Dla młodzieży stan wojenny jest tak odrealniony jak bitwa pod Grunwaldem - mówi doktor Krzysztof Piekarski.
Na ile stan wojenny jeszcze nas dzisiaj „rusza”? - mówiąc kolokwialnie.
To zależy od pokolenia. Ci, którzy żyli w czasach stanu wojennego, jeszcze coś pamiętają i nadal wspominają, emocjonują się, dyskutują. I dzielą się na tych, którzy uznają wprowadzenie stanu wojennego za konieczność, oraz na tych, dla których było to zło absolutne.
A co myślą ci, którzy stanu wojennego nie przeżyli?
Dla młodzieży stan wojenny jest już tak odrealniony jak bitwa pod Grunwaldem. Wiedzą, że był, ale nie potrafią się do niego odnieść ani emocjonalnie, ani nawet racjonalnie.
Co o stanie wojennym wiedzą?
Na pytanie, jak im się to wydarzenie w historii Polski kojarzy, odpowiadają raczej banalnymi symbolami: brak „Teleranka”, Jaruzelski w telewizji i ZOMO na ulicy. Trudno im się zresztą dziwić. Bo przecież skazani są nie na jedną opowieść o tamtych czasach, tylko na różne narracje. Nic dziwnego, że wielu młodych, choć nie tylko, nie potrafi tego wydarzenia dokładnie umieścić w czasie.
To mieszanie w narracjach zniechęca młodych do interesowania się stanem wojennym?
Oczywiście. Z jednej strony obserwujemy operację obecnej władzy, polegającą na wymiksowywaniu pewnych postaci symboli i negowaniu ich roli, a z drugiej - na przyklejaniu do tamtej historii nowych „bohaterów”. Przykładem jest Lech Wałęsa, który zdaniem aktualnie rządzącej ekipy, nie powinien należeć do panteonu bohaterów tamtych lat, bo dla nich jest tylko „Bolkiem”.
Jak jest to odbierane przez młodych ludzi?
Ten galimatias informacyjny powoduje, że młodzież traci pewne azymuty. Przestaje się orientować w tym, co naprawdę było ważne i która postać rzeczywiście odegrała znaczącą rolę, a którą się na siłę teraz dokleja.
Czyli ten element wojny elit na górze, dotyczący tego kto i gdzie wtedy był, przestaje być nośny?
Moim zdaniem, dla młodych jest on przede wszystkim absolutnie niezrozumiały. Dla nich to tak naprawdę tylko wojna, przepraszam za wyrażenie, leśnych dziadków o to, gdzie kto wtedy stał. Zwłaszcza że wielu bohaterów tamtego czasu, jak Jacek Kuroń czy Bronisław Geremek, już nie żyje. I nie mogą się włączyć w obieg tej narracji. A ci, którzy żyją, próbują tamtą historię modelować po swojemu. I właściwie wchodzimy w detale, które są coraz mniej zrozumiałe.
Efektem jest tylko zamęt?
Młodzi często pytają - o co chodzi tym starszym panom, którzy próbują się przebić z trzeciego do pierwszego szeregu? I nie znajdują jednej odpowiedzi. Te słynne słowa Jarosława Kaczyńskiego „My jesteśmy tam gdzie wtedy, oni tam gdzie stało ZOMO” pokazują początek tej wojny i tej nowej narracji, w której nie mieszczą się ludzie dalecy ideowo od PiS.
Minister obrony narodowej Antoni Macierewicz zapowiada, że już podjęto kroki prawne dotyczące degradacji Wojciecha Jaruzelskiego i Czesława Kiszczaka, których ma się pozbawić stopni generalskich. Może to jest w stanie podgrzać emocje?
Obaj generałowie już nie żyją. I podejrzewam, że wielu Polaków odbierze tego rodzaju działania obecnej władzy jako upiorny gest zemsty na nieboszczykach. Nie wiem, co taki gest może zmienić. Tak jak Lechowi Wałęsie, mimo wielu starań, nie odbierze się jednak tytułu lidera Solidarności i ojca wolnej Polski, tak samo od Wojciecha Jaruzelskiego, w mundurze czy bez, nie odklei się tytułu ojca stanu wojennego i ponurych lat 80. Tak zostanie zapamiętany.
r.wojciechowska@prasa.gda.pl