nad nimi Edycie Michalak, miasto w ciągu trzech lat złożyło tylko po jednej propozycji lokalu zastępczego. Obie nie do przyjęcia, jak mówią zgodnie.
- To było zawilgocone i zagrzybione mieszkanie bez łazienki, niezamieszkane chyba od początku tego wieku - wspomina Agnieszka Kindlein. - Nie wiem, czy nawet po remoncie dałoby się tam żyć.
Na Głowackiego jednak też coraz trudniej. Budynek jest przeznaczony do rozbiórki, więc o żadnym remoncie nie ma mowy.
- Ja już postanowiłam nic tu nie naprawiać we własnym zakresie. Mam dość walki z grzybem i przeciekającym dachem. Wystarczy, że codziennie budząc się patrzę na zabite deskami drzwi na mój balkon - mówi Edyta Michalak.
- Z tego budynku w krótkim czasie, bo w przeciągu roku, wyprowadziliśmy dwie rodziny, a dwie kolejne czekają już tylko na zakończenie remontów przydzielonych im lokali. Cztery pozostałe będą mieć przedstawiane kolejne propozycje mieszkań - informuje biuro rzecznika prasowego Urzędu Miasta Łodzi.
Tylko kiedy to nastąpi? Pani Edyta odwiedza Wydział Budynków i Lokali mniej więcej co dwa miesiące. Za każdym razem słyszy: „Proszę czekać”.
- Najbardziej nas boli, że ludzie, którzy mieli zaległości czynszowe, już się stąd wyprowadzili, dostali lokale i to lepsze niż tutaj. My opłaty regulujemy na bieżąco, a mieszkania dla nas nie ma - utyskują Kindleinowie.
Urząd Miasta: „Osoby, które miały długi czynszowe zostały eksmitowane do lokali socjalnych o gorszym standardzie niż te, na które oczekuje rodzina państwa Kindlein i ich sąsiedzi. Dlatego też znalezienie atrakcyjnego dla nich lokalu może trwać dłużej.”