Dni durnych wiadomości [komentarz]
Wstając co rano, zastanawiam się - jak każdego dnia - co mnie zadziwi w Polsce dobrej zmiany.
Na pewno, pomyślałem, wystrzeli z czymś niezawodny Lech Wałęsa, na którego złote myśli satyrycy mogą zawsze liczyć. Trafiłem - były prezydent w latach 1970-1976 razem z esbekami przygotowywał rewolucję sierpniową 80 roku: „Po przegranym strajku w 1970 r. uratowałem i przygotowałem siebie, jak i kadrówkę do rozegrania sierpnia 1980 r., a SB i PRL rozwiązaliśmy”. Litości...
To było wczoraj rano. Dwie godziny później przeczytałem, że niejaka Goss, przyjaciółka prezesa Kaczyńskiego (pożyczyła mu 200 tys. zł), została członkiem rady nadzorczej państwowego giganta - Polskiej Grupy Energetycznej. Później były tylko banalne oskarżenia Komisji Weneckiej o spisek, komunikat o wymianie 30 ambasadorów i wreszcie wiadomość z Rady Praw Człowieka ONZ w Genewie, gdzie minister Witold Waszczykowski uczył demokracji i praworządności.
Ukoronowaniem popołudnia była informacja o prokuratorskim śledztwie w Krakowie (w sprawach polskiego katolicyzmu żarty się definitywnie skończyły). Pod koniec 2015 r. na krakowskim rynku dwaj reżyserzy wystawili „Neomonachomachię”, współczesną interpretację „Monachomachii” biskupa Ignacego Krasickiego. Po spektaklu kilku katolickich cenzorów zarzuciło reżyserom profanację pieśni religijnych, patriotycznych, zhańbienie i sprofanowanie wszystkiego, co dla Polaka jest święte, oraz - cytuję - „obrzydzenie zbliżających się wyborów, które traktowane są jako zamach na status quo”. Nie mówiąc o tym, że aktorki ubrane były w stroje zakonnic, zaś aktorzy śpiewali, że funkcjonariusze Kościoła są wyjątkowo pazerni.
Spektakl cenzorzy przyrównali do zamachu w Turcji, w którym zginęło 90 osób (sic!). A przed chwilą Robert Gliński, reżyser i brat wicepremiera Glińskiego, nazwał go idiotą za cenzurowanie innego, wrocławskiego spektaklu. Jutro też jest dzień.