Nowy sposób finansowania uczelni jest krytykowany przez władze i pracowników Uniwersytetu Gdańskiego. Z dr Barbarą Brzezicką, pracowniczką naukową Uniwersytetu Gdańskiego rozmawia Anna Mizera-Nowicka.
Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego pracuje nad głębokimi zmianami, które mają dotyczyć zarówno struktury, finansów, jak i kierunków rozwoju uczelni. Komitet Kryzysowy Humanistyki Polskiej przekazał więc ostatnio do resortu list, w którym jest mowa o tym, że uczelnie stawiają na ilość a nie na jakość kształcenia. Pani jako członkini KKHP i jednocześnie pracownica naukowa Uniwersytetu Gdańskiego, widzi potrzebę poprawy jakości kształcenia?
Tak, również na Uniwersytecie Gdańskim obserwujemy krótkowzroczną tendencję oszczędzania na jakości kształcenia. Małe grupy postrzegane są jako koszt, a nie inwestycja w absolwentów i przyszłą kadrę akademicką. Mimo że od dłuższego czasu można zaobserwować zmiany na rynku pracy, który w coraz większym stopniu premiuje osoby kreatywne i elastyczne, studia humanistyczne często postrzegane są jako fanaberia. Tymczasem to wąsko wyspecjalizowani absolwenci i absolwentki ponoszą największe ryzyko - za 10 czy 20 lat może się okazać, że ich sektor został zautomatyzowany lub z innych powodów zmniejszył się popyt na tę specjalizację w Polsce. To właśnie osobom, które otrzymały wykształcenie zawodowe, najtrudniej stawić czoła zmianom na rynku pracy. Tymczasem w Polsce w dalszym ciągu panuje przekonanie, że uniwersytety powinny przygotowywać do konkretnych zawodów. To ślepa uliczka.
KKHP wskazuje, że grupy ćwiczeniowe są zbyt liczne. Zgadza się Pani z tym?
Obecnie grupy ćwiczeniowe liczą nawet 25 osób. To sprawia, że ćwiczenia są często praktyczne tylko z nazwy. Jeśli prowadzę zajęcia z dydaktyki języka obcego, chciałabym, żeby każda osoba miała możliwość samodzielnie poprowadzić lekcję, zastosować w praktyce zdobywaną wiedzę, sprawdzić się, omówić swoje mocne i słabe strony z grupą i osobą prowadzącą zajęcia. W czasie praktyk pedagogicznych nie ma już tej możliwości przećwiczenia lekcji z kolegami i koleżankami. Praktyki odbywają się w jednej szkole, pod opieką jednego nauczyciela, który dostaje za to śmiesznie niskie wynagrodzenie i często w natłoku obowiązków nie ma czasu na dokładne omawianie lekcji. Myślę, że podobnie jest z innymi przedmiotami. Na ćwiczeniach i seminariach wszyscy powinni mieć możliwość zabrania głosu, podzielenia się wątpliwościami.
Czy widzi Pani potrzebę zatrudnienia większej liczby pracowników naukowych?
Na filologiach obcych wyrabiamy bardzo dużo nadgodzin i często brakuje kadry do prowadzenia zajęć na studiach zaocznych. Ponadto, wiele z nas ma dodatkowe obowiązki niezwiązane z nauką i dydaktyką. Koordynacja wymiany Erasmus, nadzór nad praktykami, układanie planu zajęć, aktualizowanie strony internetowej - to wszystko zadania, które wykonują u nas pracownice naukowo-dydaktyczne. A więc zdecydowanie przydałoby się więcej osób, nie tylko do pracy dydaktycznej. Ale to nie rozwiązuje najważniejszego problemu w szkolnictwie wyższym, to jest niskich płac. Wiele osób chętnie bierze nadgodziny, ponieważ pozwala to dorobić do pensji. Obecny rząd zapowiedział, że minimalne pensje zostają zamrożone i nie będą podwyższane w kolejnych latach, a więc problem nadmiernego obciążenia dydaktycznego pracowników i pracownic naukowych będzie się utrzymywał. Mam nadzieję, że przynajmniej władze UG obiorą bardziej długofalową politykę kadrową.
W takich warunkach chyba trudno prowadzić jeszcze badania, pisać artykuły naukowe do prestiżowych czasopism.
To prawda. Często słyszymy też, że mamy się starać o granty. Jeśli jednak jesteśmy nadmiernie obciążeni pracą dydaktyczną, trudno jest nam znaleźć czas na porządne przygotowanie wniosku grantowego. Lepsze warunki dla pracowników i doktorantów mogą zaowocować większą liczbą pozyskiwanych grantów, jednak uczelnia musi zapewnić odpowiednie wsparcie. Polityka cięcia kosztów prowadzi raczej do obniżenia jakości badań naukowych.
Wydaje się jednak, że Ministerstwo Nauki wsłuchało się w głosy tych, którzy narzekają na zbyt liczne grupy i zbyt obciążonych nauczycieli akademickich. Od stycznia ma obowiązywać nowy sposób finansowania uczelni, który premiuje te szkoły wyższe, gdzie na jednego wykładowcę przypada maksymalnie 12 studentów. To dobre rozwiązanie?
Zasada 12 osób przypadających na jednego pracownika naukowo-dydaktycznego jest bardzo dobra, ale tylko wtedy, kiedy oznacza inwestycję w kadrę akademicką. W przeciwnym razie jest to kolejny krok w kierunku, który zapoczątkował rząd Platformy Obywatelskiej: oszczędzanie na kształceniu w średniej wielkości ośrodkach, takich jak Gdańsk. Za nowym algorytmem powinny pójść fundusze na zatrudnienie większej liczby pracowników i pracownic naukowych na uczelniach, w których obecnie kształci się więcej studentów. Byłaby to inwestycja nie tylko w dydaktykę, ale też w naukę.
Władze Uniwersytetu Gdańskiego zapowiadają jednak, że ze względu na ten nowy algorytm na uczelnie trafi raczej mniej, a nie więcej pieniędzy...
Niestety, w Polsce, w tym na Uniwersytecie Gdańskim, obserwujemy dość krótkowzroczną politykę kształcenia. Kolejne ministerstwa zachowują się tak, jakby istniał magiczny sposób na bezkosztowe podniesienie poziomu polskiej nauki w ciągu zaledwie kilku lat. To niemożliwe. Nauka rozwija się tylko wtedy, gdy istnieje szeroki dostęp do wysokiej jakości kształcenia. Wysokiej jakości nauka i szkolnictwo wyższe wymagają też zwiększenia nakładów. Obecnie w Polsce przeznacza się na naukę 0,9 procent PKB. To skandalicznie mało. Dla porównania, kraje takie jak Czechy czy Estonia inwestują ok. 2 proc., Niemcy ok. 3 proc., a Finlandia 3,5.
A co o zmianie sposobu finansowania uczelni sądzi Komitet Kryzysowy Humanistyki Polskiej?
KKHP podkreśla niezwykle szybkie tempo wprowadzanych zmian, które może skończyć się katastrofą dla wielu trójmiejskich wydziałów. Dążenie do zwiększenia dostępności kadry powinno być stopniowe i przemyślane. Uczelnie muszą mieć czas i fundusze na zatrudnienie nowych osób. To, co proponuje ministerstwo, uderza w tej chwili także w kandydatów i kandydatki na studia, dla których możliwość podjęcia studiów w pobliżu miejsca zamieszkania zostanie ograniczona z powodu nowego algorytmu. Uczelnie takie jak Uniwersytet Gdański pełnią ważną rolę kulturową i społeczną w regionie. Nie można ich traktować jak firmy, która ma przynosić jak największe zyski.