Rozmowa z Piotrem Maciejem Kaczyńskim, wykładowcą Europejskiego Instytutu Administracji Publicznej w Maastricht, ekspertem Team Europe przy Komisji Europejskiej w Warszawie.
Skąd tak duże zamieszanie przy obsadzeniu stanowiska szefa Komisji Europejskiej? Dlaczego była taka niechęć do Fransa Timmermansa?
Nieprawdą jest to, co opowiadają polskie media, że chodzi tu o grę między państwami. Podstawowym problemem jest zderzenie partii politycznych - z jednej strony Europejskiej Partii Ludowej, a z drugiej - Socjaldemokratów. Jedni i drudzy mieli swoich kandydatów na stanowisko przewodniczącego KE. W Polsce żadna telewizja nie emitowała ani jednej z debat pomiędzy tymi kandydatami uważając, że to jest nudne i bez znaczenia. Dlatego Polacy, obywatele UE nie mieli pełnej perspektywy na kogo głosują w tych wyborach. Tym samym mogli zostać wprowadzeni w błąd przez media oraz rządzącą klasę polityczną.
Co się więc wydarzyło na szczycie w Brukseli?
Nastąpiło zwarcie lewicowej koalicji, którą zbudował Frans Timmermans (Socjaldemokracja, Liberałowie, czyli Odnowienie Europy, Zieloni oraz skrajnie lewicowa formacja GUE, która w Radzie Europejskiej ma jednego członka - premiera Grecji). W Parlamencie Europejskim mają większość 378 mandatów na 751, a w Radzie Europejskiej nie mają tej większości, bo tam większość wynosi 21 na 28. Potrzebowaliby Europejskiej Partii Ludowej. I na tym polega to zwarcie.
A nie na tym, że premier Mateusz Morawiecki, ostro sprzeciwiał się kandydaturze Timmermansa, a wraz z nim inne kraje Grupy Wyszehradzkiej: Węgry, Czechy i Słowacja, a także Włochy?
To nie miało takiego znaczenia! Znaczenie ma to, że premierzy pochodzący z Europejskiej Partii Ludowej poczuli się zdradzeni przez Angelę Merkel. Konflikt jest pomiędzy ugrupowaniami politycznymi.
Jak Pan widzi wyjście z tego impasu?
To jest kwestia osoby i układanki, która zaczyna się od przewodniczącego KE. Gdy ustalona została zgodność co do przewodniczącego, wówczas inne stanowiska się ułożą. To jest normalne w strukturach Unii, że stanowiska się docierają, że decyzje są podejmowane na zasadzie konsensusu. Premier Morawiecki od początku mówił o kandydaturze Timmermansa bardzo ostro, a przecież jego kolega z Grupy Wyszehradzkiej, socjaldemokrata, premier Słowacji Pellegrini, przyjął pozycję negocjatora między Grupą Wyszehradzką a wszystkimi innymi w Radzie Europejskiej. Rozumiem to tak, że z premierem Polski chyba już nikt nie rozmawia. Morawiecki komunikuje na zewnątrz zupełnie coś innego niż jest w rzeczywistości. Merkel powiedziała: szukamy konsensusu. Nie polega to na tym, że szuka się zgody na kandydaturę szefa KE 28 państw, ale zgody jak największej liczby państw. Przewodniczący potrzebuje silnego mandatu od Parlamentu i Rady Europejskiej.
Angela Merkel wczoraj wysunęła kandydaturę niemieckiej minister obrony Ursuli von der Leyen, którą zaakceptował nawet premier Morawiecki.
Na razie to jest kolejna propozycja Rady, a nie faktyczny, przesądzony już wybór, bo przypomnę - to Parlament Europejski wybiera szefa Komisji Europejskiej. A w PE, krótko po ogłoszeniu tej kandydatury, Socjaldemokraci powiedzieli, że jest nie do zaakceptowania, a nawet, że jest głęboko rozczarowująca. Nie wiadomo więc, jak będzie dalej. Wybór pani Ursuli von der Leyen to trochę kupowanie kota w worku, bo nie bardzo wiadomo, co się wiąże z jej kandydaturą. Jest to póki co dowód na to, że rzekomo słaba Angela Merkel po raz kolejny zdołała przeforsować swoją kandydaturę. Problemem jest więc polityka partyjna, a nie osobowość kandydata.
A czy te gierki polityczne, ale i skomplikowana biurokracja, nie są powodem, dla którego niektórzy wieszczą, że UE nieuchronnie chyli się ku upadkowi?
Absolutnie się z tym nie zgodzę! Przewidywanie katastrofy wpisuje się w czarnowidztwo, które ostatnio stało się modnym emocjonalnym nadużyciem. Widmo katastrofy może dotyczyć jedynie zagrożeń klimatycznych, ale i to w perspektywie dziesięcioleci, jeśli nie zmieni się polityka państw w tej sprawie. Polityka europejska jest trudna, bo rzeczywistość jest złożona. Są takie sprawy, które społeczeństwa czują lepiej niż politycy, np. przepływ ludności w ramach UE, nierównowagi ekonomiczne poszczególnych krajów, standardy życia, poczucie godności. Frekwencja w wyborach unijnych była dość wysoka, a to daje UE mandat demokratyczny, aby się zorganizowała. Docieranie się w Unii przywódców jest normalnym procesem. Nie snujmy więc bzdurnych teorii o jej rozpadzie.