Dr Krzysztof Piekarski: Dymisja byłaby przyznaniem się do zaniedbań
Czy wpadki rządu po nawałnicy na Pomorzu będą miały konsekwencje dla PiS - z politologiem, dr. Krzysztofem Piekarskim z Uniwersytetu Gdańskiego - rozmawia Dariusz Szreter.
Umawialiśmy się na rozmowę o tym, czy wojewoda pomorski powinien zostać na swoim stanowisku po serii zaniedbań i opóźnień w niesieniu pomocy ofiarom nawałnicy. Tymczasem jego szef, min. Błaszczak znalazł już winnego w osobie... marszałka województwa, któremu zarzucił publicznie, że przespał pierwsze dni po katastrofalnej wichurze. Zaskoczył Pana ten atak?
To jest taka strategia. Rząd musi w sensie PR-owym odrabiać te straty, przykryć to, co przyniosło negatywną ocenę jego działań, i robi to po swojemu. A więc trzeba było się „podzielić” brakiem szybkiej reakcji na nawałnice. Marszałek Struk jako przedstawiciel opozycji jak najbardziej pasował na cel kontrataku, tym bardziej że przecież ma kompetencje do działania.
Ale akurat zarzuty „przespania katastrofy” pod jego adresem wydają się wyjątkowo absurdalne.
Rzeczywiście marszałek wykazał się refleksem jeśli chodzi o zaangażowanie w pomoc dla ofiar. Minister albo tego nie wiedział, albo - mimo wiedzy - użył w wypowiedzi frazy, która dyskwalifikuje marszałka. Nie wygląda to przyjaźnie, ale jakiegoś wielkiego zaskoczenia nie ma. Co byśmy bowiem nie mówili, województwo pomorskie jest antypisowskie. Platforma króluje tu od lat i w związku z tym trzeba było gdzieś tę szpilę wbić. No i padło na marszałka Struka.
Gdy przychodzą kataklizmy, pokazuje się brak profesjonalizmu, refleksu, determinacji
Czy sugeruje Pan, że to niechęć Pomorza do PiS spowodowała, że rząd i jego administracja nie zareagowały należycie na dramat mieszkańców terenów dotkniętych nawałnicą?
Tak daleko bym nie szedł. Wydaje mi się, że tu przyczyną był przede wszystkim rozpoczynający się długi weekend i trwające przygotowania do parady w Święto Wojska Polskiego. Chyba też nie od razu dotarły informacje o skali zniszczeń. Myślano: „huragan jak huragan, jakoś sobie poradzimy”, w tym sensie, że na dole samorządy, straż pożarna etc. sobie z tym poradzą. Nagle jednak okazało się, że to makro-, a nie mikroskala. Dlatego reakcja administracji państwowej nastąpiła dopiero w poniedziałek. Wojewoda Drelich też się podłożył wypowiedziami o grabieniu liści. Tymczasem „sprawa się rypła” i zrobił się szum na cały kraj.
Jedną z pierwszych decyzji rządu było... zarządzenie kontroli w obozach harcerskich.
To raczej tragikomiczne niż sensowne. Oczywiście, jakaś skala tego typu zjawisk atmosferycznych stała się normą, ale drugi raz aż takiego żywiołu jak ten tak prędko nie będzie. Po co kontrolować te obozy, które i tak były, są i raczej nadal będą w lasach? Jak natura się tam rozpędzi, to niewiele można zdziałać, więc nic z tego nie wyniknie.
Jak ocenia Pan zdolność tej władzy do autokorekty? Serię ewidentnych wpadek po nawałnicy minister Błaszczak próbuje przykryć atakami na samorząd. Ale przecież chyba ktoś tam ma świadomość, że coś tu nie zadziałało. I jakieś próby korekty tego sposobu działania, a przy okazji może i personalne, powinny jednak nastąpić, żeby to się nie powtórzyło przy następnej okazji.
Myślę, że wiele zależy tu od kolejnych badań stopnia poparcia dla partii politycznych, rządu czy poszczególnych ministrów. Nie wiemy, w jakiej skali doszło do wymiany kadr w sztabach zarządzania kryzysowego. Co to za ludzie? Być może oni są jeszcze trochę w lesie... Skala tego była tak duża, że część z nich załamała ręce. I gdyby nie normalni obywatele, pomoc sąsiedzka, społeczeństwo obywatelskie - można powiedzieć - mogłoby dojść do bardziej dolegliwych konsekwencji. A tu widzieliśmy, że ludzie wzięli się za swoje piły i sami zadziałali. Dosyć sprawnie pracowały też firmy energetyczne, które w miarę szybko przywracały łącza dostarczające prąd. Tam, gdzie to szło rutynowo - udawało się. Największy szok to był dla tych, że tak powiem, celebrytów politycznych i administracyjnych, którzy na początku podeszli do tego z dosyć dużą dezynwolturą i dopiero potem zorientowali się, że kłopot jest dość spory.
Gdyby nie normalni obywatele, mogłoby dojść do bardziej dolegliwych konsekwencji
Wojewoda zostanie na stanowisku?
Podejrzewam, że raczej tak. Chyba że jeszcze coś kompromitującego go wyjdzie po zapowiadanej przez panią premier bodaj w Chojnicach analizie raportów. Jeśli nie, to skończy się najwyżej na pogrożeniu palcem. Jego zdymisjonowanie byłoby przyznaniem się do zaniedbań, na czym PiS rzecz jasna nie zależy. W dodatku teraz sypnęli trochę pieniędzy, żeby przesłonić ten negatywny aspekt. Poza tym każda władza przeżywa elementy zaskoczenia w takich sytuacjach. Przypomnijmy sobie wypowiedź Cimoszewicza do powodzian, że należało się ubezpieczyć. Nawiasem mówiąc, odsetek ubezpieczonych od tego czasu znacząco się powiększył.
Czyli wyszło, że Cimoszewicz dobrze radził...
Tak, ale powstają takie frazy, które później są gwoździem do trumny podczas wyborów. Każda władza się potyka w takich sytuacjach.
Ale tym razem zamiast państwa „teoretycznego” miało być państwo sprawne i silne.
Jak powiedział Czernomyr-din: „Chcieliśmy dobrze, a wyszło jak zwykle”. To jest jak jakaś płyta, która zawsze zacina się w tym samym miejscu. Gdy przychodzą kataklizmy, pokazuje się brak profesjonalizmu, refleksu, determinacji w szybkim podejściu do