Dramaty millenialsa. Żeby każdy był zadowolony
Z Oscarami jest jak z Bożym Narodzeniem - najpierw bardzo długo się czeka, a potem kręci nosem, że prezenty nie takie. A to gala przydługa, chociaż obiecywali, że skrócą, a to kreacje mało wyszukane, a to popisy muzyczne bez energii, a to last but not least: zły werdykt.
Dlaczego nie wygrali nasi? Albo przynajmniej obcy, którym kibicowaliśmy? Czy ta Akademia kompletnie się odkleiła od rzeczywistości? Jest w tym narzekaniu czar tak silny, że niektórzy w oscarową noc są w stanie koczować przed telewizorem do piątej nad ranem, żeby tylko jako pierwsi podzielić się ze znajomymi na Facebooku swoim rozczarowaniem. Kochamy te małe żale.
A co by było, gdyby Oscary się zmieniły? I nie chodzi o kosmetykę w postaci krótszej ceremonii, ale o porządną rewolucję. A konkretnie o dodanie nowych kategorii. Mam nawet kilka typów.
Pierwszą byłby „Najlepszy film, z którym Amerykanie nie mieli nic wspólnego”, czyli najprostszy sposób na zaspokojenie europejskich ambicji. Zasłużony hołd nowego kontynentu dla starego. Cóż z tego, że Oscary to święto amerykańskiego kina, skoro mamy tak dobre filmy, że i nam statuetka się należy. A przecież kategoria „film nieanglojęzyczny” brzmi jakoś tak… ubogo.
Druga to „Film, który wyszedł średnio, ale bardzo się nad nim napracowaliśmy”. Sceny ręcznie malowane farbą olejną, filmy kręcone metodami z początków ubiegłego wieku, historie które wymusiły na ekipie podróż na kraniec świata, role, do których aktorzy chudli i tyli - tak, to byłoby miejsce dla nich.
Jak mawiała pani w podstawówce: za dobre chęci. I kategoria trzecia, prosta, ale konkretna, czyli „Film Marvela”. W tym roku po raz pierwszy film z tego studia ma szansę na najważniejszą oscarową statuetkę. I nic dziwnego, bo mimo że „Czarna Pantera” jeszcze rok temu podczas oscarowej gali była dyżurnym tematem dowcipów („My tu gadu gadu, a „Pantera” właśnie zarabia kolejny milion), nie sposób nie zauważyć, że filmy o superbohaterach to jeden z najważniejszych nurtów hollywoodzkiej produkcji.
Ale po co prawda ma kłuć w oczy i psuć miły, oscarowy wieczór. To tylko trzy główne propozycje, bo przecież można by dać też Oscara za „ Film, który dużo zarobił, a i tak da się oglądać” oraz laur dla „Artysty, którego wreszcie wypada nagrodzić”. I wiecie co jest najfajniejsze? Wcale nie trzeba by wydłużać gali. Przecież statuetkę zawsze można wręczyć w przerwie na reklamę.