W Polsce mamy przekonanie o mitycznej krainie podmiejskiej szczęśliwości, a jednak obserwujemy coraz silniejsze powroty do miast - mówi dr hab. Jacek Gądecki, socjolog i antropolog kultury.
Co o kupującym mieszkanie mówi fakt, że woli zdecydować się na mniejszy metraż niż zrezygnować z wymarzonej lokalizacji?
Możemy patrzeć na świat mieszkalnictwa z perspektywy tak zwanych indywidualnych „karier” albo strategii mieszkaniowych. Są tacy, którzy mają wyraźnie te kariery sprofilowane - wiedzą, czego chcą, kształtują bardzo świadomie swoje strategie, planują, że będą mieszkać tu i tu, za tyle i tyle lat. Ale jednak większość ludzi posługuje się strategiami naśladowczymi, opartymi na kopiowaniu. To pokazują badania, nie tylko w Polsce. Kopiuje się główne wzory mieszkaniowe, które są w danym czasie promowane. Mogą to być wyobrażenia, które budujemy na podstawie seriali, zyskujemy dzięki prasie wnętrzarskiej albo blogom. Wydawać by się mogło, że generalnie sfera mieszkaniowa oferuje wolność i możliwości samorealizacji. Ale to przekonanie jest pozorne: życie pokazuje, że nasze praktyki mieszkaniowe są coraz bardziej ograniczane. Narzuca się nam różne rozwiązania, które traktujemy jako własne. Oczywiście wszystko mieści się w kategoriach stylu, możliwości wyboru itd., ale de facto jesteśmy coraz silniej uwikłani w pewne modele: musimy mieć elegancką kuchnię najlepiej z modną wyspą, albo dobrą lokalizację, lepszy adres. Niewiele osób decyduje się na zamieszkanie w niepopularnych dzielnicach. Większość raczej kopiuje strategie mieszkaniowe, a dążąc do uzyskania lepszego adresu jest w stanie ograniczyć metraż.
No właśnie, czy warto upierać się przy wymarzonym miejscu kosztem liczby pokoi?
Odpowiedź nie jest jednoznaczna, bo to jest pytanie m.in. o rzeczywistość miejską. Jeżeli popatrzymy na opracowania dotyczące „miast szczęśliwych” czy współczesne tendencje w projektowaniu, to one wskazują, że ewidentnie tzw. commuting, to jest codzienne dojazdy między domem a pracą, są źródłem stresu i poczucia braku szczęścia czy wręcz nieszczęścia. Oprócz marnowania czasu, dojazdy powodują problemy w życiu indywidualnym i całych rodzin. To jest poważny problem. Więc wydaje się, że jednak próba znalezienia lokalizacji bliżej centrum jest działaniem racjonalnym. Z drugiej strony, decydując się na taką lokalizację, musimy myśleć też o jakości życia w tej konkretnej przestrzeni.
Jakie lokalizacje dziś są pożądane?
Dobre adresy to te blisko centrum, gdzie mieszkają ludzie z klasy średniej i gdzie jest dostęp do przestrzeni zielonych, otwartych. W przypadku rodzin olbrzymią rolę odgrywa lokalizacja szkół i opieki edukacyjnej. I nie chodzi o bliskość jakiejkolwiek placówki, tylko dobrej szkoły. W miastach holenderskich dane dotyczące jakości kształcenia w szkołach były przez długi czas utajnione. Po czym zostały upublicznione i każdy rodzic mógł sprawdzić, jak dana szkoła wypada w rankingu - to spowodowało ruch klas średnich w miastach, przeprowadzki za lepszymi adresami.
A co z marzeniami o sielskości, kontakcie z naturą, domu z ogrodem?
W Polsce mamy przekonanie o mitycznej krainie podmiejskiej szczęśliwości, a jednak obserwujemy coraz silniejsze powroty do miast.
Od kiedy?
Odkąd ludzie zaczęli stać w korkach. Zrozumieli, że warto zatrzymać albo nawet kupić drugie mieszkanie w mieście, żeby być bliżej szkół, życia kulturalnego, kina, teatru, zaspokoić też inne potrzeby niż tylko natury i przestrzeni.
Są osoby, które dzieciństwo spędziły na blokowiskach, w ciasnych mieszkaniach rodziców, dlatego teraz koniecznie chcą kupić lub zbudować domy-pałace. Czy będzie się im tam dobrze żyło?
Bywa, że kończy się to porażką. Po pierwsze, owo blokowisko było typem pewnej wspólnoty - mieszkali w nim różni ludzie i różnie się działo, ale też istniały więzi sąsiedzkie. A gdy myślimy o wyborach mieszkaniowych, relacje z sąsiadami również grają rolę. I życie osiedlowe wraca teraz do łask, blokowiska przestają kojarzyć się źle. Tam pojawiają się inicjatywy, które integrują mieszkańców; artyści, badacze i zwykli mieszkańcy powoli przezwyciężają negatywne stereotypy - takim przykładem jest piękny i ważny projekt Wspólna Sprawa Pawła Althamera, realizowany dla i przez mieszkańców-sąsiadów z warszawskiego Bródna. Ponadto siła aspiracji w zderzeniu z rzeczywistością ekonomiczną powoduje spore problemy. Ludzie przeszacowują swoje możliwości, budując domy, które potem trudno utrzymać. Tak działo się zwłaszcza w latach 70. XX wieku, kiedy stawiano ogromne, wielopokoleniowe domy. Dziś już widzimy, że ten model musi odejść w zapomnienie, bo rzadko kto decyduje się na wspólne zamieszkiwanie. Ludzie często się rozwodzą, a nie ma jeszcze modelowych rozwiązań dla singli w wieku średnim... W końcu też, gdy zbuduje się wymarzony dom, trzeba jeszcze w nim mieszkać. Trzeba mieć czas na jego utrzymywanie, pielęgnowanie ogrodu i dojazd do pracy. Obecnie zaczynają do łask wracać marzenia o idei mieszkania spółdzielczego, taniego wspólnotowego budownictwa (cohousing).
Dotąd synonimem luksusu i bogactwa był jacht. Czy dzisiaj można powiedzieć, że zastępuje go niezwykle drogie, a do tego oryginalne mieszkanie?
Kiedyś mieszkanie było celem samym w sobie - chodziło o to, by je posiadać i mieć poczucie bezpieczeństwa. Teraz, faktycznie, może być tylko środkiem do osiągnięcia jakiegoś celu. Badania nad mieszkalnictwem, zwłaszcza te międzynarodowe, potwierdzają, że zasadniczym motywem decydującym o konkretnych wyborach jest potrzeba samorealizacji. W Polsce, niestety, nasze wybory najczęściej warunkowane są przez konieczność, nie możliwości... Przez mieszkanie wyrażamy swój styl życia, i to niekoniecznie jest jedno mieszkanie raz na zawsze. Czy to będzie mieszkanie w odremontowanej kaplicy, w pofabrycznym lofcie - to jest ważnym jego znakiem. Mieszkanie jest też oczywiście wskaźnikiem statusu, ale na pewno nie tak uzewnętrznionym i spektakularnym jak jacht. W przypadku domu można prezentować ostentacyjną konsumpcję na zewnątrz: przez fasadę, ogród i płot. Jednak gdy mowa o mieszkaniu, pokazujemy je raczej węższemu gronu: przyjaciołom i znajomym. Choć z drugiej strony luksusowy jacht czy auto to symbole statusu, które szybciej tracą swoją wartość finansową i symboliczną - wystarczy, że ktoś kupi nowszy model, ktoś wybuduje dwa razy większy jacht niż nasz. Wartość przypisywana domom i mieszkaniom jest trwalsza.
Idealne mieszkanie, dom to...?
W Szwecji jedno z bardzo dobrych biur architektonicznych zaprojektowało typowy dom szwedzki na podstawie danych z portali sprzedażowych, analizując najpopularniejsze wyszukania. I taki dom powstał, zresztą to bardzo wdzięczny projekt. Miał 120 mkw., był trzypokojowy, z możliwością rozbudowania do czterech pokoi - dwie sypialnie i wielka kuchnia ze stołem, kominek. Tyle mogę powiedzieć o preferencjach Szwedów, polskie domy czekają na podobny eksperyment. To, co widać gołym okiem pod miastami, to to, że mamy głęboko zakorzeniony archetyp dworkowy. A przeciętny Polak trzydziestolatek chciałby przede wszystkim mieć tanie dobre mieszkanie i nie być obciążony 30-letnim kredytem.