Szanowni Państwo, już od dawna chcę się podzielić z Państwem pewnym spostrzeżeniem dotyczącym twórczości filmowej. Otóż zarówno w filmach polskich, jak i zagranicznych, w starych i w najnowszych, bywa scena, która uderza mnie swoją nienaturalnością, mimo że cały film jest jak najbardziej realistyczny.
Chodzi mi o rozmowę dwóch osób w jadącym samochodzie: kierowcy i pasażera. Czy zauważyliście Państwo, że bardzo często kierujący pojazdem - mężczyzna lub kobieta - odwraca się do siedzącego obok (lub z tyłu) pasażera na długą chwilę, i czyni to parę razy pod rząd?
Wyznający miłosne zapały mężczyzna nie odrywa od towarzyszki oczu przez tak długi czas, że gdyby to było „naprawdę”, to dawno wpakowaliby się np. na drzewo czy na drugie auto. Dzieje się podobnie, gdy para się kłóci lub gdy dwie osoby zażarcie dyskutują. Za oknami krajobrazy przesuwają się z wielką szybkością (dawniej była to tzw. tylna projekcja), wręcz migają, a kierowca najspokojniej odwraca głowę w prawo (nie w Anglii czy Japonii), bardzo rzadko zerkając przed siebie.
Wiem, że aktorzy mają nadprzyrodzone moce, że mogą i potrafią wszystko - tak się im przynajmniej wydaje - ale prowadzić samochód w ruchu ulicznym lub na pełnej aut szosie nie patrząc do przodu, to jednak lekka przesada. Przecież to tak, jakby prowadzić z zamkniętymi oczami. Żartuję, ale poważnie: nie lubię tego, gdyż odbiera mi to jakąś wiarygodność filmu.
Czasem takie wpatrywanie się w sąsiada faktycznie kończy się karambolem - wjechaniem w coś lub w kogoś, ale to zupełnie inna rzecz, gdyż jest to scena świadomie przez reżysera zaplanowana. Ja natomiast mówię tutaj z Państwem o tych nieuwagach „przeoczonych”, które na pewno nie były celowo wyreżyserowane.
Taka to trochę zabawna, niepoważna sprawa przyszła mi do głowy. Nabiera ona jednakże powagi, gdy widzę obok nas, jak prowadzący auto np. wysyłają esemesy, nie patrząc na drogę, a jednocześnie jadą bardzo szybko. Wtedy już się nie uśmiecham z pobłażaniem, jak przy scenach filmowych, ale… zaczynam się bać.
Cóż, wiemy, że kino ma wielki wpływ na rzeczywistość. Ostatnio na przykład świetny film Quentina Tarantino „Pewnego razu w…Hollywood” celnie pokazał, jak się kończy lansowana od lat w filmach przemoc, moda na zabijanie. Jednakże wolałabym, aby różne efektowne samochodowe pościgi i karkołomne popisy pozostawały domeną ekranu, a nie naszych ulic i szos.