Dramat Karola poruszył serca pomagających. Matka wierzy, że będzie chodził
Miał marzenia i wielki apetyt na życie. Wszystko to w jeden dzień przekreślił upadek z 7 metrów. Do pracy na budowie w Szwecji pojechał, bo chciał zarobić na studia. Teraz nie wiadomo, czy będzie chodził.
Karol w maju zdał maturę. Był uczniem Zespołu Szkół nr 2 w Łańcucie o kierunku mechatronika.
- To pozytywny, wesoły chłopak. Lubiany bardzo przez kolegów i koleżanki. W rodzinie też. Nigdy nie narzeka, u niego zawsze wszystko jest w porządku - mówi Agata Filip, mama Karola. - Jego pasją jest deskorolka. W zimie zamieniał ją na deskę snowboardową. Poszedł do klasy sportowej, grał w piłkę. Zapisał się na siłownię. A ostatnio zainteresowały go sztuki walki, dokładnie boks. Mówił, że dobrze mu to idzie - opowiada.
- Miał plany. Chciał zarobić na studia - kontynuuje mama Karola. - Od przyszłego roku zamierzał iść do Krakowa na AWF. Chciał być trenerem personalnym. To było jego marzenie. Świetnie dogadywał się z ludźmi. Jak uczył swoją kuzynkę Madzię jeździć na snowboardzie, to opowiadała, że był bardzo opiekuńczy. Tłumaczył wszystko spokojnie.
Spadł z 7 merów
- Na wakacjach był na truskawkach, potem we Francji na winogronach - wspomina kobieta.
Pod koniec lata razem z kolegami pojechali do Gdyni, do dużej agencji pracy. Po rozmowie kwalifikacyjnej zadzwonili do niego z ofertą pracy w Szwecji. Karol wyjechał w połowie października.
- Zrobił wszystkie wymagane badania. Podpisał umowę i został oddelegowany do pracodawcy kontraktowego. Miał pracować jako pomocnik budowlany. Chłopcy na miejscu dostali mieszkanie i służbowy samochód. Karol cieszył się, że mają takie dobre warunki. W pierwszy dzień mówili, że praca lekka - ściągali izolację na poddaszu remontowanej szkoły - wspomina pani Agata.
Wypadek zdarzył się drugiego dnia pracy. Pod Karolem załamały się deski i spadł z 7 metrów. Pod spodem była hala sportowa. Też w remoncie. Stały tam betoniarki i inne narzędzia. Karol przeżył, ale jego stan był ciężki.
- Pojechał do szpitala w Falun, ale zaraz przewieźli go helikopterem do Uppsali. Skomplikowana operacja trwała 15 godzin
- opisuje stan Karola jego mama.
20-latek jest sparaliżowany od klatki piersiowej w dół. Lekarze przeszczepili mu kość z biodra do odcinka szyjnego. W odcinku lędźwiowym ma skręcony śrubami kręgosłup. Miał złamaną łopatkę, stłuczone płuco i nerkę. Nie mógł sam oddychać. Po operacji był 2 tygodnie w śpiączce. Po przewiezieniu z powrotem do Falun lekarze założyli mu tracheotomię. Do tej pory był podłączony do respiratora.
Rodzice Karola o wypadku dowiedzieli się od kolegi syna - Norberta, który pracował z nim na budowie. Natychmiast wsiedli w samolot, który opłaciła polska agencja pracy.
- W Szwecji ciężko było. Bardzo. Chociaż opiekę syn w szpitalu miał wspaniałą. Pielęgniarki pisały mu pamiętnik. Po angielsku. I jeszcze zdjęcia mu robiły. Potem wklejały je do tego zeszytu. Pisały na przykład: „Dziś Karol ma zły humor, był na nas obrażony, bo chciałyśmy go położyć na bok, a on tego nie lubi”. Przewracały go, żeby nie miał odleżyn, ale wtedy źle mu się oddychało. Do tej pory mam kontakt z jedną z pielęgniarek, która ciągle wypytuje się o Karola. A to była intensywna terapia. Raz nawet przychodzimy, a ręce miał włożone do dwóch misek z wodą. Pielęgniarka robiła mu taki manicure! Wycięła mu skórki, obcięła paznokcie, wykremowała ręce, bo były suche. I tak wszystko na wesoło. Bo inaczej w tej sytuacji się nie da - mówi pani Agata.
Rodzice Karola w Szwecji byli miesiąc czasu. Dopiero, gdy stan chorego się ustabilizował, został przewieziony do Polski. Przyleciał samolotem medycznym z respiratorem, lekarzem i pielęgniarką. Koszty pokryło ubezpieczenie.
- Gdyby nie ono, to byłby problem. Nas nie było stać na to wszystko - wyznaje matka. - W Szwecji jest bardzo drogo. Nasi znajomi dzwonili: „Jak wam trzeba pieniędzy, to przyślemy”. Rodzina to samo. Moje siostrzenice wysyłały nam przelew na „porządny obiad”. Dla młodzieży, która studiuje, to nie jest łatwe. Aż się płakać chce!
Sprawę bada szwedzka prokuratura.
- Karol ma paraliż czterokończynowy. Na początku mógł ruszać tylko ramionami. Teraz rusza nadgarstkiem i podnosi rękę do góry. Nie rusza palcami. Nie ma chwytu. Nie weźmie łyżki, widelca, kubka. Nie zje sam. Trzeba go karmić - tłumaczy mama chłopca, która odwiedza go codziennie w szpitalu w Rzeszowie.
Sprawę bada szwedzka inspekcja pracy i prokuratura, ale uzyskanie odszkodowania może nie być łatwe.
- Oni tam mają swoje prawo. Z tego, co się dowiadywałam, to mogę domagać się odszkodowania u pracodawcy, u którego Karol był zatrudniony, czyli tego w Polsce - tłumaczy Agata Filip. - To, że w Szwecji pracodawca zostanie ukarany, nie jest jednoznaczne z tym, że dostaniemy odszkodowanie. Z nim umowy nie było. Możemy próbować, ale to nie będzie łatwe.
Pomoc ze wszystkich stron
W internecie trwa zbiórka na portalu siepomaga.pl. Rodzina zbiera pieniądze na rehabilitację Karola w specjalnym ośrodku w Tajęcinie.
- To jeden z najlepszych ośrodków w Polsce - zachwala pani Agata. - Miesiąc rehabilitacji kosztuje 22 tys. zł, a dla nas to ogromna kwota. W stanie Karola pierwszy rok jest kluczowy, bo po nim można powiedzieć, jaka sprawność wróci.
Trzeba też przystosować dom do potrzeb Karola.
- W mieszkaniu mamy wąsko, łazienka jest mała. Trzeba będzie wyrzuć wannę, usunąć progi - wylicza mama Karola. - Nie myślę jeszcze o szczegółach, bo on przez dłuższy czas będzie w ośrodkach rehabilitacyjnych. Chcę go zabierać do domu na przepustki.
Przyznaje, że zaskoczył ją rozmiar pomocy, jaką otrzymali. W dzień, kiedy ruszyła zbiórka, licznik pędził jak szalony przy każdym odświeżeniu strony.
- Zbiórkę otworzyliśmy około godz. 17 - wspomina pani Agata. - Jak wróciłam ze szpitala o wpół do dwunastej, to było już ponad 30 tysięcy! Jestem w szoku, jaka jest potężna moc ludzi dobrej woli i Internetu!
W pomóc Karolowi zaangażowała się również Szkoła Podstawowa nr 2 w Łańcucie, która zorganizowała świąteczny kiermasz, z którego uzyskane pieniążki przeznaczono dla 20-latka.
Wczoraj kiermasz zorganizowali uczniowie technikum, którego Karol był absolwentem. Były przepyszne ciasta, babeczki. Jedna z jego koleżanek napisała, że idą święta i można sobie odmówić piwka, a pieniążki przekazać na pomoc. Po poniedziałkowej publikacji w „Nowinach” w naszej redakcji rozdzwoniły się telefony od Czytelników, którzy chcieli pomóc.
Mówili o mnie siłaczka
Pytam, skąd u mamy Karola bierze się taka siła?
- Chyba od tych wszystkich ludzi, co mnie wspierają. Czasami się rozklejam. Ale rzadko. Nie sztuką jest siąść i płakać. Ja przy Karolu w ogóle nie płaczę. Za to go strofuję. Nawet się kłócimy czasem. Nie mogę go głaskać. To nie tak. W Szwecji mówili, że jestem siłaczka. W takich sytuacjach się ją dostaje. Tę siłę. Jedna z lekarek stwierdziła, że Karol nie będzie chodził. Ja w to nie wierzę i będę walczyć.