- Polacy chcą mieć socjalizm w pracy, a kapitalizm w sklepach - przypomina dawne marzenia prof. Zbigniew Mikołejko. - Nie da się powtórzyć PRL, ale ludzie PRL odgrywają w partii rządzącej ogromną rolę
Dlaczego filozofia? Jakie drogi pana do niej przywiodły?
Przede wszystkim musiałem odpowiedzieć sobie na rozmaite kwestie związane z własnym życiem. Szukałem sensu złych i niekoniecznych doświadczeń życiowych. Wydawało mi się, że jest ono strasznym i niesprawiedliwym absurdem, więc zadawałem sobie pytanie: jaka racja za tym stoi? Życie wydawało się panu absurdem? Strasznym! Moje dziecięce, młodzieńcze życie było bardzo ciężkie, dramatyczne. Stawiałem sobie pytanie - dlaczego tak jest? Dlaczego ten brzydki palec losu został wycelowany akurat we mnie? Pod brzemieniem tak ciężkiego losu doznaje się poczucia destrukcji, rozpadu, chaotyczności. Szukałem czegoś, co mogłoby odbudować mnie wewnętrznie. Wierzyłem, że tym obszarem jest filozofia, także sztuka, poezja.
Jedyną pewnością naszego bytu jest śmierć, ona stanowi horyzont istnienia.
Dramatyczne przeżycia naznaczyły pana dzieciństwo.
Skrajne ubóstwo, dziecięctwo najpierw bez ojca, a później w ogóle bez rodziców, ze wszystkimi tego konsekwencjami. Oni żyli, ale każde z nich zaczęło budować własne życie. Opieka matki łączyła się z ogromną przemocą psychiczną i fizyczną. Wydobyli mnie z tego dziadkowie, ale miałem wtedy już 16 lat, a przed nimi - jak się później okazało - zostały 2-3 lata życia.
Nie nacieszyłem się ich obecnością, jednak wszystko, co najlepsze zawdzięczam tym dwojgu starym ludziom. Matka, zanim objawiło się piekło jej choroby dwubiegunowej, zdołała we mnie rozbudzić chęć czytania, rozczytała mnie. Była więc bieda, przemoc, konieczność znalezienia źródeł utrzymania, by kupić sobie niezbędne rzeczy. Kupienie sobie zwykłego loda było poza moim zasięgiem. Gdy człowiek jest sam, biedny, pozbawiony wsparcia rodziców, gdy nikt za nim nie stoi - idą za tym reakcje otoczenia. Nikt się z tobą wtedy nie liczy. Zwłaszcza w małych miasteczkach w tamtych czasach matki niechętnie spoglądały, że taka osoba spaceruje z ich córką. Zresztą, dokąd możesz pójść, jeśli nie masz na kino?
Dla młodego człowieka to jest straszne, odbierane jako stygmatyzacja we wszystkich właściwe istotnych warstwach życia. Zostały tylko wędrówki po okolicznych lasach i czytanie. Czytanie dawało iluzję... nie iluzję - dawało nadzieję nowych przestrzeni, innych niż przestrzeń dość ciemnego doświadczenia życiowego. Książką, która w najtrudniejszym, bardzo depresyjnym okresie, poniekąd uratowała mnie z wewnętrznej ruiny, był „Colas Breugnon” Romain Rollanda. Czytałem, że mimo wszelkich nieszczęść życiowych człowiek powinien czerpać przyjemność z życia, doświadczać go na wszystkie sposoby.
Wydawałoby się, że najprostszą drogą jest zdobyć zawód, zarabiać pieniądze, stać się niezależnym.
W dzieciństwie, prócz sztuki rąbania drwa i mieszania betonu - bo byłem robotnikiem, czego dziś może już nie widać - opanowałem, jak mówiłem, sztukę pisma i sztukę czytania. Wtedy słusznie wierzono, że wykształcenie zapewnia awans społeczny. Studia były elitarne, liceum też było czymś wyróżniającym. A moje liceum było znakomite. Gdy opuszczałem akademik miałem dwie zużyte koszule i parę spodni. I naukę śp. dziadka Antoniego, że do zabicia bolszewika najlepszy jest bagnet francuski. Z tym wyposażeniem wymaszerowałem w życie. No, okazało się to jednak za mało i zaraz dostałem w nos. Musiałem się paru jeszcze innych rzeczy nauczyć.
W filozofii znalazł pan odpowiedzi na nurtujące pana pytania?
Na początku był kłopot, bo lektury filozoficzne były trudno dostępne. Trafiłem na rzeczy, których zupełnie nie rozumiałem, na „Zarys historii filozofii” prof. Jana Legowicza, ale powoli, powoli... Interesowała mnie filozofia pewnego typu, egzystencjalna. Najpierw była szkolna lektura Alberta Camusa, ale nie tylko „Dżuma”, potem zacząłem czytać Jeana-Paula Sartra, Simone de Beauvoir i cały ten krąg. Czytałem to, co było dostępne w bibliotekach małego miasteczka. Filozofia egzystencjalna powoli zaczęła nie tyle przenosić ukojenie, co wyjaśniać sprawy. Bo co jest jej przesłaniem? Mówi, że bez własnego „zachcenia” zostaliśmy wrzuceni w świat i będziemy z niego „wykopani”. Jedyną pewnością naszego bytu jest śmierć, ona stanowi horyzont istnienia. Nie ma żadnych idei wiecznego Boga i nawet wiecznej materii. W innych ludziach człowiek też nie znajduje oparcia. Sartre powiada, że bliźni to wróg. Jednak skoro tak, skoro bliźni to wróg, oparcie możesz znaleźć w sobie samym, możesz siebie samego ustanowić. To było dla mnie ważne. Możesz zostać zakonnicą, możesz zostać bandytą, intelektualistą albo złodziejem. Czyli musisz zaangażować się w budowę własnego losu i w związku z tym, w budowę otaczającego cię świata.
Gdy patrzymy na doktora Rieux z „Dżumy” Camusa, widzimy, że inni doznają poczucia bezsensu w obliczu dżumy, która jest metaforą śmierci osaczającej świat, a doktor Rieux - angażując się w walkę z dżumą - zyskuje jednak poczucie sensu, coś przeciwstawia wszystkożernej nicości. W „Dżumie”, prócz doktora Rieux jest jeszcze wstrętny staruszek - figura, która zawsze mnie przerażała. Staruszek rzuca kawałki papieru bezpańskim głodnym kotom, a kiedy zgłodniałe zwierzęta podchodzą - pluje na nie. Spłoszone uciekają, on śmieje się ohydnie. Później staruszek znika bez śladu. Ta lekcja, dwie opowieści o dwóch losach doktora Rieux i staruszka mówią o dwóch możliwościach. Nie chciałem być tym staruszkiem.
Musisz zaangażować się w budowę własnego losu i w budowę otaczającego cię świata.
Filozofia jest nauką trudną, dziś mało popularną i często uznawaną za nieużyteczną.
Nauki ścisłe chciałyby sprowadzić filozofię do dwóch funkcji: dostarczania instrumentu poznawczego i sumowania wyników. A to za mało. Żadna dyscyplina szczegółowa nie stawia pytań, które stawia filozofia: o sens życia, śmierć, o to, dlaczego istniejemy, o dobro i zło, ich naturę i pochodzenie - to najbardziej fundamentalne pytania. To nie znaczy, że filozofia ma na nie odpowiedzi, ale - paradoksalnie - samo stawianie pytań nadaje sens i znaczenie naszemu życiu.
Te pytania stawia też wiara. Pan wiarę odrzuca.
Wiarę utraciłem, wobec tego jedyną możliwością była filozofia. Wiara nie jest wiedzą. Ma już odpowiedzi, które są odpowiedziami pewnymi. Upraszczam teraz pewne sprawy, ale filozofia stawia te pytania w inny sposób. Nie daje pewności, ale daje wędrówkę. Co to znaczy? Że w wędrówce człowiek się staje. Nie na darmo we wszystkich baśniach świata podczas wędrówki dokonuje się wtajemniczenie w los, inicjacja. Gdy czyta się baśń o głupim synu, który wyrusza z domu, okazuje się później nie takim głupim. Albo o kimś, kto idzie po wodę życia dla swojej chorej matki, po drodze jakoś wkracza w cierpienie, śmierć, staje się sobą.
Wiara też często jest drogą, poszukiwaniem.
Ale ten rodzaj poszukiwania łączy się z tym, że musisz założyć coś, czego ja nie zakładam w wyniku swoich doświadczeń losowych. Odrzucenie przeze mnie wiary w istotę wyższą, w Boga było wynikiem tego, że skoro nie mam w sobie możliwości, by uwierzyć - zostaje mi droga filozofii. To jest równoległa ścieżka. Dlatego cenię zaniepokojonych chrześcijan, stawiających pytania.
Wiara też jest stawianiem pytań, błądzeniem, czasami zwątpieniem, zejściem na inną ścieżkę. Pytań w naszym bardzo dziś podzielonym społeczeństwie mamy bardzo dużo.
Filozofia nie jest, jak się potocznie sądzi, swobodnym gadaniem o tym i owym. Przy całej niepewności filozofia ma jednak twarde narzędzia, troszczy się o precyzję pojęciową. Czyli w tej wędrówce, która nie daje odpowiedzi pewnych, dostarcza staranność w myśleniu, doświadczaniu świata, taką, której wiara nie może mieć, bo nie odwołuje się chociażby do logiki. Co prawda kardynał Newman (Jan Henryk Newman - dop. red.) mówił o logice wiary, ale miał na myśli raczej logikę serca, prawdę serca niż prawdę rozumu.
Jest pan zaniepokojony bardzo wyraźnym podziałem, który utrwalił się w naszym społeczeństwie?
Bardzo jestem zaniepokojony. Uważam, że zaszedł za daleko i nie umiem sobie wyobrazić, jak mogłoby wyglądać jego zasklepienie. O podziale słyszę w przypadkowych rozmowach ludzi, mówią o nim brutalnie. Niedobre jest, że pojawia się w każdej naszej rozmowie. Nie chcę straszyć, bo to nie ma sensu, ale losy historyczne uczą nas, że takie podziały mogą być katastrofalne. Często właśnie katastrofa jest, niestety, strasznym lekarstwem na to wszystko. Społeczeństwo włoskie czy niemieckie w przededniu II wojny światowej też było podzielone.
Nie idzie pan zbyt daleko w tym porównaniu?
Nie chodzi mi o budowanie analogii do nazizmu czy nawet włoskiego faszyzmu - chociaż to, co obserwuję, to tak zwana druga faza faszyzmu mussolińskiego - ale mówię o tak drastycznym podziale. Nie nazywam formacji przez analogię do nazizmu albo do antynazizmu, czy faszyzmu - antyfaszyzmu, wskazuję tylko na podział, który jest. Nie mówię, że jedna strona ma rację, a druga jej nie ma, chociaż moje serce i mój rozum jest po jednej ze stron - tej liberalno-demokratycznej. Drugiej strony nie nazywam prawicową, bo to nie jest prawica. To jest mieszanka radykalnie lewicowego projektu społecznego z retoryką narodowo-katolickiej prawicy. Czyli to nie jest prawica czysta, sensu stricto, a już na pewno nie jest to prawica konserwatywna.
Najbardziej w tym wszystkim przeszkadza mi projekt zawłaszczania państwa na rozmaite sposoby przez jedną opcję, często przez ludzi niekompetentnych. Nigdy nie był tak szeroki. I to jest niedobre. Musimy też mieć świadomość, że to, co jest nam rzucane, jest tylko ochłapem, wyjmowanym w dodatku z naszej kieszeni.
Słowo „ochłap” dla wielu osób będzie obraźliwe. Dodatkowe pieniądze są dla nich wsparciem.
Jasne! Każdy pieniądz jest wsparciem, tylko... Nie chcemy mówić o ekonomicznych skutkach tego wszystkiego. Szwajcarzy, np. którym zaproponowano, że wszyscy dostaną pensję, niezależnie czy pracują, czy nie - odrzucili ten pomysł w referendum. Oni wiedzą, że nie ma nic za darmo. Ci, którzy biorą te 500 zł, nie wiedzą, że nie biorą za darmo. Na tym polega cały numer. Rząd nie jest przedsiębiorstwem, niczego nie wytwarza, nie sprzedaje, nie zarabia. Rząd bierze tylko z naszej kieszeni, z naszych podatków.
Czy zawłaszczanie państwa można utożsamiać z ograniczeniem wolności?
Tak. Bo w związku z tym ludzie o innych przekonaniach są wykluczeni. Wyłącza się kryterium kompetencji, a zaczyna działać tożsamość ideologiczna, partyjna.
W Bydgoszczy prof. Mikołejko gościł w Miejskim Centrum Kultury w ramach aneksu do festiwalu literatury Przeczytani. Spotkanie zatytułowanio „Śmierć, przemoc i świętość”.
Dlaczego tak łatwo pozwalamy sobie tę wolność ograniczać?
Niestety, od samego początku polskiej demokracji około połowa z nas nie jest zainteresowana Polską, nie jest zainteresowana udziałem w jakimkolwiek szerszym porządku niż rodzinny czy sąsiedzki. Już w tych pierwszych, półwolnych wyborach, 40 proc. nie wzięło udziału. Nie mieli żadnego doświadczenia z demokracją, więc niech nikt nie mówi, że zawiedli się na politykach. W 1989 r. nie mieli prawa zawieść się na politykach, bo nie wybierali.
63 proc. Polaków nie czyta ŻADNEJ książki, nawet najmarniejszej książczyny. Tak naprawdę, czyta 9-10 proc. z nas, to najniższy wskaźnik w Europie. Kto by w Polsce nie rządził, około połowa powiada, że sprawy idą zawsze w złym kierunku. I dalej możemy wyliczać przejawy braku zainteresowania, a zamiast niego młodzi tupią nogą i mówią: Emigruję! Czyli w znacznej mierze mają w nosie ten kraj, który nie jest najgorszym w Europie, niekoniecznie odbiera możliwości. Wielu ludziom je daje.
Żadna dyscyplina szczegółowa nie stawia pytań, które stawia filozofia: o sens życia, śmierć, o to, dlaczego istniejemy, o dobro i zło, ich naturę i pochodzenie - to najbardziej fundamentalne pytania.
Uważają, że Polska, z definicji, jest gorsza!
Kiedy patrzymy na obsady stanowisk przez partię rządzącą, propagandę w podporządkowanych sobie mediach państwowych, pojawiają się opinie, że to już było, mamy powtórkę z PRL, PRL-bis. Myślę, że pewne wzorce rzeczywiście zostały wzięte z PRL, ale są różne inne, nowe zjawiska. Nie da się powtórzyć PRL, bo chociażby struktura własnościowa w Polsce jest inna i to już to wyklucza identyczność. Mamy jednak pluralizm mediów, który nie pozwala na zawłaszczenie całej przestrzeni medialnej. Wzorzec autorytaryzmu musiał zostać z czegoś wzięty i został wzięty w znacznej mierze z PRL. Mało tego, ludzie PRL odgrywają w partii rządzącej ogromną rolę, a postponuje się ludzi opozycji solidarnościowej i to prominentnych, zasłużonych.
Ale wielu ludzi dziś z sentymentem wspomina PRL i dlatego - pewnie - obecne działania socjalne bardzo im odpowiadają i popierają je.
Krótko mówiąc: nowe wraca. Kiedyś mówiono, i to jest marzenie bardzo wielu Polaków, że Polacy chcą mieć socjalizm w pracy, a kapitalizm w sklepach. Poza tym wielu ludzi naprawdę nie obchodzi szerszy porządek prawny, wolnościowy i te wszystkie podobne elementy, bo przez całe stulecie, nie tylko przez komunizm, nauczyli się, że moja chata z kraja.