Dramaty millenialsa. Trzeba się było zwolnić
Mała szansa, że nie słyszeli Państwo o tym, co się dzieje w Teatrze Bagatela, ale na wszelki wypadek przypomnijmy: Na początku tygodnia dziewięć pracownic skierowało do prezydenta Jacka Majchrowskiego list, w którym oskarżają dyrektora krakowskiej sceny o mobbing i molestowanie seksualne. Konkretnie: lizanie po szyi, wpychanie języka do ucha, wymuszanie pocałunków, snucie erotycznych fantazji z nimi w roli głównej.
Wstrętne. Tak samo wstrętne jak komentarze, które posypały się w ślad za rewelacjami. Wszystko to zlepiło się razem i zaczęło nakładać na siebie warstwa po warstwie, jak brudna wata cukrowa.
Na samej powierzchni waty są więc komentarze światopoglądowe: że lewacka afera i aktorki chcą się polansować na #metoo. Trochę głębiej uwagi o tempie: Jeśli do molestowania dochodziło od kilkunastu lat, to dlaczego kobiety skarżą się dopiero teraz? Odwijamy kolejną warstwę, a tam spod brudno-lepkiej watowej kołderki, wyskakują łebki, które głoszą, że „je dyrektor od dwudziestu lat podrywa i jakoś nikogo od tego nie ubyło”. A w środeczku tego obrzydliwego łakocia, przy samym patyczku, słychać grzmiący głos rozsądku: Jak było tak źle, to trzeba się było zwolnić. Się wziąć, się ogarnąć i się zwolnić.
O tym, czy Henryk Jacek Schoen dopuszczał się molestowania i mobbingu, rozstrzygnie najpierw prokuratura, a potem być może sąd. Nie ma wyroku - nie ma winy. Jednak o ile jego chroni domniemanie niewinności, o tyle poszkodowanych nie broni żaden zapis. Jednak ze zwykłej przyzwoitości powinno się traktować je z szacunkiem i nie sprowadzać ich doświadczenia do problemu, z którym należało rozprawić się jak z bolącym zębem: szybko i bez zbędnego gadania.
W kraju, w którym co czwarta kobieta deklaruje, że przynajmniej raz doświadczyła molestowania, wciąż mamy spory problem z tym, jak podchodzić do przemocy seksualnej. Rozmywa nam się granica między żartem, przyjacielskim flirtem, a tym co zakazane przez prawo. Nie wierzymy, jeśli nie ma naocznych dowodów. Nie wiemy, co robić, więc odpowiedzialność za reakcję (albo jej brak) zrzucamy na doświadczających przemocy: Jak ci tak źle, to coś zrób. Twoje życie w twoich rękach. Tyle, że - tak przynajmniej sobie wyobrażam - osoba doświadczająca molestowania niezbyt pewnie trzyma życie w rękach. Żeby złamać ciało, trzeba najpierw złamać umysł. Wmówić komuś, że jest słaby, zależny, pozbawiony kontroli nad własnym ciałem i własnym życiem.
Mamy - jak wczoraj napisał redakcyjny kolega - #metoo po krakowsku. Wyciągnijmy z niego wnioski dla siebie i z szacunku dla tych dziewczyn, które znalazły dość siły, by o siebie zawalczyć.