Drobiazgi kultury. Felieton Zofii Gołubiew: „Dziady”
Szanowni Państwo, ten tekst czytacie Państwo 2 listopada, czyli w Dzień Zaduszny. W naszej tradycji i religii jest to dzień wspominania wszystkich, którzy już odeszli. Staramy się o nich pamiętać i pamięć tę utrwalać. Odwiedzamy groby, dekorujemy je, zapalamy znicze, na cmentarzach zamawiamy tzw. wypominki - wielu z nas wierzy w siłę i skuteczność modlitwy wstawienniczej. Spotykamy się z rodziną, która zjeżdża czasem z bardzo daleka, by wspólnie przypominać sobie naszych zmarłych.
Wszystkie te, ogromnie cenne, gesty wykonujemy w ten jeden dzień w roku. A w pozostałe?
Każdy z nas ma własne sposoby na pamiętanie o bliskich, których już z nami nie ma. Zapewne dla wielu osób te sposoby lokują się w sferze duchowej lub myślowej. Dla mnie potrzebne jest „narzędzie pomocnicze” - najczęściej są to jakieś przedmioty.
Nie umiem się pozbyć, wyrzucić niektórych z nich - a to dlatego, że przypominają mi kogoś. Bywają dość spore, jak np. krzesło po przyjacielu, kilim otrzymany od dobrej znajomej czy obrazek namalowany przez brata. Niektóre zajmują miejsce w i tak już zatłoczonych szafach - jak szal otrzymany w prezencie od Rodziców, bezrękawnik, który uszyła mi Mama, czy niemodna dziś apaszka po ukochanej ciotce. Najwięcej rzeczy mam - co oczywiste - po mężu, który zmarł wiele lat temu, ale niejeden przedmiot na biurku czy półce przywodzi mi na myśl przyjaciół, a nawet nieco dalszych znajomych, których jednakże koniecznie chcę zachować w pamięci.
Nieważny jest brak miejsca, zagracenie mieszkania, nieważna niemodna staroświeckość i zupełna nieprzydatność tych rzeczy. Ważne - i to bardzo! - że one do mnie mówią. Nie pozwalają zapomnieć.
Ktoś powie: „egzorcyzmy”, „zabobony”, a może jeszcze mocniej. Tak, to moje odprawianie „dziadów”. A jest ono dla mnie równie istotne i skuteczne, jak tamte słynne, wileńskie, dla Adama Mickiewicza.
W podobnie „zabobonny” rytuał wpisuje się też u mnie od pewnego czasu niemożność wykasowania z komórki nazwisk osób zmarłych. Niestety, z roku na rok ta lista mi się wydłuża. To nowy, wcześniej nieznany sposób na niezapominanie, ale także i dawniej, gdy posługiwaliśmy się notesem z adresami, też nie skreślałam nazwisk, lecz brałam je w prostokątną obwódkę. Moje notesy są takich obwódek pełne.
Tak więc - czy myślą, czy z pomocą jakiejś rzeczy, czy przez zatrzymanie zapisu w telefonie lub w notesie - ważne, abyśmy pamiętali. Jak najdłużej.
Jak w pięknym wierszu Gałczyńskiego, który nawet „blask naszej lampy” chciał „ocalić od zapomnienia”.