Drobiazgi kultury. Felieton Zofii Gołubiew: HOPPER I RADWAN
Szanowni Państwo, w prezencie pod choinkę dostałam książkę zawierającą opowiadania inspirowane dziełami Edwarda Hoppera. Ucieszyłam się ogromnie, gdyż od lat jestem zafascynowana tym malarstwem.
Parę słów o nim: Hopper był amerykańskim artystą, żyjącym w latach 1882-1967. To niewątpliwie jeden z najwybitniejszych malarzy, nie tylko amerykańskich. Żył i tworzył głównie w Nowym Jorku. Jego obrazy przedstawiają więc sceny z tego miasta - wnętrza bezdusznych pokojów hotelowych, pustawych kin, nocnych barów. W nich tkwią nieliczne postacie jakby zastygłe w oczekiwaniu na coś. Czasem tematem obrazu jest bezludny pejzaż miejski, kiedy indziej samotnie stojący dom czy stacja benzynowa na odludziu.
Nie będę tu opisywać tego znakomitego malarstwa, którego treścią jest, według mnie, samotność, oddana bardzo oszczędnymi, lecz wysoce wyrafinowanymi środkami artystycznymi. Marzyłam o tym, by sprowadzić obrazy Hoppera do naszego Muzeum Narodowego, żeby i Państwo mogli zachwycić się tą sztuką. Nie udało się.
Książkę, którą otrzymałam, stworzył współczesny amerykański pisarz Lawrence Block, który zwrócił się do siedemnastu literatów z prośbą, aby każdy ułożył opowiadanie inspirowane jednym dziełem Hoppera. Sam napisał, że obrazy te „niczego nie opowiadają. Sugerują natomiast (…) istnienie jakiejś historii, która czeka, by ktoś ją opowiedział”. Zaproszeni napisali więc swoje historie, jakie „wyczytali” z obrazów.
Zaczęłam je pochłaniać łapczywie. Jednakże po pewnym czasie poczułam rozczarowanie, mimo że opowiadania są napisane dobrze, interesująco. Ale „moje” historie, jakie nasuwają mi te obrazy, są zupełnie inne. Kiedy patrzę na bodaj najsłynniejsze z dzieł „Nocne ptaki”, z roku 1942 lub na nostalgiczne „Kino w Nowym Jorku” (1939), to widzę konkretne, wyobrażone sceny i sytuacje, lecz wcale nie takie, jak te w książce. Obrazy Hoppera poruszają moją myśl, wyobraźnię, nawet uczucia. Tymczasem odnoszę wrażenie, że te opowiadania zubożają mój odbiór, że ktoś chce mi coś narzucić, a zarazem coś odebrać.
Przypomniałam sobie, że w świetnej książce zawierającej rozmowy Jerzego Illga ze Stanisławem Radwanem znalazłam taką wypowiedź kompozytora: „Mnie się wydaje, że dzieło sztuki od bohomazu czy od hałasu w muzyce różni się dokładnie tym, że uruchamia wyobraźnię odbiorcy”. A Illg dodaje: „Nie dostajemy czegoś gotowego do zobaczenia czy usłyszenia, autor zostawia nam przestrzeń, żebyśmy sobie sami daną rzecz wyobrazili. To zostaje tylko twoje”.
No właśnie!