Drobiazgi kultury. Eksperyment
Szanowni Państwo, w jednej z gazet - oczywiście, nie powiem, w jakiej - przeczytałam tekst krytykujący jedną ze stron naszej sceny politycznej. Też, oczywiście, nie powiem której.
Był to tekst ogromnie napastliwy, złośliwie atakujący, oskarżający, wręcz szkalujący drugą stronę. Nie zamieszczał faktów, konkretów, a tylko cytaty wyrwane z kontekstu i własne oceny wystawiane przez autora, a podawane „do wierzenia” jako prawdy nieulegające żadnym wątpliwościom. Roił się od sformułowań obraźliwych i nielitościwie obśmiewających „przeciwnika”. Zarzucał mu mnóstwo nieetycznych, niemądrych, czasem obrzydliwych działań.
Pomyślałam, że celem autora nie było rzetelne poinformowanie nas o czymś, np. o błędach czynionych przez tę drugą stronę, nie była też celem piszącego chęć przekonania nas do swojej racji, a tylko ostra słowna napaść, oskarżenie „przeciwnika” o najgorsze rzeczy, o samo zło. I to z wielką pewnością siebie. Bez cienia wątpliwości. Użyte zostały słowa bardzo ciężkie, wysoce obraźliwe, nienawistne.
Czytałam ten tekst z coraz większym niesmakiem. I może właśnie dlatego, że pisany był z pozycji takiej butnej pewności, po chwili zorientowałam się, że działa na mnie wręcz odwrotnie do zamierzenia, nawet gdyby autor miał rację. Wydało mi się prawie niemożliwe, że ta krytykowana strona jest aż tak demonicznie zła. Ani krztyny dobrych intencji?, próby działania dla dobra wspólnego? - to niewiarygodne.
Postanowiłam zrobić pewien eksperyment. W miejsce krytykowanej strony „A” wstawiłam stronę „B”, z której najwyraźniej wywodził się autor i którą gloryfikował. I co? - pasowało znakomicie! Czytało się tak samo, jak oryginał. Tyle że bity był tym razem „ten drugi”. Zły stał się dobrym, a dobry złym.
Okazało się więc, że tekst, o którym tu mówię, nie ma żadnej wartości. Dopóki nie opiera się na faktach, dowodach, konkretach, a jest tylko napaścią czynioną z intencją zindoktrynowania nas i obrzydzenia nam kogoś lub czegoś - jest nieskuteczny, do niczego nie jest w stanie kogokolwiek przekonać. Chyba że ktoś - zamiast myśleć i wyrabiać sobie swoje zdanie - woli żeby mu wkładać „łopatą do głowy prawdy bezwzględne”, bo tak jest wygodniej.
Nie mówię tu już nawet o kulturze słowa, której w tym tekście zabrakło, co również obnaża jego bezwartościowość.
A więc moja porada dla Państwa: spróbujcie czasem pozmieniać wektory w czytanych (lub słuchanych) wypowiedziach, wstawcie „atakującego” w miejsce „ofiary”. A wówczas jasno okaże się, z czym macie do czynienia.