Drzwi do Nieba są dla każdego ciągle otwarte
Co nas czeka po śmierci - mówi ksiądz dr hab. Robert Nęcek, szef Katedry Edukacji Medialnej Uniwersytetu Papieskiego Jana Pawła II w Krakowie
Jak wygląda Niebo?
Nie wiem. Jeszcze tam nikt nie wysłał wozów transmisyjnych. Możemy wyobrażać sobie Niebo na różne sposoby, pewnie każdy trochę inaczej. Ale i tak w tych wyobrażeniach jesteśmy w stanie posługiwać się tylko ziemskimi kategoriami. Zatem to, co tam zobaczymy, z pewnością nas zaskoczy.
To, co w zasadzie o Niebie wiemy?
Na pewno to, że niczego tam nie będzie nam brakowało. Bóg nam obiecał, że będziemy tam szczęśliwi, więc skoro obiecał - możemy mieć pewność, że tak będzie.
Spotkamy naszych bliskich, będziemy mogli z nimi tam po śmierci porozmawiać?
Spotkamy. Byłem kiedyś na pogrzebie, na którym syn zmarłej wygłosił przejmującą mowę. Zakończył ją zdaniem: „Do zobaczenia w Niebie, Mamusiu”. I rzeczywiście, ta wizja spotkania bliskich po śmierci dodaje nam otuchy w trudnych chwilach. Ale też w Niebie nie będziemy już myśleć kategoriami: ojciec, matka, syn, żona, mąż. Ten ziemski porządek nie będzie miał już żadnego znaczenia. Będziemy kochać wszystkich. Bo Niebo nie jest miejscem. Jest stanem bezgranicznej miłości. I też miłość - ale konkretna, z której wynikają dobre uczynki - jest najlepszą drogą do Nieba.
Co ksiądz ma na myśli?
W dużej mierze mam na myśli drobne, serdeczne gesty. Kiedyś papież Jan Paweł II był na pielgrzymce w Norwegii. W jego towarzystwie królowej upadła torebka i on błyskawicznie schylił się i podniósł. Media bardziej niż na tym, co powiedział, skupiły się na tym drobnym geście, pokazującym normalność i życzliwość Ojca świętego. To oczywiście szczegół, ale o szczegółach mówi mozaika. Miłość - nie tylko do bliskich, ale i wszystkich ludzi - nie polega na gadaniu, ale na działaniu, nawet jak to działanie ma tylko wymiar symboliczny.
Wszyscy mają szansę trafić do Nieba?
„W domu Ojca mego jest mieszkań wiele”. Ewangelia świętego Jana. Wszyscy jesteśmy do Nieba zaproszeni. Nawet kiedy popełnimy zło, to drzwi do mieszkania, które przygotował dla nas Bóg, są dla nas wciąż otwarte.
Nawet jak ktoś jest najgorszym zbrodniarzem?
Komendant obozu w Auschwitz, Rudolf Hoess, przed tym, jak wykonano na nim wyrok śmierci, wyspowiadał się. Czyli, mimo swoich strasznych czynów, coś w nim w ostatnim momencie drgnęło. I kto wie, może spotkamy go w domu Ojca? Możemy nawrócić się w ostatnim momencie. Czasami wystarczy zwykłe „Jezu, ufam Tobie”. Proszę zwrócić uwagę, kto był pierwszym świętym Kościoła katolickiego - kanonizowanym przez samego Chrystusa, a nie papieża.
Dobry łotr?
Tak. Umierając na krzyżu poprosił Chrystusa, żeby wspomniał go, będąc już w swoim królestwie. Jezus odwrócił się do niego obiecując, że jeszcze dzisiaj będzie z nim w Raju. A przecież sam fakt, że Dyzmas - nazwany później dobrym łotrem - umierał obok Chrystusa na krzyżu, oznacza, że musiał dokonać strasznych czynów. Wisząc na krzyżu, wiedział, że życie przegrał. Ale wiedział też, do kogo i w jakim momencie uderzyć.
Mamy też przykład „dobrego łotra” XX wieku. To Francuz, Jacques Fesch. W latach pięćdziesiątych, razem ze wspólnikami, dokonał napadu na bankiera w Paryżu. Podczas pościgu zabił policjanta. Został skazany na karę śmierci, ale zanim wyrok został wykonany, minęły ponad trzy lata. Przez ten czas Fesch przeszedł w więzieniu zupełne przeobrażenie. Nawrócił się, zbliżył do Chrystusa. Jego żona, która była Żydówką, przyjęła chrzest. Pomógł też odnaleźć drogę do Chrystusa współwięźniom i strażnikom. W więziennej celi napisał książkę, która stała się światowym bestsellerem: „Za pięć godzin zobaczę Jezusa”. Kilka lat temu zakończył się etap diecezjalny jego procesu beatyfikacyjnego. Teraz sprawa jest w Watykanie.
Przyzna ksiądz, że możliwość nawrócenia się nawet w ostatniej minucie przed śmiercią, jest trochę nie w porządku wobec tych, którzy przeżyli uczciwie całe życie?
Bóg nie mierzy ludzkiej pobożności i uczciwości naszym kalendarzem. Bóg ma swój kalendarz i swoją logikę. Nade wszystko zna też nasze intencje.
Bóg nie mierzy ludzkiej pobożności i uczciwości naszym kalendarzem i logiką
Na pewno część osób, które przed śmiercią przechodzą nawrócenie i przyjmują sakramenty, robi to z czystego lęku. Nawet jest takie powiedzenie: „Jak trwoga, to do Boga”.
Każdy lęk, czy też, używając właściwszego słowa - żal - może nas doprowadzić do Boga. To, o czym pani mówi - strach przed konsekwencjami swoich grzechów wynikający z pewnej chłodnej kalkulacji - jest żalem niedoskonałym. Kiedy dziecko coś zmajstruje i boi się dostać klapsa od taty, to jest żal niedoskonały. Jeśli natomiast płacze, bo ma poczucie, że rodziców skrzywdziło, że zawiodło ich zaufanie, to jest żal doskonały. Jednak nawet niedoskonała forma jest dobra. W każdym przypadku mamy szansę na spotkanie z Bogiem. Nie wolno tylko spóźnić się w spojrzeniu w odpowiednim kierunku.
Tyle że nie wiemy, kiedy ten moment śmierci przyjdzie.
Właśnie. Wypadek i nawet dzisiaj może już nas nie być. Dlatego też Jezus mówi: „Czuwajcie i módlcie się w każdym czasie”. Każdego dnia powinniśmy żyć tak, jakbyśmy za chwilę mieli umrzeć. Gdybyśmy stosowali się do tej prostej zasady, byłoby nam wszystkim łatwiej, przyjemniej. Mężczyzna nie zwlekałby z podziękowaniem żonie za jej miłość, za to, że przygotowała mu białą koszulę do pracy. A i żona nie odkładałaby na później tego, żeby powiedzieć mu, że go kocha, zamiast tracić czas na głupie waśnie. To jest to, o czym mówił podczas pielgrzymki w Polsce papież Franciszek: wystarczą trzy słowa - proszę, przepraszam, dziękuję. To nic wielkiego i nic trudnego, a jednak mamy z tym problem. Tymczasem świętość jest przecież w zasięgu każdego z nas.
Można dojść do świętości używając kilku grzecznych słów?
Używając grzecznych słów, troszcząc się o innych, kochając - nie tylko swoją rodzinę, ale i spotykanych po drodze ludzi. Każdy z nas może być święty. W grudniu będziemy obchodzić wspomnienie dwóch świętych Kościoła: Jana Chrzciciela i świętego Mikołaja. Dwa zupełnie różne modele świętości. Jan Chrzciciel - elegancki mężczyzna, wysoki, dobrze zbudowany, asceta, wielki mąż zaufania z niezwykłymi zdolnościami. Był prorokiem, potrafił wstrząsać sumieniami. Święty Mikołaj był natomiast zwykłym biskupem, bez ponadprzeciętnych zdolności, za to z ogromną wrażliwością na ludzkie cierpienie i biedę. Pomagał tym, którzy sami sobie nie mogli pomóc. Był po prostu dobrym człowiekiem. I o ile pierwszy rodzaj świętości jest zarezerwowany dla wielkich herosów, o tyle w ślady Mikołaja może iść każdy z nas - bo każdy może być dobry.
Tylko czasem już sami nie wiemy, co jest dobre, a co złe. Kiedy zachowujemy się przyzwoicie, a kiedy mniej. Skąd mamy to wiedzieć?
Każdy z nas ma przecież swój wewnętrzny termometr, który wskazuje mu, co jest słuszne, a co nie. To sumienie. Wiadomo wprawdzie, że z sumieniem może być tak, jak z gumą od majtek - może rozciągać się w każdym możliwym kierunku. Dlatego musimy o nie dbać. Można je przyrównać do strun w gitarze - żeby instrument wydawał piękne dźwięki, to struny czasem trzeba stroić.
I jak stroimy sumienie?
Wyznając swoje grzechy w konfesjonale. Kościół zaleca, żeby spowiadać się przynajmniej raz w miesiącu. Nawet profilaktycznie, jeśli nic fundamentalnie złego przez ten czas nie zrobiliśmy. To jak regularne ścieranie mebli - przez kilka dni zgromadził się na nich tylko kurz, niby nic takiego, ale jeśli będziemy pamiętać o tej prostej czynności, zachowamy porządek. Kolejną rzeczą, która codziennie „pielęgnuje” nasze sumienie i zbliża nas do Boga, jest modlitwa. Tylko że to nie może być automatyczne klepanie formułek, podczas którego ziewamy albo myślimy o tym, co ugotować na obiad. Modlitwa to spotkanie z Bogiem, więc powinniśmy się na nim skupić. Możemy opowiedzieć mu, co u nas, możemy dzielić się swoimi troskami, radościami. Możemy nawet z Bogiem trochę się kłócić - tak robił Jan Kasprowicz. Możemy też po prostu pomilczeć - jak dwoje ludzi jest ze sobą naprawdę blisko, to nie muszą ciągle ze sobą rozmawiać, mogą czasem trwać razem w milczeniu, trzymając się za rękę. Podobnie jest z trwaniem w milczeniu przy Boga. To najbardziej dojrzała forma modlitwy.
Możemy też modlić się za wstawiennictwem naszych bliskich zmarłych?
Jeśli są w Niebie - tak. Osoby święte - ale to nie muszą być święci wyniesieni na ołtarze, a na przykład nasza mama, która całe życie starała się wspierać swoje dzieci - mogą nam w modlitwie pomóc.
W Niebie nie będziemy już myśleć kategoriami: ojciec, matka, syn, żona, mąż
Czy zmarli w Niebie nas widzą?
Nie tylko nas widzą, ale i są w stanie z nami rozmawiać. Na co dowodem są objawienia.
Niektórym trudno jest w objawienia uwierzyć.
Z punktu widzenia wiary katolickiej człowiek nie musi wierzyć w objawienia, aby być chrześcijaninem.
A jeśli nasi bliscy nie trafili do Nieba, tylko do czyśćca - czy wtedy nas widzą?
Może i nas widzą, ale nie są w stanie nam pomóc. Więcej - to oni potrzebują naszej pomocy. Nasza modlitwa pomaga ich „przepchać” do Nieba, skrócić ten czas, który ich dzieli do spotkania z Bogiem.
Ile dusza ludzka cierpi w czyśćcu? I czym w ogóle ten czyściec jest?
Już mówiłem, że Bóg stosuje inny kalendarz. Mała chwila może tam być wiecznością i odwrotnie. Poza tym czyściec nie polega na cierpieniu w rozumieniu jakichś tortur. Czyściec to po prostu tęsknota za Bogiem. To jak z kochającymi się narzeczonymi, którzy muszą na siebie czekać - w tym czekaniu zawiera się i cierpienie, i miłość, i nadzieja na spotkanie.
Czyli czyściec jest taką poczekalnią?
Bardziej „dojrzewalnią”. W czyśćcu dojrzewa się do spotkania z Bogiem. Nie trafiamy do niego dlatego, że Bóg chce nas ukarać czekaniem, tylko dlatego, że chce przygotować nas na spotkanie ze sobą. Na szczęśliwą wieczność.
Gorzej, jak trafimy do Piekła.
Piekło jest niczym innym, jak brakiem Boga. I to ostatecznie zawsze my dokonujemy tego wyboru. W każdym momencie życia Bóg daje nam szansę, by zmienić swoją drogę. Święty Augustyn, jak sam pisał, długo „nurzał się głęboko w bagnie i ciemności fałszu”. Ale dzięki wieloletnim modlitwom swojej mamy, świętej Moniki, już jako dojrzały mężczyzna nawrócił się; zdążył nawet zostać biskupem i napisać chrześcijańskie traktaty, na które Kościół powołuje się do dzisiaj. Nikt więc nie jest na przegranej pozycji. Bóg nikogo nie odtrąca - to czasem my sami odtrącamy jego. Bóg natomiast nie może nas do niczego zmusić, bo podeptałby to, co dał nam najcenniejszego - wolną wolę. Ale zawsze czeka na nas w swoim domu.