Lubimy leczyć się sami. Nawet po wizycie u prawdziwego lekarza co szósty Polak na skutek konsultacji z doktorem Google zmienia przepisany sposób leczenia lub wręcz przestaje stosować się do zaleconych metod.
Zdrowie to dla Polaków jedna z najważniejszych wartości. Wyżej cenimy tylko szczęście rodzinne. Dominuje przekonanie - wyraża je 55 procent badanych - że obowiązek ochrony zdrowia spoczywa na nas samych. I nie chodzi o profilaktykę, zdrowe odżywianie, aktywność fizyczną czy regularne badanie się. Polak bierze sprawy dosłownie w swoje ręce i za pomocą klawiatury zgłębia tajniki swego szwankującego organizmu. Szukanie informacji dotyczących zdrowia to trzecia ulubiona aktywność Polaka w sieci - po sprawdzaniu poczty i korzystaniu z wyszukiwarki.
- To już niestety standard. Coś zaboli, więc odpalamy komputer i wpisujemy naszą dolegliwość do wyszukiwarki. A po chwili otwiera się ocean wiedzy „medycznej”. Setki stron internetowych oferuje darmowe „diagnozy” w oparciu o dostrzegane objawy. Do tego dochodzą fora internetowe, gdzie radami na temat leczenia wymieniają się sami pacjenci. To niebezpieczne zjawisko, bo tylko część informacji medycznych w internecie jest wiarygodna, a jej źródłem są lekarze - mówi psycholog Dorota Kuligowska.
Potwierdzają to najnowsze badania CBOS. 69 proc. korzystających z internetu nie tylko szuka w sieci informacji na temat konkretnych dolegliwości, ale też rad, jak się z nimi uporać. 28 proc. konsultuje swe bolączki z innymi internautami. Co siódmy badany na podstawie informacji znalezionych w internecie zaleca sobie własny sposób leczenia, a do prawdziwego lekarza w ogóle się nie fatyguje.
69 proc. korzystających z internetu nie tylko szuka w sieci informacji na temat konkretnych dolegliwości, ale też rad, jak się z nimi uporać. 28 proc. konsultuje swe bolączki z innymi internautami. Co siódmy badany na podstawie informacji znalezionych w internecie zaleca sobie własny sposób leczenia, a do prawdziwego lekarza w ogóle się nie fatyguje.
Statystyczny „pacjent doktora Google” to - wbrew pozorom - nie ciemna baba z głuchej prowinicji, ale kobieta z wyższym wykształceniem, mieszkająca w dużym mieście. Chętniej też leczą się na własną rękę młodzi ludzie. Z badań CBOS wynika, że najstarsi internauci medycznych informacji w sieci szukają stosunkowo rzadko.
Medycznych porad w internecie zasięga 91 procent kobiet i 70 procent mężczyzn. Kilka lat temu, gdy podobne badania przeprowadziła Agencja Whites, było to 55 procent pań i 45 procent panów. Kobiety średnio spędzają w wirtualnym gabinecie 45 minut, a mężczyźni 25 minut.
I to wiele tłumaczy, bo do prawdziwego lekarza najpierw czeka się godzinami w kolejce, a potem jest jak na taśmie produkcyjnej. - W przyszpitalnej przychodni mam dla pacjenta 6 minut - przyznaje opolski laryngolog. Wie, że ciągnie się za nim opinia dobrego fachowca, ale obcesowego. - Po prostu nie mam czasu na gadanie - mówi.
Tylko 12 procent Polaków przyznaje, że służba zdrowia spełnia ich oczekiwania. A doktor Google jest bezgranicznie cierpliwy i dostępny na zawołanie, czyli kliknięcie.
Lekarze są przerażeni wynikającymi z badań opinii statystykami. - Mniej obawiam się niegrzecznego czy nawet agresywnego pacjenta niż takiego, który przychodzi z własną diagnozą, nie chce słuchać i jedyne, czego oczekuje, to recepty na leki, które sobie gdzieś wyczytał - mówi Izabela Sroczyńska, lekarz rodzinny z Opola.
- Nawet jeśli w sieci są rzetelne informacje na temat choroby, to przecież są one wyrwane z szerszego kontekstu. Żadna encyklopedia nie zastąpi całościowego spojrzenia na konkretnego pacjenta - dodaje internistka Zofia Bielecka. Inaczej leczy się otyłego mężczyznę, który ma cukrzycę, inaczej szczupłego z zaburzonym rytmem serca, a jeszcze inaczej kobietę z żylakami i skłonnością do krwawień.
Lekarz przegrywa z internetem
Ponad połowa pacjentów po wyjściu z gabinetu uzupełnia lub weryfikuje online uzyskane od swego lekarza rodzinnego informacje. Dodatkowe „konsultacje” z doktorem Google nie służą jedynie zaspokojeniu ciekawości. 17 procent pacjentów przynajmniej raz pod wpływem internetu postąpiło inaczej, niż zalecił lekarz, lub w ogóle zaprzestało leczenia.
I znów osoby, które poszerzają lub weryfikują online informacje uzyskane od lekarzy, to znacznie częściej kobiety (70 proc.), niż mężczyźni (46 proc.). Postępują tak internauci z największych aglomeracji (74 proc.) i najlepiej wykształceni (74 proc.), a także pacjenci w kiepskiej sytuacji materialnej (70 proc.).
Co ciekawe, tylko nieliczni - zaledwie 5 procent badanych - korzystają z konsultacji z prawdziwym specjalistą przez internet, mimo że wiele portali oferuje taką możliwość - za pośrednictwem poczty elektronicznej, czata lub rozmowy wideo.
Najczęściej wrzucane do wyszukiwarki hasła to „ból brzucha”, „ból głowy” i „ból gardła”. W ten sposób można sobie przypisać większość chorób, z najcięższymi nowotworami włącznie. Najwięcej wyników - 2 mln 750 tysięcy - daje „ból głowy”. Jak sprawdziła Agencja Whites, co czwarty wynik prowadzi do guza mózgu. Tymczasem w rzeczywistości choruje na niego zaledwie jedna osoba na 50 tysięcy.
Polski internauta stara się być mądrzejszy nie tylko od lekarza rodzinnego, ale też od specjalisty. Dobrze „oczytani” pacjenci trafiają np. do dermatologa. Zmiany skórne mogą mieć mnóstwo przyczyn. - Ludzie często przychodzą do mnie przerażeni, bo już tyle się naczytali, że są święcie przekonani, że trafiło im się najgorsze, czyli rak - mówi dr Agnieszka Czernecka, laureatka naszego plebiscytu Opolski Hipokrates. I radzi: zamiast czytać i wpędzać się w nerwicę, iść od razu do lekarza, do specjalisty, który zobaczy, zbada i zaleci skuteczną terapię.
Pani Małgosia z Opola też była tego zdania, do czasu, gdy zaczęły się u niej dziwne bóle mięśni i stawów. Osiem miesięcy chodziła od lekarza do lekarza, zrobiła dziesiątki badań, połknęła parę kilogramów tabletek, łącznie z - jak to określił ortopeda - „mózgotrzepami”. I to właśnie on w końcu wpadł na pomysł, że być może cierpi na fibromialgię. Pani Małgosia tylko na to czekała, bo diagnozę już jakiś czas temu - po intensywnych studiach w internecie - postawiła sobie sama. „Eee, naczytała się pani” - zlekceważyła ją lekarka rodzinna.
Nie pozostawało więc nic innego, jak również leczenie wziąć w swoje ręce. Od trzech lat stosuje dostępny na rynku bez recepty preparat (wyczytany w sieci). Wcześniej ból uniemożliwiał jej zapięcie biustonosza i włożenie skarpetek. Teraz funkcjonuje normalnie, choć nie bez dolegliwości. Ostatnio wyleczyła tym samym preparatem swoją 80-letnią mamę. Starsza pani - z tych, które nie lekceważą sygnałów własnego organizmu - jest m.in. pod stałą kontrolą reumatologa. Cóż, kiedy dotkliwy reumatyczny ból złamanego niegdyś nadgarstka nie ustępował. Padła ofiarą nie tak rzadkiej w środowisku lekarskim filozofii, że jak człowieka w pewnym wieku nic nie boli, to znaczy, że już nie żyje. Zamiast pogodzić się z przekonaniem, że musi boleć, zaczęła łykać te same co córka, brązowe tabletki. I - odpukać - przestało.
Czytaj, ale z głową
W opolskim szpitalu onkologicznym na pacjentów i ich bliskich czeka prawie 30 tytułów bezpłatnych poradników Fundacji Tam i z Powrotem wydanych w dwóch seriach: „Razem zwyciężymy raka!” i „Co warto wiedzieć”. Dostarczają one rzetelnej, fachowej wiedzy, prezentowanej w zrozumiały i przystępny sposób. Można je też bezpłatnie pobrać w formie elektronicznej ze strony fundacji. W całym kraju rozeszło się już ponad 1,3 mln egzemplarzy, co świadczy o głodzie wiedzy. Autorzy podkreślają jednak, że poradniki mają charakter wyłącznie informacyjny i nie mogą być traktowane jako konsultacje czy porady. „Zawsze w pierwszej kolejności należy kierować się zaleceniami lekarza prowadzącego” - podkreślają.
Lekarze nie są przeciwnikami serwisów poświęconych zdrowiu, o ile spełniają one standardy wiarygodności i rzetelności. Trzeba być bardzo ostrożnym, bo nierzadko za medycznymi stronami stoją producenci farmaceutyczni, którzy na braku zaufania Polaków do rodzimej opieki zdrowotnej, ale też na ich łatwowierności i lenistwie zbijają kapitał, oferując cudowne leki na wszystko.
Można zaufać autoryzowanemu portalowi konkretnego szpitala. Dobry serwis internetowy ma też wsparcie znanej uczelni lub towarzystwa naukowego.
Antoni Rodowicz, prezes Fundacji Tam i z Powrotem, zwraca uwagę, że osoba, która styka się z chorobą pierwszy raz, nie jest w stanie odróżnić rzetelnych informacji od fałszywych. Zanim zaczniemy korzystać ze stron medycznych, trzeba sprawdzić, co to za portal, kto za nim stoi, kim są autorzy tekstów. Grupa opolskich lekarzy założyła portal drkregoslup.pl. Jednym z inicjatorów był znany neurochirurg dr Dariusz Łątka, Opolski Hipokrates 2015. To wspólne dzieło profesjonalistów na co dzień zajmujących się leczeniem schorzeń kręgosłupa. Za cel stawiają sobie przedstawienie rzetelnej, nowoczesnej wiedzy dotyczącej profilaktyki, diagnostyki i leczenia chorób kręgosłupa. Wszystkie artykuły są skrupulatnie sprawdzane przez lekarzy i fizjoterapeutów.
Portal ma patronat merytoryczny Polskiego Towarzystwa Chirurgii Kręgosłupa oraz honorowy - Stowarzyszenia na rzecz Neurochirurgii na Opolszczyźnie „Neuro”.