Dom zły. Jak policjanci rozwikłali zagadkę mordu z 1998 roku? [zdjęcia]
Babuszka nie miała łatwego życia. Ale sama zbudowała sobie dom, w którym mieszkała przez lata. Zginęła w studni, zwyrodnialec zasypał ją gruzem.
Ulica Kukułcza to właściwie tylko szeroka ścieżka biegnąca stromizną po lewej stronie od opadającej w wąwóz krętej drogi łączącej Strzelce Górne z Dolnymi. Stąd do Wisły raptem ze dwa kilometry. Ze wzgórza rozciąga się piękna panorama doliny i wijącej się wstęgi rzeki. Na tle tego niemal baśniowego krajobrazu za zabudowaniami przechadza się czarna klacz.
Na samym szczycie nowoczesne siedlisko, w pobliżu pod dużym namiotem ujeżdżalnia koni. Powstała tuż obok miejsca, gdzie swoje „gospodarstwo” miała Helena S. Tak nazywała dom, lichą stodołę i kawałek ziemi. Teraz solidnej bramy i niedużej willi w tym miejscu broni wielki łaciaty bernardyn. Na podjeździe wyłożonym ładną kostką zaparkowane nowe samochody, wokół rosną tuje. To dobrze koresponduje z pięknym widokiem rozciągającym się na tyłach. Z domu wychodzi syn gospodarzy.
- To tu - wyjaśnia. - To właśnie tu się wydarzyło - mówi to beznamiętnie. Sucho. Ale też nie ma się co dziwić. To miejsce już od lat ma swoją historię. Nową. Mieszkają tu inni ludzie. Nie wracają do wydarzeń sprzed osiemnastu lat. Wzgórze jest teraz świadkiem innych problemów, innych radości i wzruszeń. A przecież przez lata mieszkańcy Strzelec Górnych kojarzyli to miejsce wyłącznie z „Babuszką”. Tak nazywali panią Helenę miejscowi.
- A to jest ta studnia. Tu ją znaleziono - mężczyzna milknie na chwilę. Jakby jednak chciał podkreślić pamięć o minionych tragicznych wydarzeniach.
Studnia rzeczywiście jest. Jako centralny punkt podwórza, została dodatkowo zaznaczona przez iglak posadzony w pobliżu. Wprawdzie zasypana, nieczynna, ale misternie obmurowana polnymi kamieniami. Nowi właściciele tego miejsca widocznie uznali, że mimo wszystko powinni zaznaczyć, że TO stało się właśnie TU.
- Przedtem wyglądała inaczej. To były zwykłe betonowe kręgi ułożone jeden na drugim. Z drewnianym wiekiem na górze - tłumaczy rozmówca.
We wsi ludzie słysząc o Helenie S. i historii jej śmierci mówią niewiele. A jeżeli już, to niechętnie. - Kiedy to było? Fakt wcześniej tym wydarzeniem żyła cała wieś. To makabra. Teraz dopiero ludzie zaczynają sobie to wszystko przypominać - mówi mieszkaniec Strzelec Górnych. Sąsiad. Częściej jednak wskazują miejsce, w którym mieszka Władysław P. zatrzymany za zabójstwo Heleny po prawie dwudziestu latach.
Dobrze pamiętam panią Helenę. Babuszkę - mówi Hanna Pater, obecnie kierownik Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej w Dobrczu. Twierdzi, że kojarzyła S. od dzieciństwa.
- W talach 70. - to mógł być 1975, 1976 rok - kiedy jeszcze byłam uczennicą, spotykałam ją często w drodze do szkoły, w autobusie - wyjaśnia Pater. - Wtedy jednak nie interesowałam się zbytnio jej osobą, jej historią. Ona po prostu tu mieszkała. Żyła sobie spokojnie w Strzelcach, na uboczu wsi. Obrabiała gospodarstwo. Zainteresowałam się nią dopiero dwadzieścia lat później, kiedy zaczęłam pracę w gminnym ośrodku.
Niewielki skrawek ziemi, dom, stodoła i obora - to był cały majątek Heleny S. Wszyscy znali jej historię, ale - jak to zwykle bywa - opowieść powtarzana od dekad w końcu powszednieje. W pani Hannie postać Heleny S. do dzisiaj budzi podziw.
- Pamiętam, jak mówiła, że przyjechała ze wschodu. Urodziła się na Kresach, na Litwie i jako repatriantka przyjechała po wojnie do Polski - mówi szefowa GOPS-u.
Z tych opowiadań wyłania się obraz kobiety silnej, odważnej i zaprawionej w trudach życia. Helena S. prawdopodobnie trafiła do Polski z pierwszą grupą repatriantów z Litewskiej SRR jeszcze w latach 40. Mogła mieć wówczas 24 lata. Udało jej się odnaleźć w nowej rzeczywistości. Zdobyła zawód, fach wówczas przydatny i dający szanse na zarobienie na chleb jak żaden inny. Została... murarzem.
- Pracowała przy odbudowie stolicy - to najczęściej mieszkańcy Strzelec mówią pytani o panią Helenę.
- Mówiła, że budowała Pałac Kultury - podkreśla Hanna Pater. - Jak długo tam pracowała? Tego nie wiem, ale wiem za to, że znała się na rzeczy.
Dziś okoliczni nie potrafią wyjaśnić, jak to się stało, że trafiła „zza Buga” przez Warszawę właśnie do Strzelec. - Nie wiem, czy przez krótki czas mieszkała w stolicy w latach pięćdziesiątych, sześćdziesiątych, a później tu przyjechała; czy też wysłano ją do pracy na warszawskich budowach w ramach jakiejś delegacji. Trudno powiedzieć. Wie pan, dawniej te wszystkie historie tak nie interesowały. Wielu ludzi miało ciekawe życiorysy - podkreśla inny pytany.
O tym, że Helena S. miała fach w ręku, świadczy fakt, że sama, własnym sumptem - o ile nie zbudowała od fundamentów - to solidnie wyremontowała i przystosowała do mieszkania swój dom na wzgórzu w Strzelcach.
- Ludzie jeszcze pamiętają, jak dowoziła na działkę materiały budowlane, cegły, cement - to relacja jednego z bliskich sąsiadów.
Jak dokonała takiego wyczynu samotna kobieta? - Odejmowała sobie od ust - wspomina Hanna Pater. - Ten dom, to gospodarstwo, to był dorobek całego jej życia. Owoc jej wyrzeczeń. Nawet potem jednak żyła skromnie. Zapamiętałam ją taką, jaką widziałam już później - jako skromną, sympatyczną starszą panią. Miała może metr pięćdziesiąt wzrostu, była niepozorna, ale radziła sobie, jak mogła z przeciwnościami losu.
Nigdy nie wyszła za mąż, nie miała dzieci. Tylko siostrę i bratanka. Co najmniej trzy dekady życia we wsi pod Dobrczem upłynęły jej w miarę spokojnie. Ot życie spędzone na codziennych problemach. Zarobić na chleb, na najpotrzebniejsze rzeczy do domu, no i wreszcie zadbać o zwierzęta w gospodarstwie.
- Pamiętam ją, jak na górce wypasała swoje krowy. Z tej hodowli właśnie później się utrzymywała. No i z ziemi...
- Ktoś pewnie ją od niej dzierżawił? Samotna kobieta na roli...
- Ale, skąd! - pada od razu odpowiedź miejscowego. - Sama tę ziemię uprawiała. Wprawdzie czasem pomagała jej siostra, ale większość prac na roli i w obejściu wykonywała sama.
Ten względny spokój życia naznaczonego trudami i wyrzeczeniami, ale dotąd niezakłócanego poważniejszymi problemami, został zburzony w latach 90. Mająca już ponad siedemdziesiąt lat Helena S. stała się ofiarą bezwzględnej przemocy ze strony klanu braci P. Dorastający w latach 80. i 90. synowie z grona dziesięciorga dzieci rodziny P. - osiadłej w Strzelcach Górnych i Dolnych - zaczęli pastwić się nad bezbronną panią w podeszłym wieku.
Zaczęło się od ubliżania, a skończyło na piekle, jakie młodzi mężczyźni zgotowali kobiecie. Podobno z początku kilka razy pomogli jej w jakichś prasach na gospodarstwie, potem jednak ich rola się odwróciła. Upatrzyli sobie ją, jako ulubioną ofiarę. Zaczęli znęcać się nad bezbronną, samotną kobietą. Została kilka razy okradziona.
Policja interweniowała w sprawie pobić, wybitych szyb, wyrządzanych zniszczeń. Ale też wielu aktów przemocy Helena S. nie zgłaszała.
Wydawało się, że apogeum bestialstwa było kilkakrotne zgwałcenie seniorki. Poszedł za to siedzieć Piotr P., jeden ze starszych braci.
- Sprawca gwałtu został skazany na osiem lat bezwzględnej kary pozbawienia wolności - mówi Adam Lis, śledczy z Prokuratury Rejonowej Bydgoszcz-Północ.
P. odsiedział za kratami siedem i pół roku. Gehenna staruszki się jednak nie zakończyła. Kilka razy podpalano jej gospodarstwo. - Ona się po tych wszystkich ciosach podnosiła. Sama będąc już w podeszłym przecież wieku, remontowała zabudowania - mówi jedna z mieszkanek Strzelec. Nigdy nie udało się jednak udowodnić, że to właśnie bracia P. mają związek z podpaleniami.
Za kradzież należącego do S. ciągnika został również skazany Władysław P., najmłodszy z braci. Wyrok jednego roku więzienia został jednak wydany w zawieszeniu. To on również miał dwukrotnie próbować przejechać traktorem starszą panią.
Co kierowało tymi młodymi mężczyznami? - Być może była to chęć zemsty, akt agresji spowodowany faktem, że sprawcy mieli złudne nadzieje, że Helena S. w końcu przepisze na nich swoją ziemię i gospodarstwo - przypuszczają śledczy.
W grudniu 1997 roku, krótko przed świętami panią Helenę odwiedziła pracująca już wtedy w GOPS-ie Hanna Pater: - Przywieźliśmy jej paczkę żywnościową. Pamiętam, że ona była zastraszana. Mówiła, że boi się o swoje życie. Widziała, że coś jej grozi. Ale dlaczego? Za co ktoś mógł jej cokolwiek zrobić? Prawie nic nie miała. W domu był stół i krzesła. Żadnych wygód, urządzeń. Żyła w spartańskich warunkach.
17 stycznia 1998 roku jeden z sąsiadów zaniepokojony tym, że w ostatnich dniach nie spotkał Heleny S., przyszedł do jej gospodarstwa. Nikogo nie zastał. Zaintrygowało go, że ktoś zasypał studnię stojącą pośrodku obejścia. Jeszcze tego samego dnia na miejscu pojawili się policjanci, a ze studni, z głębokości 8,5 metrów wyciągnięto martwą Helenę S. Była przysypana gruzem i kłodami. Biegli stwierdzili, że kobieta żyła jeszcze, gdy sprawca wrzucał ją do studziennego szybu. Umierała w męczarniach.
Śledztwo zostało umorzone w grudniu tego samego roku z powodu „braku możliwości ustalenia sprawcy”. Wielu mieszkańców Strzelec Górnych zostało przesłuchanych w charakterze świadków i choć śledczy mieli swoje podejrzenia, brakowało dowodów, by komukolwiek postawić zarzut zabójstwa. W kręgu zainteresowania prokuratury z natury rzeczy znaleźli się również bracia P.
Do sprawy przez lata wracali kryminalni z Bydgoszczy. Później zajęli się nią też specjaliści utworzonego we wrześniu 2010 roku tzw. Archiwum X wydziału kryminalnego bydgoskiej komendy. - Policjanci dotarli do osób, które jak się okazało, stały się kluczowe dla rozwiązania tej sprawy - mówi podinsp. Monika Chlebicz, rzeczniczka prasowa kujawsko-pomorskiej komendy wojewódzkiej.
Na trop domniemanego sprawcy mordu śledczy wpadli pół roku temu. Kluczowych świadków, których zeznania mogły rzucić światło na zagadkę śmierci Heleny S. wytypowano po gruntownej analizie wcześniej złożonych wyjaśnień. - W zeznaniach widać było pewne rozbieżności. Pojawili się świadkowie, którzy twierdzili, że po latach podejrzany zaczął im opowiadać o okolicznościach śmierci Heleny P. - wyjaśnia prokurator Lis.
Tym podejrzanym okazał się Władysław, najmłodszy z braci P. Został zatrzymany 16 lutego w mieszkaniu w bydgoskim Fordonie, gdzie akurat kładł glazurę. Od dłuższego czasu dorabiał pracując dorywczo. Liczący 39 lat Władysław ma stwierdzony lekki stopień upośledzenia umysłowego, problemy z czytaniem i pisaniem, ale zdążył w ciągu 18 lat założyć rodzinę i doczekał się trojga dzieci. Mieszka z żoną w domu rodziców w Strzelcach zaledwie po drugiej stronie ulicy, niemal naprzeciw miejsca, gdzie zginęła Helena S.
- Nie będę o tej sprawie rozmawiała. Nie udzielę żadnego komentarza. - krótko ucina żona P. On sam jest aresztowany na trzy miesiące. Przedstawiono mu zarzut zabójstwa ze szczególnym okrucieństwem.
Podczas śledztwa zbadano również ślady biologiczne. W tym włosy zabezpieczone na miejscu zbrodni i obuwie z próbkami gleby na podeszwach. Materiały zostały pobrane od większości członków rodziny P. Po latach ponownie zbadano te ślady przy użyciu technik niedostępnych 18 lat temu.
Władysław P. nie przyznaje się do zabójstwa. Grozi mu dożywocie.