Dramatyczna historia Krakowa w obiektywie Ryszarda Korneckiego
Gdyby Jacek Jenczewski nie był gadułą, nie byłoby tego pomysłu. Nie byłoby go też, gdyby nie prowadził przez lata kultowej galerii „Pauza”, którą dziś chce odtworzyć w budynku MOS-u przy Rajskiej. Ale że gadułą jest, to spotkanie z fotografem Ryszardem Korneckim przedłużyło się, mimo że pomysł, by zrobić wystawę zdjęć z prób w Starym Teatrze, na razie obaj odłożyli na bok.
W pewnym momencie Ryszard pokazał mi w telefonie folder z fotografiami z 1989 roku. Zbiegły się z rocznicą 4 czerwca, ale nie to było najważniejsze - opowiada Jenczewski. - To były po prostu świetne kadry i kompozycje, pełne emocji na twarzach ludzi będących w centrum ważnych wydarzeń. Rzadko się takie rzeczy widuje.
Dziś Jacek myśli o tym, by pokazać setki zdjęć Korneckiego w formie slideshow, emitowanych na ważnych placach Krakowa. By ludzie poznali historię swego miasta, a może też odnaleźli się na fotografiach i podzielili potem wspomnieniami. Demonstranci, przypadkowi przechodnie, dzieci, może nawet zomowcy pacyfikujący gwałtowne krakowskie manifestacje z ostatnich tygodni przed wyborami. To po nich Jerzy Urban mówił w reżimowej jeszcze telewizji o terrorystycznej „grupie krakowskiej”, chcącej obalić delikatne porozumienie władzy z opozycją. Chodziło mu o Federację Młodzieży Walczącej, Wolność i Pokój, część NZS, Federację Anarchistyczną i Organizację Studencką KPN - czyli o ludzi, którzy między okrągłym stołem a wyborami doprowadzili do kilku głośnych zadym.
Bohaterowie tamtych wydarzeń przyznają, że pamięć o nich powoli się zaciera, szczegóły nikną. Jednak dzięki niesamowitym zdjęciom Korneckiego mogą łatwo do nich powrócić.
- Do tej pracy ściągnął mnie Maciej Szumowski, który prowadził kampanię wyborczą „Solidarności”. Nie wiedziałem, co mnie spotka, nikt z nas przecież nie miał pojęcia, ile nam wolno - wspomina Kornecki.
Pasję do zdjęć odkrył w sobie jako nastoletni uczeń technikum elektrycznego, ale profesjonalnie fotografia zagościła w jego życiu poprzez… taniec. W latach 70-tych, podczas studiów na AWF, poznał choreografa Jacka Tomasika, prowadzącego tam zespół „Kontrast”. Dzięki jego kontaktom ze Starym Teatrem młodzi tancerze brali udział w kultowych przedstawieniach Konrada Swinarskiego, Andrzeja Wajdy i Jerzego Jarockiego, odgrywając czasem epizody aktorskie. - Wokół było szaro, buro i smutno, a w budynku przy Jagiellońskiej spotykałem artystów, ludzi wolnych. Emanowało od nich światło. Dla mnie, 22-letniego chłopaka z Nowej Huty, to było magiczne przeżycie - opowiada Kornecki. - Wciąż czuję tamten klimat, wręcz brakuje mi go, choć przecież z drugiej strony pamiętam Kraków z tych czasów: odrapane kamienice, zgasłe latarnie, mroczne, rozwalone podwórka.
Kornecki na jedną z prób w Starym Teatrze zabrał aparat i zaczął fotografować aktorów. Dobrze go widać tam zapamiętano, bo po latach, już na przełomie wieków, zaczął robić profesjonalne zdjęcia z prób generalnych w tym teatrze.
Tymczasem jednak, w latach 70-tych, zjeździł jako tancerz z zespołem Starego Włochy, Anglię, Jugosławię, Holandię. - Nie myślałem już wtedy o AWF, skończyłem uczelnię tylko z rozpędu, za namową Oli, przyszłej żony - opowiada Kornecki. - Kiedy telewizja na Krzemionkach poszukiwała asystenta operatora dźwięku, natychmiast się zgłosiłem. Ostatecznie trafiłem do laboratorium, gdzie wywoływaliśmy filmy dla montażystów. Tam dopadła mnie historia. Najpierw pielgrzymka Jana Pawła II, potem Sierpień ’80.
Kiedy zalegalizowano „Solidarność” Kornecki był jednym z współzałożycieli związku w telewizji. To również zaważyło na jego życiu, bo mimo że jej szefem był dość tolerancyjny jak na tamte czasy Andrzej Urbańczyk, to jednak tuż po wprowadzeniu stanu wojennego nie mogło być innego scenariusza dla Korneckiego, jak wyrzucenie z pracy - oficjalnie w ramach „redukcji etatów”.
Potem było studio fotograficzne, pierwsze poważne zlecenia u Krzysztofa Jasińskiego w Teatrze STU. Tak dotrwał do czasów, gdy komunizm zaczął się rozłazić w szwach. A kiedy upadł, przywrócono go do pracy w TVP, gdzie przez lata fotografował aktorów pracujących dla teatru telewizji. Zdokumentował ponad 100 przedstawień.
Wcześniej jednak, wiosną 1989 r. Maciej Szumowski (otoczony mitem krnąbrnego wobec komunistów naczelnego „Gazety Krakowskiej” z lat pierwszej „Solidarności”) zaproponował mu pracę w biurze prasowym kampanii na rzecz Komitetu Obywatelskiego. Nie miał wątpliwości, że zgodzić się trzeba. Ale nie przypuszczał też, że trafi na tak ciekawe czasy. Zdjęcia dla „Hutnika”, „Głosu Wyborczego Solidarności”, spotkania opozycji w KIK-u, prawybory u bernardynów. A także wiece przedwyborcze kandydatów, z naszej perspektywy bardzo amatorskie i - co dziwne - pozbawione emocji. Zwłaszcza te z udziałem Jerzego Zdrady i Romana Ciesielskiego. Dużo więcej życia było na spotkaniach Mieczysława Gila i Edwarda Nowaka, którzy chętniej konfrontowali się z radykalniejszą od nich młodzieżą. I to właśnie ta młodzież stała się zbiorowym bohaterem najpiękniejszych zdjęć Korneckiego z kwietnia i maja 1989 roku, kiedy atmosfera w Krakowie przypominała garnek z gotującą się wodą.
Zaczęło się od hucznych urodzin Lenina w Nowej Hucie, zorganizowanych przez Federację Młodzieży Walczącej. Kilkusetosobowy tłum młodzieży i dzieci, do którego przemówił nastoletni „pionier”, przeszedł spod kościoła na os. Szklane Domy pod pomnik Lenina, gdzie złożono kwiaty. Wcześniej odbyła się aukcja pamiątek po kompartii: plakatów, spawozdania ze zjazdu i egzemplarza „Prawdy”, który poszedł za 10 zł. Chłopcy i dziewczęta robili sobie jawne kpiny z wodza narodów świata, ale ZOMO nie zareagowało. Trudno przecież bić pałką ludzi idących z czerwonymi flagami z sierpem i młotem oraz transparentem „Nawet dla punka i skina rzeczą dobrą idee Lenina”.
Kolejne piękne fotografie Korneckiego to marsz KPN i NZS z okazji 3 Maja, a potem kolejna demonstracja tych środowisk, słynny marsz gwiaździsty idących z wszystkich uczelni studentów, pod hasłem „Prasa kłamie”, zakończony pod siedzibą radia przy Szlaku i pałacem prasy na Wielopolu, gdzie spłonęły gazety. Kogo tam nie ma: Maciej Gawlikowski, Paweł Sabuda, Grzegorz Surdy, Marcin Mamoń, czy idący na czele protestu lider krakowskich anarchistów Marek Kurzyniec, który w tamtym czasie miał bliskie związki z KPN, ale wizja przysięgi przy sarkofagu marszałka Piłsudskiego na Wawelu tak go rozśmieszała, że pozostał przy ideach anarchizmu.
Kurzyniec pod koniec lat 80-tych był studentem prawa UJ, działaczem ruchu Wolność i Pokój oraz współzałożycielem Federacji Anarchistycznej. Stał na czele wielu demonstracji antysystemowych, czasem budząc przerażenie swoimi poglądami u starszych działaczy „Solidarności”. Kiedy niemal nikomu się o tym nie śniło, organizował wiece i pikiety przeciwko stacjonowaniu Armii Czerwonej w Polsce oraz za zniesieniem obowiązkowego poboru do armii i studium wojskowego na uczelniach. Tych wydarzeń było tak dużo, że Marek nie zawsze jest w stanie ustalić ich chronologię. Pokazuję mu np. fotografię Korneckiego, na której Kurzyniec stoi tylko z jednym kolegą przed całym szpalerem ZOMO. - Naprawdę, nie utkwiła mi ta scena w pamięci - mówi. Tymczasem na kolejnej fotografii widzimy opancerzoną milicyjną polewaczkę, która strumieniem wody pod ciśnieniem niemal go wywraca. Cóż, z tak bogatą wojowniczą przeszłością i wielokrotnymi zatrzymaniami przez SB i milicję, można nie pamiętać rzeczy, które dla innych byłyby do śmierci dowodem ich niebywałej odwagi.
- Wiosna 1989 była w Krakowie gorąca, bo mieliśmy wrażenie, że wszystko się jakoś tak rozwadnia. Że robimy tyle samo kroków w przód, co w tył lub w bok. Widziałem, jak celem dla liderów „Solidarności” stało się budowanie kapitalizmu. W kraju bez kapitału. Skąd miał się on wziąć? Musiała powstać jakaś oligarchia. My chcieliśmy samorządności i spółdzielczości, ale elit to już nie obchodziło - wspomina Kurzyniec patrząc na zdjęcia dokumentujące apogeum słynnych wydarzeń krakowskich, czyli trzydniowe walki młodzieży z milicją w centrum miasta.
Zaczęło się 15 maja od protestu grupy Kurzyńca pod prokuraturą wojskową przeciwko służbie wojskowej i skazywaniu na więzienie ludzi jej odmawiających, a dzień później ta sama ekipa przeprowadziła sitting pod sowieckim konsulatem pod hasłem „Sowieci do domu”. Zwinięto Kurzyńca, a krakowska telewizja podała w Kronice informację o siłach milicji przywracających porządek na ulicach. Paweł Sabuda, ówcześnie student prawa na UJ i jeden z liderów młodzieżówki KPN wspomina, że w ciągu godziny pojawił się spontanicznie tłum, by udowodnić, że spokoju nie będzie. Walki trwały przez trzy dni na Plantach, przy komitecie wojewódzkim PZPR, konsulacie ZSRR, przejściu pod dworcem, pod pocztą.
- Pamiętam scenę z chłopakiem, który samotnie rzucał koszem na śmieci w armatkę wodną, a ta „odstrzeliwała” kosz w stronę demonstranta. Trwało to kilkanaście minut i wyglądało jak jakaś gra. Tłum ludzi na to patrzył - wspomina Sabuda.
Ostatniego dnia Stare Miasto było pełne ZOMO dowodzonego przez znienawidzonego gen. Jerzego Grubę, wspomaganego przez oddziały z Katowic. Powstała nawet barykada przy placu Dominikańskim, a tłum używał do walki wielkich kręgów betonowych z pobliskiej budowy. - Pamiętam kupę cegieł i gruzu przy kamienicy, z której w momentach spokoju wychodziła starsza pani z miotłą - opowiada Kornecki. - Nie bacząc na stojący obok oddział ZOMO, po prostu sprzątała chodnik! To było niesamowite.
Nastąpił pat. W jego rozwikłanie zaangażowali się Stefan Jurczak, Tadeusz Piekarz, Krzysztof Kozłowski i Jan Rokita. Ale najwięcej zdziałał chyba Leszek Moczulski, który wspólnie z Rokitą odwołał chwilę wcześniej debatę w KIK-u. To po jego interwencji ZOMO wycofało się do koszar, a młodzież poszła do domu.
- Ludzie związani z Komitetem Obywatelskim zorientowali się tamtego dnia, że rośnie im u boku radykalne, młodsze pokolenie, nad którym nie mają kontroli. Bali się, że nasze działania rozbiją „architekturę” okrągłego stołu - wspomina Paweł Sabuda. - Wiosną 1989 byliśmy jako KPN w trudnej sytuacji. Zostaliśmy odcięci od dostępu do prasy, radia i telewizji, a milicja rozbijała wiece naszych oficjalnie zarejestrowanych kandydatów. Nie mieliśmy innego sposobu na wyrażenie swego sprzeciwu, niż protesty uliczne.
Zdaniem Sabudy ludzie z Komitetów Obywatelskich nie zdawali sobie sprawy ze słabości komunistów i nie potrafili mentalnie wyjść poza ramy ustaleń okrągłostołowych. - My myśleliśmy, że to był tylko przyczółek, z którego razem pójdziemy do ostatecznego ataku, tymczasem nie było już żadnego „razem”. Te zaniechania podzieliły opozycję i całe społeczeństwo. Skutki odczuwamy do dziś - uważa Sabuda, który dziś wcale nie należy do zwolenników PiS.
Ludzie ówczesnego Komitetu Obywatelskiego mają na ten temat inną opinię. Ich zdaniem łatwo jest ich krytykować z obecnej perspektywy. Wtedy jednak istniał jeszcze Związek Sowiecki, który zaledwie trzy miesiące wcześniej wycofał się z Afganistanu… To jednak zupełnie inna opowieść. Dziś najważniejsze są piękne zdjęcia Korneckiego i pomysł Jenczewskiego, by zobaczyło je jak najwięcej krakowian. By nie zapomnieli swojej historii, jakkolwiek ją oceniają.