Drugi dzień procesu w sprawie afery melioracyjnej. Gawłowski: Zacznę od księdza Rydzyka
- Jestem niewinny, trafiłem na ławę oskarżonych tylko z powodów politycznych, bo nie bałem się przeciwstawić PiS - tak zaczął swoje wyjaśnienia senator Stanisław Gawłowski, oskarżony o przyjmowanie łapówek.
Środa była drugim dniem procesu w tzw. aferze melioracyjnej, czyli ustawianiu przetargów o wartości kilkuset milionów złotych na prace przeciwpowodziowe.
Jednym z wątków jest sprawa Stanisława Gawłowskiego, ówczesnego wiceministra środowiska.
Prokuratura zarzuca mu, że:
- przyjął około 700 tys. zł łapówek,
- apartament w Chorwacji,
- dwa zegarki
- i nakłaniał do korumpowania szefa Zachodniopomorskiego Zarządu Melioracji i Urządzeń Wodnych w Szczecinie.
Stanisław Gawłowski nie przyznaje się do winy. Wczoraj, jako pierwszy z oskarżonych, składał wyjaśnienia. Zajęło mu to kilka godzin.
- Wszystko zaczęło się od dwóch moich decyzji. Cofnięciu dotacji na geotermię dla fundacji ojca Tadeusza Rydzyka oraz odwołaniu Kazimierza Kujdy z funkcji szefa Funduszu Ochrony Środowiska - zaczął swoją opowieść.
Gawłowski dokładny, ale nie we wszystkim
Przez wiele godzin Stanisław Gawłowski przekonywał sąd, że zarzuty prokuratury są wyssane z palca. Ale w kilku ważnych kwestiach zasłonił się niepamięcią.
Nie pamiętał, w jakich okolicznościach poufny dokument ABW o aferze melioracyjnej znalazł się w jego rzeczach.
- Musiał mi go ktoś dostarczyć. Nie pamiętam - powiedział.
Uciął też sprawę apartamentu w Chorwacji, który według prokuratury był łapówką od przedsiębiorcy Bogdana K. za ułatwienia w wygrywaniu przetargów na roboty melioracyjne. Aby ukryć przestępczy charakter transakcji, właścicielami nieruchomości zostali teściowie pasierba Gawłowskiego (dlatego mają zarzut prania brudnych pieniędzy). Gawłowski twierdzi, że Bogdan K. zaproponował mu zakup apartamentu po niższej cenie w zamian za problemy ze zwrotem długu (miał przedsiębiorcy pożyczyć 60 tys. zł).
- Ja z tego nie skorzystałem, ale wiem, że teściowie mojego pasierba się tym zainteresowali. Dalej nie wiem, co w tej sprawie się działo - zapewnił.
reklama
A jednak to w domu Gawłowskiego prokurator znalazł akt notarialny teściów.
W sprawie pozostałych zarzutów Gawłowski był wczoraj bardziej przekonujący. Twierdzi, że zegarek, który miał być łapówką od podwładnych, kupiła mu żona w centrum handlowym w Szczecinie.
- Prokurator nawet nie przesłuchał mojej sekretarki, która rzekomo miała odebrać zegarki od urzędników - mówił.
Zapowiedział, że chętnie podda się badaniu na wykrywaczu kłamstw.
Sporo czasu poświęcił byłemu znajomemu, Krzysztofowi B., przedsiębiorcy z Darłowa. To on wygrywał przetargi ustawiane przez zarząd melioracji. Miał też wręczyć Gawłowskiemu dwie łapówki. Gawłowski uważa, że B. mataczy, bo o łapówkach przypomniał sobie dopiero, gdy PiS doszło do władzy.
- Najpierw mówił, że pieniądze wręczył mi w sierpniu 2011 r. Ale mnie wtedy nie było w kraju. Zmienił więc datę i powiedział, że była jeszcze jedna łapówka. To jest poważne? - pytał senator.