Wizja zastąpienia człowieka przez maszyny bywa kusząca.
Z daleka? - Z Wrocławia. - I jak Wrocław? - Ładny, bez zmian - Byłem kiedyś we Wrocławiu. - Hmm, naprawdę? - Z kolegą! - Hmm, to fajnie. - Na rynku byliśmy - Hmm, to miło - przytakuję cicho, a w mojej głowie rozlega się wrzask: święty Jezu weź mnie stąd…
Moją niechęć do rozmów w taksówce przebija chyba tylko niechęć do rozmów w fotelu fryzjera i w kolejce do lekarza. Nie chodzi tu o antypatię wobec bliźniego, ale raczej antytalent do prowadzenia rozmów o niczym. Konwersacje zwane small talkami idą mi na tyle kiepsko, że jestem w stanie powiedzieć „tak jest”, „dokładnie” i „cóż zrobić” w odpowiedzi na największe światopoglądowe kocopoły wygłaszane przez interlokutora. Byle tylko nie wdawać się w dyskusję.
Pewnej nadziei na wyjście z tego fatycznego impasu upatruję w technice. Po ulicach Phoenix w Arizonie kilka lat temu zaczęły krążyć zautomatyzowane taksówki. Z podobnych usług można skorzystać też w mieście Masdar na półwyspie Arabskim. Taxi to nie jedyna usługa z opcją „bez człowieka”. Mieszkańcom Houston w stanie Teksas pizzę dostarcza auto bez kuriera (całkiem jak w serialu „Black Mirror”). Takie rzeczy tylko na Zachodzie? Gdzie tam. W pięknym kraju nad Wisłą też odbieramy listy bez listonoszy, kasujemy zakupy bez kasjerek, kupujemy bilety bez bileterek, numery w telefonie wybiera nam automatyczna asystentka, a problemy techniczne rozwiązujemy czatując z botem (choć akurat rozmowy z tym ostatnim uciążliwością dorównują konwersacjom z taksówkarzami).
Wizja wybawienia od small talków ręką postępu wydaje się więc całkiem realna. Jej blask przyćmiewa jedynie pamięć o kadrach z apokaliptycznych filmów wszelkiej maści, w których ludzie zmieniają się w pozbawione więzi społecznych zombie. Cień rośnie, gdy weźmie się pod uwagę słowa psychologów, twierdzących, że zamknięcie w informacyjno-komunikacyjnej bańce to prosta droga do otępienia, nerwicy i innych emocjonalnych nieprzyjemności. To też uwiąd mózgu, który nie znajduje pretekstu do odnajdywania się w nowej sytuacji i wykonywania coraz to ciekawszych jezykowo-emocjonalnych wygibasów. Może więc warto - póki jeszcze można - small talk potraktować po prostu jako rodzaj językowego sudoku.