Do czego potrzebujemy psychologów? Niektórzy chcą leczyć z wagarowania
- Niektóre pseudonaukowe metody stosowane w psychologii śmieszą, inne po prostu budzą złość. Przez lata specjaliści przyzwyczaili się, by wierzyć w absurdalne terapie, które nie są oparte na naukowych dowodach – mówi dr Tomasz Witkowski, psycholog, który od lat obnaża nieuczciwość i ignorancję w psychologii i psychoterapii. Będzie gościem Tygodnia Mózgu w Toruniu. 18 marca o 18. w Centrum Nowoczesności Młyn Wiedzy wygłosi wykład pt. „O mózgowej pornografii, rozbudzaniu nadziei i ich spieniężaniu”.
Dlaczego ludzie kłamią?
Niektórzy ludzie kłamią z grzeczności: chcą zachować dobre relacje, nie chcą nikogo urazić czy wprowadzić w zakłopotanie, a na pytanie: „Jak się czujesz?”, odpowiadają: „W porządku” (nawet, jeśli coś im dolega), bo nie chcą rozpoczynać niewygodnej rozmowy o problemach zdrowotnych. Drugim ważnym motywem tych, którzy kłamią, jest chęć chronienia swojej twarzy, uniknięcia kompromitacji, gdy np. strzelmy gafę i chcemy wybrnąć z tej sytuacji. Niektórzy kłamią po to, by kogoś zmanipulować, osiągnąć swój cel, uzyskać coś, co im się nie należy. W końcu jest i kłamstwo destrukcyjne: stosowane nie dla konkretnego rezultatu, a po to tylko, by coś zniszczyć.
Pseudonaukowe teorie, w oparciu o które działają niektórzy psychologowie i psychoterapeuci (co opisuje pan w trzech tomach książki „Zakazana psychologia”) to też zwykłe kłamstwa. I to chyba z dołu tej wyliczanki motywów.
Pseudonaukowe koncepcje w psychologii to częściej jednak wynik ignorancji niż kłamstwa i manipulacji. Nie oskarżałbym psychologów, którzy pracują w oparciu o nieudowodnione naukowo teorie o świadome działanie, to nie manipulatorzy, ale raczej osoby, które nie przyłożyły się do nauki, nie zgłębiają wiedzy, którą przekazano im na studiach, nie myślą krytycznie.
W II tomie przytacza pan opis terapii holding, stosowanej po to, by wpłynąć na zmianę zachowania dzieci autystycznych, adoptowanych i dzieci z tzw. zespołem zaburzenia więzi: „matka trzyma dziecko na kolanach (…). Zadaniem matki jest przytrzymanie rąk dziecka przez przyciskanie ich do tułowia i uniemożliwienie mu ucieczki. Matka musi nawiązać i utrzymać z dzieckiem stały kontakt wzrokowy, w tym celu trzyma jego głowę i nakłania go do patrzenia w oczy (…). Matka jest zmuszona do użycia siły i okazania swojej przewagi fizycznej. Uważa się, że ta demonstracja przewagi fizycznej przez matkę powoduje, iż dziecko może poczuć się bezpiecznie”. To brzmi jak absurd. Opowieść sprzed pół wieku. Tymczasem współcześni psychologowie nie odrzucili tej metody. Jak to możliwe?
Psychologowie wierzą w bardzo wiele bzdur, w skuteczność najdziwniejszych koncepcji, co wynika z braków edukacyjnych i z niechęci do poszerzania wiedzy. Kolejne teorie przedstawia im się jak lukrowaną babeczkę – obudowane w naukowe hasła, mądre definicje, wydaje się, że i logicznie uargumentowane. Psychoanaliza Freuda to sztandarowy przykład. Mniej znany to jego wytłumaczenie dla występowania klaustrofobii. Według jego teorii klaustrofobia to pozostałość po porodzie. Człowiek nabawił się jej, gdy przeciskał się przez drogi rodne matki, gdzie było ciasno, ciemno. Nabyty wtedy strach ujawnia się w życiu dorosłym. Takich absurdalnych pomysłów w psychologii są setki jeśli nie tysiące. Psychologowie przyzwyczaili się w nie wierzyć. Mieli czas, psychoanaliza liczy sobie już grubo ponad 100 lat. Inny przykład to testy projekcyjne: wydawało się, że coś drgnie, kiedy zostały w 2012 roku oprotestowane przez psychologów, m.in. z Klubu Sceptyków Polskich. Ponad 140 naukowców, psychologów-praktyków i studentów prowadziło czterodniowy protest przeciwko stosowaniu szkodliwych testów przez psychologów sądowych i klinicznych. Tymczasem są one stosowane nadal. Wiele nierzetelnej wiedzy przekazuje się już dzieciom. Od kliku lat Ministerstwo Edukacji zaopatruje nauczycieli w podręcznik na temat neuroedukacji, który zawiera podstawowe błędy w opisie funkcjonowania mózgu i układu nerwowego. Zresztą szkoła to osobny temat. Choćby nieśmiertelna kinezjologia edukacyjna: dzieci kręcą w powietrzu leniwe ósemki i wykonują inne nonsensowne ćwiczenia, choć nie ma badań, które potwierdziłyby skuteczność tej metody, np. w nauce czytania. Niektóre te pseudonaukowe metody śmieszą, inne po prostu budzą złość, bo marnują potencjał ucznia. Nie ma co się dziwić, że dziecko, które w szkole wykonuje szereg męczących, bezsensownych czynności, nie ma potem ochoty ani na samodzielną naukę, ani na zgłębianie swoich pasji.
Nie oskarżałbym psychologów, którzy pracują w oparciu o nieudowodnione naukowo teorie o świadome działanie, to nie manipulatorzy, ale raczej osoby, które nie przyłożyły się do nauki, nie zgłębiają wiedzy, którą przekazano im na studiach, nie myślą krytycznie.
Jak więc wybrać specjalistę, który rzeczywiście będzie mógł nam pomóc?
- Psychoterapeutę można zapytać, czy praktyki, które stosuje oparte są na dowodach. Wiem, że pewnie od razu przytaknie, ale pytać warto. I dalej: jakie są efekty prowadzonej przez niego terapii, czy prowadzono w tym zakresie badania? Jakie skutki uboczne ma proponowana przez niego terapia? Ile czasu będzie trwała? Jakie ma dać rezultaty?
- Ten specjalista powinien postawić diagnozę, jeśli nie chce, radziłbym zrezygnować z jego pomocy.
- Proponuję też szybki test na rzetelność psychoterapeuty: zaproponujmy mu nagrywanie sesji. Jeśli nie ma nic do ukrycia, dlaczego miałby się nie zgodzić?
- Psychologa też warto zapytać, czy stosuje metody oparte na dowodach, bo w obiegu jest bardzo dużo złych metod i przedstawiciele tego zawodu chętnie z nich korzystają.
- „Sprawdzianem” dla psychologa mogłoby być pytanie o testy projekcyjne. Jeśli je stosuje, uciekajmy.
A może w ogóle nie potrzebujemy psychologów?
W wielu przypadkach ich nadużywamy, to fakt. Mamy do czynienia z coraz silniejszą psychologizacją i medykalizacją życia. Z czymś, z czym kiedyś byśmy sobie dobrze poradzili sami, dziś coraz częściej zwracamy się do psychologa.
Na przykład?
Psycholog na miejscu katastrofy. Wcale nie jest tam potrzebny. Osoba, która przeżyła katastrofę czy świadek tragedii potrzebuje co prawda wsparcia, ale takiego, które może dać jej każdy współczujący człowiek: zapewnienia o bezpieczeństwie, chwili rozmowy o czymkolwiek, herbaty, koca. Interwencja psychologa okazuje się w takich sytuacjach przeciwskuteczna. Amerykanie przeprowadzili badania 10 lat po ataku na World Trade Center. Tuż po katastrofie tysiące psychologów dobrowolnie ruszyło na zgliszcza z pomocą tym, którzy przeżyli. Po latach okazało się, że osoby, które dostały wtedy wsparcie, poradziły sobie z traumą o wiele gorzej niż te, które go w chwili katastrofy nie dostały. Z badań wynika, że nasz mózg jest przystosowany do tego, byśmy sami umieli radzić sobie w tak ekstremalnych sytuacjach. Jest w stanie zrobić to 85 proc. populacji, 15 proc. z nas faktycznie potrzebuje pomocy, ale tego nie rozstrzygniemy na miejscu katastrofy. Wychodzenie z silnej traumy trwa ok. 3 miesięcy, dopiero po tym czasie wsparcie powinni dostać ci, którzy mimo upływu czasu, nie są w stanie wrócić do normalnego funkcjonowania.
To co z tymi psychologami – potrzebni czy nie?
To pytanie jest punktem wyjścia do dyskusji, którą toczą psychologowie krytyczni. Ostatnio rozmawiałem z cenioną przedstawicielką tego nurtu, Brytyjką Ericą Burman. Zapytałem, co uznaje za największe wyzwanie psychologii w przyszłości. Odpowiedziała, że najistotniejsze jest to, by psycholodzy przestali być potrzebni. Jest w tym bardzo dużo racji. My psycholodzy staramy się zagospodarować coraz większe obszary ludzkiego życia dla siebie. W podręczniku diagnostyczno-statystycznym ICD 10 („Międzynarodowa Statystyczna Klasyfikacja Chorób i Problemów Zdrowotnych”) opisano takie zaburzenia jak „obgryzanie paznokci” czy „chodzenie na wagary”. I próbuje się ludzi z tego leczyć. Zaczynamy traktować psychologię jako panaceum na wszystko, co nam przeszkadza, czego nie umiemy zaakceptować. Każdemu człowiekowi zdarzają się w życiu gorsze chwile, stany depresyjne, z którymi może poradzić sobie sam (nie mówię teraz o ciężkiej depresji, o chorobie), ale taka sytuacja jest społecznie nieakceptowalna. Bo jak pozwolić pracownikowi korporacji na to, by przez trzy miesiące leżał i nic nie robił? On musi pracować, musi być efektywny. Sztuczne normy przykładamy do każdej dziedziny życia. Efekt jest taki, że leczymy i osobę, która (wg kategorii zawartej w ICD 10) cierpi na zaburzenie zwane „oziębłością seksualną” (bo czemu mielibyśmy przyjąć, że temu człowiekowi właśnie tak jest dobrze, taka jego natura?) i osobę, którego seksualność jest „zbyt wysoka”, a za normę przyjmujemy 2-3 stosunki w tygodniu. Dochodzimy do paradoksu: to nie psychologia jest dostosowana do tego, jak żyjemy i jak chcemy żyć, a nasze życie staramy się dopasować do sztywnych norm, w które wierzą psycholodzy.
Moje dziecko porusza się właściwie tylko skacząc, taka jego natura. Od zaprzyjaźnionej psycholożki usłyszałam, że powinnam pójść z nim na terapię, przecież nie można tak ciągle skakać i skakać.
Wie pani, dlaczego lekcje w szkole trwają 45 minut?
Nie.
W czasach Bismarcka robotnicy w fabryce pracowali przez 45 minut, by potem mieć 5 czy 10 minut przerwy. Szkoły pruskie przejęły ten model, by uczyć dzieci pracy w tym trybie. Dziś dalej każemy siedzieć dzieciom cicho w ławkach przez 45 minut: nie ruszać się, nie garbić, nie zagadywać kolegi. To wbrew naturalnej aktywności charakterystycznej dla danego momentu rozwojowego dziecka. Ale na to nie zważamy, przystosowujemy dzieci już nie do pracy w fabrykach, a do pracy w korporacjach. Nie zastanawiamy się głębiej, jaki to ma sens, dlaczego akurat 45 minut. Jeśli dziecko nie jest w stanie skupić uwagi przez całą lekcję, uznajemy że ma jakieś zaburzenia, które trzeba leczyć. System zaprzągł psychologię dla własnych potrzeb i wcale nie dba o człowieka, o jego potrzeby.
A jak człowiekowi mogą służyć nowe technologie wykorzystywane w psychologii?
Historia stasowania nowych technologii i sztucznej inteligencji w diagnozie psychologicznej sięga stu lat. W latach 20. minionego wieku naukowcy przewidywali sukces zastosowania tabel aktuarialnych w diagnostyce (analogicznych używają towarzystwa ubezpieczeniowe, kiedy w oparciu o różne dane oceniają ryzyko, że dany kierowca spowoduje wypadek). Te diagnozy maszynowe, jak się je nazywa, są celniejsze niż diagnozy klinicystów sporządzane w oparciu o ich doświadczenie, ale nadal, po 100 latach, nie są powszechnie używane, nawet jako wsparcie w tradycyjnym stawianiu diagnozy. Od 50 lat badamy przyczyny samobójstw, to ciągle wielki problem. Pół wieku minęło, a my możemy stwierdzić, czy dany pacjent targnie się na swoje życie czy nie z takim prawdopodobieństwem, jak przy rzucie monety – targnie się albo nie. Dwa lata pracowano nad stworzeniem algorytmu, który pozwoli określić, jak duże jest ryzyko. On działa, ma ponad 80 proc. skuteczność (powstał na potrzeby amerykańskiej armii). Nie jest powszechnie stasowany. Sztuczna inteligencja może być wykorzystywana także w terapii. Wirtualni terapeuci mają dość dobre rezultaty, mogłyby nieść realną pomoc tam, gdzie ludzie mają kłopot z dostępem do specjalistów (to także rozwiązania, z których część powstało na potrzeby wojska). Badania pokazują, że w rozwiniętych częściach świata mniej więcej połowa ludzi nie ma dostępu do psychologów. W krajach rozwijających się sytuacja pod tym względem jest dramatyczna. Tacy wirtualni terapeuci mogliby wspomóc specjalistów. Ale ci są oporni. Przedstawiają irracjonalny argument, że maszyny zabiorą im pracę. W sytuacji, kiedy tyle osób nie ma dostępu do psychologów i psychoterapeutów, choć ich potrzebuje, to zagrożenie nie istnieje. Zresztą nowoczesne technologie mogą też wspierać psychologów, np. gdy pacjent jest z dala pod swojego specjalisty aplikacja w telefonie mogłaby monitorować jego stan, co ułatwiłoby terapię.