Dr Ozorowski: "Kto w obecnej sytuacji nie chce się zaszczepić na grypę, jest osobą kompletnie nieodpowiedzialną"
- Byłbym za tym, by decyzję o otwarciu szkół podejmowały samorządy. Jestem nawet zadowolony, że ministerstwo jak najmniej chce w tym zakresie „maczać palce” - mówi dr Tomasz Ozorowski, mikrobiolog i były prezes Stowarzyszenia Epidemiologii Szpitalnej. W rozmowie z "Głosem" ekspert tłumaczy, jak powinno przebiegać otwarcie szkół, skąd biorą się rekordowe dzienne liczby zakażeń na koronawirusa oraz jak będzie wyglądał sezon jesiennych i zimowych infekcji.
Ostatnie dni to rekordowe liczby nowych zakażeń koronawirusem. Statystyka wskazuje, że epidemia trwa w najlepsze, ale już w zachowaniu ludzi tego nie widać. Jak może się rozwijać sytuacja?
Zakażenia wykrywamy w Polsce głównie przez pryzmat ognisk epidemicznych – nowe podbijają obecne statystki. Sanepid bada osoby z kontaktu i automatycznie liczba zakażeń rośnie.
Sprawdź również: Epidemiolog: W Polsce może nie być szczytu zachorowań koronawirusa. Przyrost zakażeń może być stały i wysoki [ROZMOWA]
Swego czasu rząd prowadził taką narrację, że „gdyby nie ogniska, to byłoby całkiem nieźle”. Teraz jest ona uzasadniona?
Polska niezmiennie ma zdolności jedynie do badania nowych ognisk epidemicznych. Nie prowadzi się badań w sytuacji pojedynczych zachorowań. Pamiętajmy, że naszym jedynym mechanizmem ograniczającym rozprzestrzenianie się koronawirusa było lockdown. Wobec tego naturalne jest, że im bardziej od niego odchodzimy – tym więcej jest i będzie zachorowań. To naturalna sytuacja.
Premier mówi, że nauczyliśmy się żyć z koronawirusem. Pan się z tym zgadza?
Tak, adaptujemy się do sytuacji. Wyjątkiem są osoby narażone na ciężki przebieg COVID-19, które nadal odczuwają strach i rzadko
wychodzą z domu. Reszta stara się adaptować, widać to na każdym kroku i to chyba normalne zjawisko. Jednocześnie w sposób nieunikniony zachorowań musi być więcej. Potwierdziło się też coś, czego spodziewaliśmy się od dawna – ten wirus nie jest zależny od pogody, nie ma na to żadnych dowodów. W związku z tym oczekiwanie, że kolejne problemy wystąpią jesienią, a teraz będzie spokojnie – nie były słusznym założeniem. Jest też trzeci wniosek – obecnie widzimy efekty jedynie dużych ognisk epidemicznych, głównie imprez zakrapianych alkoholem, ale nie potrafimy jeszcze rozpoznać efektu wakacji.
Jesteśmy w stanie choćby prognozować jaki on będzie?
Nie, ponieważ do tego momentu poluźniliśmy tyle aspektów życia, że trudno ocenić, który ma największy wpływ. Efekt wakacji rozpoznamy najwcześniej po miesiącu, a więc pod koniec sierpnia i września, czyli wtedy kiedy mają być otwarte szkoły.
Spójrzmy jednak na obecną sytuację. Zdecydowanie mniej osób zdecydowało się na wakacje za granicą. Obserwujemy tłumy większe niż zwykle w górach czy nad morzem. To wszystko może sprawić, że za miesiąc w liczbie zachorowań odnotujemy znaczący wzrost?
Różnicowałbym dwie rzeczy. Otóż nasze zachowanie na świeżym powietrzu ma mniejsze znaczenie, niż to, co dzieje się w zamkniętych pomieszczeniach. Wobec tego nie upatrywałbym wielkiego ryzyka w tym, że spędzimy czas na plaży, a później wrócimy do swoich kwater. W ostatnim czasie miałem okazję na własne oczy zobaczyć sytuację w Międzyzdrojach czy Krynicy Morskiej. Odnoszę wrażenie, że nie było tam najgorzej. Powtórzę – największym zagrożeniem są duże imprezy w zamkniętym pomieszczeniu, w tym np. śluby.
Przy czym wiele osób, nawet tych, które nie biorą udziału w takich wydarzeniach – obawia się zatłoczonych deptaków czy plaż.
A nie mają one aż takiego znaczenia. Taki sporadyczny kontakt, minięcie się z drugą osobą na świeżym powietrzu, nie naraża nas na realne niebezpieczeństwo zakażenia.
Jak wytłumaczyć to, że gdy dzienna liczba zakażeń była niższa wprowadzaliśmy tak ogromne obostrzenia, a teraz, gdy jest ona wyższa – stopniowo łagodzimy kolejne restrykcje?
Myślę, że w te najgroźniejsze etapy luzowania obostrzeń weszliśmy bardzo szybko. Dopuszczono np. od imprez na maksymalnie 150 osób. A teraz zaczynamy się zastanawiać co jest bezpieczne – czy dystans określony na 2, czy na 1,5 metra. To jest kosmetyka, bo jeżeli w pomieszczeniach zamkniętych nosimy maski, to zarówno jeden, jak i drugi dystans będzie bezpieczny. Pod warunkiem, że nakaz noszenia masek będzie przestrzegany, a nie jest. Z ostatnio złagodzonych obostrzeń najbardziej zmartwiło mnie otwarcie trybun na stadionach do maksymalnie 50 proc. pojemności. To kuriozum. Myślę, że jesteśmy nadal jedyną ligą, która otworzyła stadiony dla kibiców.
Przy czym np. piłkarska ekstraklasa zakończyła już rozgrywki, więc tutaj na razie ten etap łagodzenia obostrzeń nie będzie miał aż takiego znaczenia.
Tak, ale wznowi je w drugiej połowie sierpnia. W momencie, w którym będziemy chcieli otworzyć szkoły i bezpiecznie wpuścić do nich dzieci, rozpoczną się problemy z przepełnionymi stadionami. Według mnie to jest ryzyko. Skoro na stadionach ludzie krzyczą, to zaczyna mieć to znaczenie bez względu na to, czy jesteśmy na otwartej, czy zamkniętej przestrzeni. Mimo wszystko najważniejszym obostrzeniem i środkiem bezpieczeństwa jest zachowywanie dystansu w pomieszczeniach zamkniętych, higiena rąk i noszenie masek w niektórych sytuacjach.
Wspominał pan o powrocie dzieci do szkół. Rząd się na to zdecyduje? Jeśli tak, to na jakich warunkach powinno być to możliwe?
Nie wyobrażam sobie nieotwarcia szkół. Na wznowienie zajęć w szkołach nastawia się większość państw w Europie, choć różnią się sposobem, w jaki chcą to przeprowadzić. Według mnie otwarcie szkół, tak jak i innych działalności powinno, być determinowane lokalną sytuacją epidemiologiczną. Przy czym nie mam wątpliwości, że placówki należy otworzyć. Z tego co obecnie wiemy – dzieci przechodzą zakażenie koronawirusem bardzo łagodnie, praktycznie bez objawów. W USA nadal jest więcej zgonów wśród dzieci z powodu grypy niż COVID-19. Jaki więc sens ma zamknięcie szkół? Jednym z problemów może być np. strach nauczycieli i osób podatnych na ciężki przebieg choroby przed tym, że dzieci zaczną przenosić koronawirusa do społeczeństwa. Jednak tu dochodzimy do kolejnego zaskoczenia związanego z tym, co już o COVID-19 wiemy. Jeśli chodzi grypę czy inne wirusy, to faktycznie – dzieci są podatne na ich przenoszenie, lecz w przypadku koronawirusa jest inaczej. Małe dzieci rzadziej chorują i rzadziej przenoszą wirusa. Otwarcie szkół powinno być bezpieczne.
Podoba się panu pomysł pozostawienia decyzji o ewentualnym zamknięciu szkoły dyrektorom?
To ma szanse się sprawdzić. Wierzę w to, ponieważ to co nadal dobrze działa w naszym kraju, to samorządność. W wielu państwach decyzję o otwarciu szkoły ma determinować lokalna sytuacja. Byłbym za tym, żeby w tym temacie decydowały samorządy. Być może to one wpadną na pomysł (widzę, że przymierza się do tego Poznań), by poprosić lokalnych ekspertów, żeby wspomagali dyrektorów szkół. Warto przejąć inicjatywę oddolnie i jak najlepiej przygotować szkoły. Dzieci muszą się w nich czuć swobodnie, bo otwarcie placówek, gdzie wszyscy będą się bali wszystkiego, nie ma sensu. Powiem szczerze – jestem nawet zadowolony, że ministerstwo jak najmniej chce w tym zakresie „maczać palce”.
Ostatecznie warunki otwarcia szkół będą się pewnie kształtowały aż do pierwszego dzwonka.
Bezpieczne otwarcie szkół naprawdę powinno zależeć od tego, co dzieje się w danym regionie. Jeśli jest mało zachorowań, to można to zrobić i nie będzie skutkowało niczym dramatycznym. Z kolei w złej sytuacji regionalnej, dodatkowe otwarcie szkół może ją jeszcze pogorszyć. Ważne jest również ustalenie jasnych zasad między nauczycielami i rodzicami. Sprawa jest prosta – jeśli chcemy, by nasze dzieci chodziły do szkoły, zachowujmy się racjonalnie. Gdy w danej rodzinie występuje infekcja, to niech dziecko nie idzie do szkoły.
Nadchodzi sezon, w którym liczba infekcji, w tym grypy, będzie znacząco rosła. Rekomendowałby pan szczepienie się przeciwko grypie?
Należy pamiętać, że choć sezon grypowy zaczyna się pod koniec grudnia, to październik i listopad upływają pod znakiem innych infekcji górnych dróg oddechowych. Uważam, że w obecnej sytuacji, jeśli ktoś nie chce się szczepić, to jest osobą kompletnie nieodpowiedzialną. Są dowody, że jednoczesne przechodzenie grypy i COVID-19 znacząco pogarsza rokowania pacjenta. Tam gdzie jest to możliwe, powinniśmy zabezpieczać się przeciwko grypie. Niemniej uważam, że zachorowań na grypę i inne wirusy w tym roku będzie mniej. W czasie pandemii koronawirusa nauczyliśmy się wdrażać mechanizmy, które sprawiają, że zakażeń wirusowych można uniknąć, albo znacząco zminimalizować ich ryzyko.
Gdyby jednak sytuacja stawała się bardzo zła – wyobraża pan sobie ponowny lockdown, powrót do nakazu noszenia maseczek na ulicach?
Wyobrażam sobie lockdown, ale na niwie lokalnej – w sytuacji, gdy w jakiejś gminie czy powiecie nie będą pomagały już inne środki spowalniające rozprzestrzenianie się koronawirusa. Ogólnokrajowej izolacji już sobie nie wyobrażam. Podobnie jak powrotu do maskowania na ulicach. Chyba wszyscy wiemy, że to nie ma sensu, ale powinniśmy zintensyfikować noszenie masek w przestrzeniach zamkniętych. Należałoby wdrożyć drakońskie kary dla osób, które np. w sklepie, gdy nie jest możliwe utrzymanie dystansu, nie noszą maski. W ten sposób naraża się nie tylko siebie, ale i wszystkich dookoła.
Sprawdź także: - Smog zabija bardziej niż koronawirus - mówi prof. Zielonka. Pulmonolog tłumaczy spadek śmiertelności i konsekwencje noszenia maseczek
--------------------------------
Zainteresował Cię ten artykuł? Szukasz więcej tego typu treści? Chcesz przeczytać więcej artykułów z najnowszego wydania Głosu Wielkopolskiego Plus?
Wejdź na: Najnowsze materiały w serwisie Głos Wielkopolski Plus
Znajdziesz w nim artykuły z Poznania i Wielkopolski, a także Polski i świata oraz teksty magazynowe.
Przeczytasz również wywiady z ludźmi polityki, kultury i sportu, felietony oraz reportaże.
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień