To, że interesuje nas miejsce wyprodukowania danego towaru, nie oznacza zamykania kraju przed importem. Z dr Joanną Szalachą-Jarmużek, ekspertem Klubu Jagiellońskiego, socjologiem z Wyższej Szkoły Bankowej w Toruniu, rozmawia Tomasz Rozwadowski
Jaka jest Pani definicja patriotyzmu ekonomicznego?
Zacznijmy od tego, że określenia patriotyzm ekonomiczny, patriotyzm konsumencki i patriotyzm gospodarczy są bardzo często używane zamiennie, a każde oznacza coś nieco innego.
Konkretnie co?
Patriotyzm ekonomiczny opiera się na związku emocjonalnym ze wspólnotą i polega na podejmowaniu decyzji ekonomicznych z myślą o pozytywnym wpływie tych decyzji na wspólnotę, z którą dana osoba się identyfikuje. Patriotyzm konsumencki, o nim się mówi w Polsce od pewnego czasu najwięcej, polega na świadomym wybieraniu produktów produkowanych w Polsce w celu wspierania polskiego rolnictwa, przemysłu i usług i pomnażania kapitału narodowego. Patriotyzm gospodarczy z kolei to podejmowanie decyzji gospodarczych z myślą o wspólnocie narodowej. I chodzi tu zarazem o decyzje biznesowe, jak i administracyjne, na przykład preferowanie rodzimych producentów i wykonawców przy zamówieniach publicznych i przetargach. To wszystko może być zapisane w przepisach prawa.
W Polsce odkrywamy dopiero te zjawiska. Czy są one mocno widoczne w gospodarkach innych krajów?
Tak, zwłaszcza dotyczy to krajów najwyżej rozwiniętych. W Europie Niemiec i Francji, w Azji Japonii i Korei Płd. Powszechnie uważa się patriotyzm ekonomiczny za jedno z głównych źródeł potęgi tamtejszych gospodarek.
Ale patriotyzm gospodarczy to pewnie nie tylko nastawienie, ale także przepisy?
W gospodarkach krajów zachodnich nikogo nie dziwi na przykład stosowanie klauzul społecznych, które służą obronie rodzimego rynku pracy i rodzimego kapitału. Tak jest i w przypadku zamówień publicznych, i przetargów. W Niemczech jest czymś zupełnie oczywistym, że na przykład poczta kupuje tylko samochody Volkswagena. A mogłaby przecież jeździć francuskimi, japońskimi czy włoskimi.
W naszym przypadku poczta mogłaby jeździć najwyżej pojazdami montowanymi u nas.
Z pewnymi konsekwencjami globalizacji musimy się pogodzić.
No właśnie, czy patriotyzm gospodarczy ma coś wspólnego z dążeniem do samowystarczalności? To zawsze kończy się źle.
Autarkia jest współcześnie ułudą i nie należy do niej dążyć. Połączona i usieciowiona gospodarka globalna jest faktem. Nie można w jednym kraju wytwarzać wszystkiego, choćby z racji niewystępowania niektórych surowców. Nie opłaca się także opracowywanie wszystkich procesów technologicznych, niektóre patenty warto kupować za granicą.
A jak ma się patriotyzm ekonomiczny do idei wolności gospodarczej?
Patrzę na niego jako na mechanizm niesprzeczny z wolnym rynkiem. To, że interesuje nas miejsce wyprodukowania danego towaru, że ma swój wpływ na decyzje zakupowe, nie oznacza zamykania kraju przed importem. Chodzi tu o preferowanie własnych produktów, jeśli oczywiście są w stanie konkurować jakością i ceną z importem. Również instytucje publiczne powinny brać pod uwagę kraj producenta przy dokonywaniu zamówień i zakupów.
Istnieją także światowe regulacje dotyczące wolnego handlu, które mają na celu zwalczanie protekcjonizmu. Czy pomiędzy nimi a patriotyzmem gospodarczym istnieje jakieś napięcie?
Ostatnie umowy na temat wolnego handlu nie mają w rzeczywistości zbyt wiele wspólnego z wolnym handlem. Tak mocno dyskutowana ostatnio umowa pomiędzy Europą i Kanadą tak naprawdę zrównuje tylko prawa państw i wielkich korporacji, czyli oznacza osłabienie władzy państwowej względem ponadnarodowego biznesu. Działania wspierające narodowe gospodarki mogą więc być nie w smak wielkim firmom.
Ale mówiła Pani przecież, że najsilniejsze gospodarki wspierają własnych producentów?
Inteligentne wspieranie własnych gospodarek istnieje w systemach wolnorynkowych każdego wysoko rozwiniętego państwa współcześnie. Odmawianie nam prawa do tego typu działań można nazwać, moim zdaniem, postawą neokolonialną. Rozwinięte mechanizmy państwowe pomagają funkcjonować w zglobalizowanej gospodarce.
A co Pani myśli o narodowej karcie płatniczej czy polskim samochodzie elektrycznym?
Narodowa karta płatnicza to nie jest chyba rozwiązanie opłacalne, jest zbyt kosztowna we wprowadzeniu. Natomiast samochód elektryczny? Myślę, że musimy spróbować jakiegoś ambitnego przedsięwzięcia, które mogłoby być skierowane nie tylko na rynek wewnętrzny.