Drobiazgi kultury: W zamknięciu
Szanowni Państwo, znajomy opowiedział mi o pewnej niewesołej sytuacji. Otóż są trzy zaprzyjaźnione pary małżeńskie. Spotykają się od wielu lat i spędzają razem sporo czasu. Ostatnio okazało się jednakże, że przebiega wśród nich taki sam podział, jaki znacie Państwo z całej Polski. Jedna para czyta to, druga tamto, ta ogląda jedne kanały informacyjne, ta druga zupełnie inne. Trzecie małżeństwo podzielone jest - by tak rzec - przez środek: żona po jednej stronie, mąż po drugiej.
Mimo to wszyscy oni nadal się spotykają, rozmawiają, bynajmniej się nie kłócą. Ale dzieje się tak dlatego, że umówili się, iż nie będą poruszać spraw politycznych. Znajdują więc wiele innych tematów do rozmowy.
Pewnego razu spotkał się z nimi ten wspomniany mój znajomy (notabene podróżnik), który nie wiedząc o ich umowie spytał o jakąś aktualną, szeroko dyskutowaną w mediach sprawę. Po chwili milczenia, zaczęły padać odpowiedzi - kompletnie różne z obu stron. W miarę mówienia, przekonywania go, że racja jest po tej, a nie tamtej, stronie, emocje niebezpiecznie rosły, robiło się nerwowo, nieprzyjemnie.
Dla mojego znajomego, bywałego w różnych krajach i środowiskach, było to dziwne i zaskakujące. Szybko jednak zorientował się, co zrobił, i taktownie przerwał to obrzucanie go „argumentami nie do zbicia”, tę dziwaczną nie-dyskusję. Wycofał pytanie i delikatnie, trochę żartując, zaproponował jakiś nietoksyczny temat, który z widoczną ulgą przyjęto.
A więc tym razem, w tamtym towarzystwie, wszystko skończyło się dobrze. Jednakże mój znajomy opowiedział to zdarzenie z wielkim smutkiem i troską, gdyż - jak stwierdził - obie strony okazały się „nieprzemakalne”, żadne argumenty nie miały szansy przebić się przez grubą skorupę, w której każda z nich się zamknęła. A przecież zazwyczaj ludzie potrafią ze sobą dyskutować, nawzajem się przekonywać, nawet spierać, ale jednak rozmawiają.
Jego podsumowująca - według mnie bardzo celna i pouczająca - konstatacja jest następująca: jedni i drudzy mają pewność, że są częścią ważnej, a nawet wręcz wielkiej, sprawy, że należą do jakiejś ogromnej, podobnie myślącej większości, a tymczasem tkwią zamknięci, szczelnie obwarowani w jakimś tworzonym przez samych siebie, niewielkim „światku”, który dla nich jest „światem całym”, po co więc mieliby się na innych otwierać?
To rzeczywiście smutna opowieść, chociaż tym razem tę groźną sytuację zażegnała osobista kultura tych osób. Ale czy zawsze ona wystarczy?