Drobiazgi kultury. Pani Basia i remont na Bronowicach
Szanowni Państwo, kontynuując „serialowy” sposób prowadzenia naszych rozmów, wracam do zeszłotygodniowego tematu, związanego z remontem głównych ulic prowadzących do Bronowic. Poprzednio namawiałam Państwa do cierpliwości w znoszeniu niedogodności, jakie niosą prace remontowe. Sugerowałam też, aby powstrzymać się przed narzekaniem, a raczej cieszyć się, myśląc o przyszłych wygodach.
Dzisiaj opowiem Państwu historyjkę o pani Basi. Spotkałam ją na Plantach, gdy szła wielce wzburzona. Pytam: „Co się stało”? - „Musiałam odstawić samochód do warsztatu, więc jechałam z Bronowic autobusem 704. I wie pani co? - czekałam na przystanku, proszę sobie wyobrazić, ponad piętnaście minut! Koszmar! A obiecywali, że autobusy będą jeździć co pięć minut. Jak zwykle, kłamią! Tak traktować ludzi - to skandal!". Wymruczałam parę słów współczucia i rozstałyśmy się.
Dwa dni później jechałam w stronę centrum „704”, która na końcu ulicy Kazimierza Wielkiego oczekiwała na przejazd na drugą stronę Alej, w ulicę Łobzowską, dobrych kilkanaście minut. Działo się tak dlatego, że na skrzyżowanie wjeżdżały Alejami auta, mimo że było oczywiste, iż po zmianie świateł nie będą mogły tego skrzyżowania opuścić. To one skutecznie blokowały przejazd autobusowi i innym pojazdom.
Już kiedyś rozmawiałam z Państwem o tych bezczelnych kierowcach, którzy beztrosko uniemożliwiają jazdę kilkudziesięciu osobom. Tym razem rzecz dotyczy jednak nie tylko osób jadących autami, lecz wielkiej liczby ludzi stłoczonych w autobusach. Nieraz nawet kilka tych przegubowców stoi w długim korku. Notabene, może pomogłoby wysłanie choćby jednego policjanta, który obserwowałby to skrzyżowanie i ewentualnie dawał tym zawalidrogom słone mandaty? Choćby tylko w godzinach szczytu.
Innego dnia przechodziłam tamtędy piechotą. Widziałam parę autobusów, które utknęły i przeczekiwały kolejne zmiany świateł. Oburzona, popatrzyłam na auta, które beztrosko blokowały przejazd. I oto, wśród innych, zobaczyłam stojący na samym środku skrzyżowania piękny czarny suv, a w nim… panią Basię, rozpartą na siedzeniu, z telefonem przy uchu, nie zwracającą najmniejszej uwagi na tych, którzy gdzieś dalej oczekują te „ponad piętnaście minut” na swój autobus.
No cóż, widocznie auto zostało naprawione i teraz - bezkarnie i bezmyślnie - można lekceważyć dziesiątki innych ludzi, o kulturze jazdy ani myśląc.
Ale szukać winy nie u siebie, lecz u drugich, oskarżać ich i złościć się na nich - zawsze miło.