Domaszewicz – wstyd Łodzi, duma Platformy Obywatelskiej
Bartosz Domaszewicz (PO), wiceprzewodniczący Rady Miejskiej w Łodzi, komunikuje się ze światem rynsztokowym językiem.
O użyciu wulgaryzmu mówi, że to żart, autoironia, że to zawołanie z klipu hiphopowej gwiazdy, że wszystko działo się w przerwie obrad rady, gdy „robiłem raperskie gesty w garniturze i pod krawatem”, że to miała być informacja dla znajomych.
A nie, to wszystko w porządku – wiceprzewodniczący może dalej rzucać mięsem. To przystoi każdemu reprezentantowi miasta. Zresztą jest błogosławieństwo z politycznej góry – powiedzmy pagórka – bo tylko od szefa miejskich struktur PO, wiceprezydenta Łodzi Adama Wieczorka.
– Domaszewicz otwiera PO na pewne środowiska. Bez niego nie dotarlibyśmy do tych osób. Jest dużą wartością dla PO i ostatnie wydarzenia nie mogą tego przekreślić – powiedział nam Wieczorek.
Intrygujące. Wiceprezydent nie precyzuje, kto kryje się w „pewnych środowiskach”, ale muszą być one wyjątkowe, skoro jedynie Domaszewicz – jeden z całej PO w Łodzi – potrafi do nich dotrzeć. I już nie postępowanie wiceprzewodniczącego łódzkiej rady jest problemem, ale fakt, że styl uprawiania polityki jego językiem jest taktyką Platformy. Włos z głowy nie spadnie nikomu, kto ma zasługi dla partii.
Ktoś zauważy, zresztą słusznie: przecież tak się działo i dzieje nie tylko w Łodzi, nie tylko w tej partii. Tak, ale teraz przedstawiciel władz partii i miasta mówi o tym otwarcie. A poza tym, niech żaden polityk nie oczekuje, że powszechność utrzymywania Domaszewiczów na szczytach władz wywołuje zgodę na takie postępowanie i uchodzi płazem. Polityczne koszty są tylko odłożone w czasie.
Przyjdzie zapłacić szybciej i więcej, gdy rządząca Łodzią większość na kryzysy będzie reagować jak radny Mateusz Walasek (PO), przewodniczący klubu radnych Koalicji Obywatelskiej w łódzkiej radzie: winę partyjnego kolegi zrzuca na PiS.