Drobiazgi kultury. W parku
Szanowni Państwo, ta wiosna to już właściwie lato - bzy przekwitają, kasztany w rozkwicie, podobnie krategusy. Spieramy się z mężem o krzewy tawuły - on woli różowe, ja białe.
Trochę niedomagam, więc powoli spaceruję po okolicy i mogę obserwować co słychać na naszych ulicach i zieleńcach. Ulice, oczywiście, brudne - to już, niestety, w Krakowie norma. Nie widzę żadnych sprzątających, żadnych polewaczek czy maszynowych odkurzaczy.
Natomiast zieleńce coraz piękniejsze. Zadbane. Na wielu trawa już skoszona, gałęzie poprzycinane. Wzruszają mnie niewielkie przedogródki, na których ludzie sadzą różne kwiaty, przycinają obwódki z bukszpanu. Widać, że im te skrawki przyrody są bardzo potrzebne. Powoli też nasze balkony zaczynają obrastać kolorami kwiatów w skrzynkach i w doniczkach.
Kiedy obserwuję to wszystko, to widzę za tym ludzi, którym zależy, których cieszy każdy listek czy kwiat, którzy wysilają swoją pomysłowość i poświęcają swój czas po to, aby upiększyć, umilić swoje otoczenie. A czynią to nie dla pochwał i ocen. Dawniej Miasto organizowało konkursy na najpiękniejszy balkon, ale teraz, gdy tego zaniechano, i tak balkony pięknieją. To bardzo budująca obserwacja - świadczy o ludzkim pragnieniu obcowania z przyrodą, o potrzebie piękna, poczuciu estetyki.
Ale bywają też inni ludzie, których kompletnie nie rozumiem. Poszliśmy na spacer do jednego z parków, gdzie znów szliśmy wśród skoszonej trawy i obsadzonych kwiatami klombów. Zmęczona, chciałam na chwilkę usiąść. Gdzieś na uboczu znaleźliśmy ławkę, a koło niej…! Nie do uwierzenia: parę tzw. małpek po wódce, połamane plastikowe sztućce, rozrzucone takież talerzyki, stłuczona butelka, zgniecione tekturowe pudełka po sokach, ohydna plama rozmazanej musztardy, druga z keczupu, jakieś pomięte papiery, zgnieciona folia aluminiowa, dziesiątki petów.
I znowu okiem wyobraźni zobaczyłam ludzi, którzy przysiedli, żeby zjeść jakieś danie przyniesione z pobliskiego baru, wypić, zapalić, może pogadać. A potem… rzucili te resztki i śmieci wprost pod siebie, chociaż kosz jest parę metrów dalej.
Myślę: co to za ludzie, jak wyglądają ich mieszkania, czego nauczyli ich rodzice czy wychowawcy, dlaczego nie mierzi ich brud i brzydota, czemu sami sobie je fundują? A przy okazji nam. Pomijam już tę kwestię dbałości o dobro wspólne, czyli o park, który jest też dla innych, ale żeby tak nie dbać o to, co koło mnie!
Optymistyczne jest to, że tych pierwszych ludzi jest nieporównanie więcej.