Dr Lidia Stopyra: Kiedy buchnie lawina, żaden system nie wytrzyma
Proszę się nie bać, poradzimy sobie z wirusem. Nie żyjemy sto lat temu, kiedy epidemia hiszpanki zbierała krwawe żniwo. Nie jesteśmy bezradni, to się nie powtórzy. Nasza medycyna jest na wysokim poziomie. Potrzebujemy tylko czasu i waszej pomocy - mówi dr Lidia Stopyra, specjalistka chorób zakaźnych, ordynator Oddziału Chorób Infekcyjnych i Pediatrii Szpitala im. Żeromskiego w Krakowie.
Jak minął nocny dyżur?
Ciężko! 14 dzieci przyjętych do oddziału, w tym 13 z podejrzeniem zakażenia COVID-19.
Mówi się, że dzieci chorują łagodniej, słusznie?
W znacznej większości tak, mimo że mają jeszcze niedojrzałą odporność. Głównym powikłaniem zakażenia COVID 19 jest zapalenie płuc, dziecko zazwyczaj ma wyjściowo zdrowe płuca, nie jest tak obciążone jak np. ten, który pali 20 papierosów dziennie od 20 lat. Zakażenie trafia więc na zdrowy, stuprocentowo wydolny układ oddechowy i nawet jeśli poczyni tam przejściowo pewne spustoszenie, zostaje na tyle wydolnego miąższu płuc, aby ten okres przetrwać i wyzdrowieć. Ale musimy zachować czujność. To nieprawda, że wśród hospitalizowanych nie ma kilku czy kilkunastolatków. Wśród dzieci są też osoby z grup ryzyka - leczone immunosupresyjnie, onkologicznie, z przewlekłymi chorobami. Należy pamiętać również, że chorujące łagodnie dzieci pełnią olbrzymią rolę w rozprzestrzenianiu się zakażenia, stąd też moja prośba, by zostały w domu.
W pani apelu padły dane: ponad 80 proc. zakażonych zachoruje łagodnie - w formie przeziębienia, 20 proc. trafi do szpitala, 5 proc. na oddział intensywnej terapii, ok. 2 proc. będzie wymagało respiratorów. Jesteśmy na to przygotowani?
To nie są wróżby, to twarde statystyki, na podstawie danych, które odnotowano w Chinach, jak i we Włoszech. Czyli tam, gdzie tych zachorowań, jak wiemy, było najwięcej. Spodziewamy się takich procentów, ale na dzień dzisiejszy trudno powiedzieć, ile konkretnie osób zachoruje. Szacunki są bardzo różne.
Prof. Grzesiowski, ekspert w dziedzinie immunologii i terapii zakażeń, stwierdził, że nie ma sensu mówić o procentach, bo docelowo może zarazić się cała ludzkość.
Porzućmy te najbardziej pesymistyczne wersje. Na razie mamy pierwsze zachorowania i musimy jak najmądrzej zareagować, zmniejszyć jak tylko się da rozprzestrzenianie wirusa. Zarzucają mi w komentarzach pod moimi wypowiedziami, że mamy jednego czy dwóch ludzi zakażonych w Polsce i wszystko pada, system się wali. To nie tak! My po prostu wiemy, że jeśli dzisiaj mamy kilku, to jeśli nie zareagujemy natychmiast za kilkanaście dni będziemy mieć ich ponad tysiąc i musimy się na to przygotować. I choć znaczna większość przejdzie zakażenie koronawirusem jak zwykłe przeziębienie, nie możemy tego ignorować. Trzeba przypilnować, by nie roznosili go dalej. Tylko wtedy uda nam się epidemię opanować. My, w szpitalach, musimy się przygotować na tych chorujących najciężej. Sprzęt jest konieczny, ale pamiętajmy, że bez ludzi nie zadziała. Rzeczywistość jest taka, że nawet w czasach bez epidemii jest nas bardzo mało, są stałe problemy w uzupełnieniu grafików pracy lekarzy, pielęgniarek, ratowników medycznych, jesteśmy przemęczeni. Mimo nadzwyczajnej mobilizacji i nadludzkiej pracy, jaką już teraz wykonujemy w skali spodziewanej ilości zachorowań, może być bardzo ciężko.
Izolacja to jedyny sposób, by do tego nie dopuścić?
Nie mamy możliwości, by wykonywać taką ilość testów, by sprawdzić, czy każdy, kto ma katar, jest zakażony koronawirusem czy nie, choć niewątpliwie do tego należy dążyć. Izolacja skutecznie pozwoli zahamować rozwój epidemii. Jeśli mniej osób zachoruje, odbędzie się to w dłuższym czasie, uratujemy znacznie większą liczbę osób. Nie można dopuścić do takiej sytuacji, jaka miała miejsce we Włoszech, że zabraknie lekarzy, pielęgniarek, miejsc w szpitalach, sprzętu dla najciężej chorych.
Jak więc mają dziś sobie radzić ci przeziębieni?
Przede wszystkim pozostać w domu i brać środki przeciwgorączkowe. Na początku, gdy pojawia się uciążliwy suchy kaszel, stosować leki przeciwkaszlowe. Po dwóch, trzech dniach, gdy przejdzie w wykrztuśny, mokry - preparaty rozluźniające wydzielinę. Krople, spraye do nosa. Oczywiście, gdybyśmy w ogóle nie leczyli tego przeziębienia, też wyzdrowiejemy - nawet jeśli wywołane jest koronawirusem. Najważniejsze, by nie chodzić, nie zarażać kolejnych osób, bo nie wiem, czego byśmy nie robili - pracowali po 30 godzin na dobę i stawali na głowie, wówczas i tak nie damy rady powstrzymać lawiny.
Koronawirus leczy się na ten moment tak, jak każdy inny wirus?
Jest część wirusów, np. grypy, gdzie możemy podać lek, który hamuje replikację wirusa. I są np. adenowirusy, wirus RS czy teraz koronawirus - tu wciąż nie mamy szans wprowadzenia leczenia przyczynowego. Lek cały czas jest poszukiwany; wiemy, że część środków stosowanych przy HIV czy malarii daje obiecujące wyniki. Nie ma jednak potrzeby, byśmy je sami kupowali.
Niektórzy już kupują.
Wiem. Ale jeśli ktoś choruje łagodnie, to nie potrzebuje takiego leczenia, gdy choruje ciężej trafia do szpitala i to my go leczymy. Bierzemy za niego odpowiedzialność. Prof. Krzysztof Simon uzyskał zgodę komisji bioetycznej na stosowanie tych leków i będziemy je podawać. Poradzimy sobie.
Nawet jeśli chorych będzie w Krakowie 10 tysięcy?
Organizujemy kolejne łóżka, staramy się, by miejsc było jak najwięcej, ale najważniejsze jest maksymalne ograniczenie liczby zachorowań. Jeżeli buchnie lawina, nawet znacznie lepiej dofinansowane systemy ochrony zdrowia nie wytrzymają. Społeczeństwa zdyscyplinowane, jak Chiny, Korea w miarę opanowały sytuację, zamykają ostatnie szpitale dla zarażonych, ogłaszają sukces.
Co nam przeszkadza w takim zdyscyplinowaniu?
Na pewno fake newsy, niepotrzebny szum informacyjny. Każdy dziś chce być ekspertem, a jeśli nim nie jest, sieje strach i panikę. To niepotrzebne. Słuchajmy specjalistów i nie dajmy się. Sytuacja jest trudna, nie możemy jej bagatelizować, ale my - doświadczeni specjaliści - trochę się na chorobach zakaźnych znamy.
Czyli nasz model w przeciwieństwie do „brytyjskiego” jest słuszny?
W Wielkiej Brytanii postanowiono, by przez długi czas (8-12 tygodni) kwarantannować grupy ryzyka, czyli osoby z immunosupresji, czy starsze. Licząc, że jeśli zdrowa część społeczeństwa przechoruje, będą to łagodne formy choroby. To bardzo ryzykowne. Wiemy, że osoby nieobciążone również mogą ciężko zachorować i umrzeć. Jeżeli się to wymknie spod kontroli, może mieć fatalne skutki, a wiadomo, że kontrola jest tutaj niezmiernie trudna.
Czy jednak zarażenie się wirusem, zwiększa naszą odporność?
Jeżeli zachorujemy, powinniśmy wytworzyć przeciwciała. Nie wiemy jeszcze, jak długo będą nas zabezpieczały przed kolejnym zachorowaniem. Cały czas się tej choroby uczymy. Znamy ją przecież dopiero od 2-3 miesięcy. Przez analogię do innych wirusów, spodziewamy się jednak, że po przechorowaniu przez jakiś czas (miesiące? lata?) odporność się utrzyma i nie zachorujemy, ewentualnie kolejne zachorowania będą miały łagodniejszy przebieg.
Zużywacie codziennie 60 kombinezonów, do tego maseczki, inne środki zabezpieczenia. Na ile ich starczy?
Był moment, że sytuacja była dramatyczna. Pojawiły się pierwsze zachorowania, wiadomo było, że z każdym dniem będzie ich coraz więcej. A my mieliśmy zabezpieczenie w środki ochrony osobistej na 1-2 doby. Postanowiłam, że zrobię wszystko, aby nie dopuścić do sytuacji, że pielęgniarka lub lekarz stanie przed decyzją, czy podejść do pacjenta dla ratowania życia bez zabezpieczenia. Jedynym wyjściem było ograniczenie liczby zachorowań. Postanowiłam przedstawić realną sytuację i przekazać, że solidarne działanie wszystkich jest konieczne, bez tego nie damy rady. Reakcja była wspaniała. Otrzymałam wiele ciepłych słów, wsparcie i zrozumienie. Mimo trudności większość informowała, że staje na wysokości zadania - pozostaje w domu. I pojawiła się pomoc materialna - otrzymaliśmy maseczki wysokozabezpieczające z odpowiednimi filtrami, które stosuje się przy pacjentach już chorych, inne środki ochrony osobistej - każdy się dzieli tym, co ma. Czujemy się bezpieczniej. Wiemy, że nie jesteśmy sami.
Da się wyliczyć, obserwując obecne tendencje, kiedy nastąpi apogeum zachorowań?
Jeśli wszyscy będziemy się stosować do ograniczeń, jest szansa, że uda nam się te liczby obniżyć. Średni czas wylęgania choroby trwa średnio od dwóch dni do czternastu. Najczęściej sześć, siedem. Jeśli izolacja spowoduje obniżenie kolejnych przypadków, to w najbliższym czasie powinniśmy mieć szczyt, a później nastąpi stabilizacja. Nie jestem w stanie w tym momencie podać konkretnych dat.
Czy granice naszego zdrowego rozsądku przez te dni jakoś się przesunęły?
Tak, a my to szaleństwo bezpośrednio odczuwamy. Musimy sobie zdawać sprawę z tego, że odległość jednego metra od kogoś, kto kicha i kaszle - to jest ten bezpieczny dystans. Ja do tego dodaję jeszcze drugi metr - tak na wszelki wypadek. Jeśli możemy, trzymajmy się z dala od przeziębionych osób na dwa metry. I myślę, że to sprawa rozsądna. Wszechobecna stygmatyzacja, która dotyka nas, osoby pracujące w szpitalu Żeromskiego, przeraża i podcina skrzydła. Do pacjenta zarażonego, czy podejrzanego, w szpitalu podchodzimy wyłącznie w zabezpieczeniu. Spotkanie z nami, osobami, które ratują życie osobom zarażonym, jest bezpieczne. Najczęściej można się zarazić, stojąc w kolejce w sklepie, jadąc np. w windzie z osobami, o których nic nie wiemy. Nasi pacjenci są zamknięci za podwójnymi drzwiami, w pełnej izolacji. Na oddział są wprowadzani z zewnątrz, z nikim się nie stykają. Wszystkie czynności wykonujemy przy nich wyłącznie w pełnej ochronie. Piętnowanie nas jest więc absolutnie bezzasadne, a to odczuwamy zarówno od naszych znajomych, jak i od ludzi obcych. Pracujemy bardzo ciężko i takie traktowanie nam absolutnie nie pomaga, na dodatek jest całkowicie irracjonalne i bezzasadne. Nie jesteśmy trędowaci. Spodziewałam się, że dostaniemy wsparcie, okazało się, że pielęgniarki, które pracują również w innych miejscach, usłyszały o zakazie pracy u nas. Wyobrażałam sobie, że pracodawcy zadzwonią do nas i powiedzą, że w związku z sytuacją, delegują te osoby wyłącznie do nas. Byłoby to i etyczne, i empatyczne. Tak się nie stało, to bardzo krzywdzące.
Ale pojawiły się na szczęście też przykłady bezinteresownego wsparcia.
Tak, to niesamowite postawy. Na początku, kiedy ci wszyscy biedni i przestraszeni ludzie trafiali do nas, do izolacji, nie mieli ze sobą niczego. Przyjeżdżali tu jak stali i do czasu wyniku (a wtedy czekaliśmy dwa dni) nie mieli możliwości wyjść. Nie dość, że znaleźli się w sytuacji całkowicie obcej, to bez podstawowych przedmiotów. Często pochodzili z daleka, rodziny w tym czasie poddawano kwarantannie, nie miał im nawet kto dowieźć potrzebnych rzeczy. Dzieliliśmy się z nimi własnymi rzeczami, ale pacjentów było coraz więcej, a my coraz mniej czasu mieliśmy, aby coś kupić przed przyjściem do pracy. I wówczas pojawili się dobrzy ludzie. Firmy, które się do nas zgłosiły, zaczęły przywozić jedzenie, soczki, pastę do zębów, ręczniki, środki czystości, szyć dresy, koszulki i piżamy. To było niesamowicie potrzebne i wzruszające. Dzięki ludziom o pięknych sercach mamy też pyszne obiady. Bardzo dziękujemy.
Muszę zadać to pytanie: Kiedy to się skończy, bo już wiadomo, że wirus nie zniknie z letnimi temperaturami.
Najważniejsze, by zmniejszyć liczbę zachorowań, dlatego tak uparcie to powtarzam. Izolacja obniży także zachorowalność na grypę i inne infekcje wirusowe, które dziś bardzo nam utrudniają proces diagnostyczny. Trwają intensywne prace nad szczepionką, nad leczeniem. Proszę się nie bać, poradzimy sobie z tym. Nie żyjemy sto lat temu, kiedy epidemia hiszpanki zbierała krwawe żniwo. Nie jesteśmy bezradni, to się nie powtórzy. Nasza medycyna jest na wysokim poziomie. Potrzebujemy tylko czasu, by szczepionkę wyprodukować, by powstały leki. Za kilka miesięcy nie będziemy się już izolować, tak jak dziś. Trudno podać konkretną datę, choć pojawiają się różne teorie. Doświadczenie uczy, że mniej jest infekcji wirusowych w lipcu czy sierpniu, niż w lutym czy marcu. Przez analogię możemy więc mieć nadzieję, że i COVID-19 w lecie przycichnie w sposób naturalny. Zastanawiam się jednak, jak to będzie ze szczepionkami, bo przecież mamy np. świetną szczepionkę przeciw grypie i zaledwie 3-4 procent naszego społeczeństwa z niej korzysta. W USA, Japonii jest to 90 procent. W moim oddziale hospitalizowaliśmy w tym sezonie z powodu powikłań grypy ok. 200 dzieci. Mam nadzieję, że w przyszłym roku statystyki się polepszą.
Mówi się, że ten wirus zmieni świat i zmieni nas. Zgadza się Pani?
Absolutnie. Do tej pory wszyscy czuliśmy się bezpiecznie, chojrakowaliśmy nawet trochę. Wydawało nam się, że nie grożą nam epidemie, owszem - znamy je z historii i literatury i z telewizorów, ale nas nie dotyczyły. Byli nawet tacy, co „odważali się” nie szczepić! Dziś, zachwiały nam się fundamenty, dotarło do nas, że choć mamy świetnie rozwiniętą medycynę, technikę, choroba jest w stanie nas pokonać. Zaskoczyć. Mówi się o stratach ekonomicznych, gospodarczych, o wielkich globalnych procesach. COVID-19 zmieni nie tylko nasze podejście do mycia rąk, ale i nasze myślenie, stosunek do życia, do chorób i szczepień. Także do odpowiedzialności za siebie i innych. Do rzeczy istotnych. Dziś na nowo rozumiemy słowo solidarność.