Dlaczego Bóg nie przerwał tego okrucieństwa?

Czytaj dalej
Fot. archiwum rodzinne
Barbara Szczepuła

Dlaczego Bóg nie przerwał tego okrucieństwa?

Barbara Szczepuła

Dookoła pięknie kwitną wiśniowe sady. Z tych białych sadów płyną wieczorami rzewne pieśni o miłości i tęsknocie… A potem chłopcy chwytają widły, siekiery i idą zabijać - wspomina Jerzy Gebert.

Buty mi będzie czyścił, Szwab jeden! - obiecywał sobie 15-letni Jurek po drodze do Gdańska. Cóż to była za podróż. Raz na dachu wagonu, kiedy indziej na stopniach, w tłumie ludzi ogarniętych gorączką i niepokojem… Pociąg wlókł się przez nieznane okolice z niemieckimi napisami, przez miasta o dziwnych nazwach: Marienwerder, Stuhm… Gdy pociąg stawał, ludzie się pchali, potrącali wzajemnie, przeklinali.

Tato dotarł do Gdańska wcześniej. Przekazał wiadomość, że w Langfuhr znalazł dom. Mieszka tam jeszcze rodzina niemiecka. Syn Niemców, Hans, jest rówieśnikiem Jurka.

- Odbiję sobie na nim wszystkie okropności wojny. Z głębi pamięci wypływają obrazy z Kostopola. Kostopol był żydowsko-polsko-ukraińskim miasteczkiem powiatowym, zapadłą dziurą na Wołyniu, gdzie diabeł mówi dobranoc.

Porzekadło o diable sprawdziło się po raz pierwszy w roku 1939, wraz z wejściem Sowietów. Ojciec Jurka, weteran wojny polsko-bolszewickiej, który w 1920 roku dotarł aż do Kijowa, nie miał złudzeń, gdy zobaczył sołdatów w szpiczastych czapkach. Zaczęły się wywózki na wschód, mama uszyła woreczki na kaszę - bo gdyby tak przyszli po nich w nocy…

Nie przyszli, co było zdumiewające. Ojciec był przecież kierownikiem referatu karno-administracyjnego w starostwie, a urzędników wywożono w pierwszej kolejności. Gebertów uratował Żyd, pan Singer, oczywiście nie ten znakomity pisarz, ale miejscowy hydraulik. Był komunistą, a zdaniem władz sanacyjnych, miejsce komunistów było w obozie w Berezie Kartuskiej. Podobnie zresztą jak nacjonalistów ukraińskich z OUN. Z Łucka przyszedł nakaz: aresztować i wysłać Singera do Berezy! Wymagało to jednak podpisu Czesława Geberta, a on odmówił. Jak można pozbawić miasto jedynego hydraulika? Po wkroczeniu Sowietów Singer został przewodniczącym Rajkomu, komitetu partii. Wielką szychą. I ta szycha powiedziała podobno enkawudzistom: Geberta mi nie ruszajcie!

***

Jurkowi udaje się wepchnąć do wagonu. Żuje kawałek chleba. Głód za Sowietów był straszny, do tego pierwszej zimy 40 stopni poniżej zera.
W starej pożydowskiej ruderze pana Sztarka przez szpary w ścianach wciska się mróz. Gebertów wyrzucono z kolonii urzędniczej, zabrano wszystko - meble, nowiutkie radio Philipsa, nawet sukienki i koszule nocne mamy, które spodobały się żonie sowieckiego oficera. A pan Sztark znalazł sobie lepsze lokum, bo wstąpił do sowieckiej milicji i mógł wybierać. Chajka, szkolna koleżanka Jurka, pyta go przy każdym spotkaniu: - No i gdzie ta twoja Polska? Ja ci powiem gdzie - twoja Polska w dupie! A jemu chce się płakać, ale się powstrzymuje, bo przecież chłopaki nie płaczą.

***

Od lata 1941 roku inne diabły mówią w Kostopolu dobranoc. Niemców wspierają Ukraińcy. Szczególnie młodych ogarnia jakieś szaleństwo. Wierzą, że Niemcy zapewnią im samoistijną Ukrainę. Maszerują, śpiewając - Smiert’, smiert’, Lachom smiert’! Podobne napisy pojawiają się na murach. Grabią żydowskie sklepy, podpalają kramy na rynku. Już w lipcu 1941 roku Ukraińcy z OUN zamordowali w Kostopolu wraz z Niemcami 150 osób. Inteligentów, zarówno Żydów, jak i Polaków.

Do domu pana Lernera, gdzie mieszkają teraz Gebertowie, wpada młody Ukrainiec z gestapowcami. Przyglądają się ciemnym włosom mamy. - Nie jestem Żydówką - przekonuje przerażona. Pokazuje święte obrazki na ścianach, krzyżyki i medaliki, wyciąga metryki chrztu. Gestapowiec każe chłopcom ściągać majtki… Właściciel domu zdążył się ukryć. Ukrainiec dźga bagnetem poletko gęsto rosnącej fasoli w przydomowym ogródku. W pewnym momencie na ostrzu widać krew. - Mam cię, parszywy Żydzie! - krzyczy mołojec.

- Szliśmy w niedzielę do kościoła - Jurkowi pod powieki napływa inny obraz. - Zatrzymuje nas pochód nieprzytomnych ze strachu Żydów pędzonych w kierunku lasu. Potem z okolic boiska rozległy się strzały. Słychać je było przez całe godziny. Półtora tysiąca ludzi straciło życie, wielu znajomych i sąsiadów. Zginęli także Chajka, jej ojciec i cała rodzina. Uratował się tylko Singer. Udało mu się uciec.

- Ukraińcy zastrzelili także, niejako przy okazji, blisko stu Polaków, wśród nich pana Jagodzińskiego, kolegę taty ze starostwa. Jurkowi staje przed oczami mecz piłkarski, który na tym stadionie rozgrywali urzędnicy z leśnikami. Tata był świetnym zawodnikiem, pan Jagodziński też, dobrze się spisywał w obronie. Tata miał w życiu szczęście - myśli Jurek, patrząc przez okno na przesuwający się krajobraz. - Miał szczęście. Przeżył.

***

Przed Ukraińcami uratował Gebertów Borys Nowosielski. Studiował na Politechnice Lwowskiej. Był też, o czym nikt przed wojną w mieście nie wiedział, działaczem Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów. Podkochiwał się w kuzynce Jurka, Danusi, która przyjeżdżała do Kostopola podczas wakacji. Spacerowali nad rzeką, coś tam między nimi chyba zaiskrzyło… Mama Jurka zapraszała Borysa na brydża i kolacyjki.

- Borys, ratuj! - Gebertowie pobiegli do niego, gdy sytuacja Polaków stała się dramatyczna. Młodzi ludzie z niebiesko-żółtymi opaskami pluli na ich widok i krzyczeli „Ach, ty polskie gówno!”. Nauczycielowi Góreckiemu wybito szyby, komuś grożono, kogoś innego znaleziono we krwi gdzieś w zaułku.

Uzbrojone oddziały Ukraińskiej Powstańczej Armii nie kryją swoich zamiarów: - Smert’ Lachom! Strach rozlewa się po mieście, rośnie, paraliżuje.

A dookoła tak pięknie kwitną wiśniowe sady. Biel kwiatów przecudna, jasna poświata spowija okolicę jak welon, unosi się nad domami i chatami. Z tych białych sadów płyną wieczorami rzewne pieśni o miłości i tęsknocie… A potem chłopcy chwytają widły, siekiery i idą zabijać.

- W Generalnej Guberni mamy rodzinę - przekonywała pani Gebertowa Nowosielskiego, który był teraz merem Kostopola. - W Siedlcach mieszka moja siostra. Załatw przepustkę, Borys…

***

Przeskakują z pociągu do pociągu, przekupują bachnschutzów, Równe, Łuck, Kowel… O, Boże, Kowel! Na sąsiednim torze stoi pociąg towarowy pełen sowieckich jeńców. Z zamkniętych wagonów dochodzi nieludzkie wycie. Wody, wody! Wreszcie Niemcy otwierają wagon, jeńcy rzucają się do studni, piją, moczą głowy, zachłystują się, wydaje się - zmartwychwstają. - Odjazd! Schnell, schnell! - pada rozkaz, ale nie wszyscy go słyszą, a może nie chcą słyszeć, żołnierze oddają kilka ostrzegawczych strzałów w górę, a potem zaczynają strzelać do zgromadzonych wokół pompy. Śmieją się. Pada jeden człowiek, drugi, trzeci… Na peronie zostaje góra trupów. Mama zasłania synom oczy, ale już jest za późno. Obraz utkwi pod powiekami na zawsze.

***

Siedlce. Mimo niemieckiej okupacji to jednak Polska. Mieszkają w pożydowskim domu, pełnym szczurów i pluskiew. Chłopcy hodują króliki, chodzą do niemieckiej szkoły i na tajne komplety. Ciocia Marta prowadzi bar obok dworca, tata pracuje u niej, mama jeździ na wieś po żywność. Przejeżdżając obok Treblinki, czuje słodkawy zapach palonych ciał.

Obok - siedleckie getto. Tysiące Żydów stłoczonych w nieludzkich warunkach, teren ogrodzony od reszty miasta drutem kolczastym. To stąd szły jeden po drugim transporty do obozu zagłady w Treblince, a teraz esesmani szukają tych, którzy gdzieś się ukryli. Chodzą od domu do domu. Gdy już jest po wszystkim, zjeżdżają się furmanki z okolicy, by zabrać trupy. Jurek widzi, jak chłopi ładują na wozy także żydowskie mienie: pokrwawioną pościel, garnki, meble… Żadnego złota ani futer dawno nie ma, zabrali je Niemcy. - Czy można spać pod pokrwawionymi pierzynami, na pokrwawionych poduszkach? Co się wtedy śni?

***

Na ulicy Piłsudskiego - publiczna egzekucja. Odwet za zabicie niemieckiego oficera przez partyzantów. Ginie 20 więźniów.
Wołali: „Niech żyje Polska!”. Następni mają już zagipsowane usta. Mordowani są żołnierze podziemia, przypadkowi przechodnie, starzy i młodzi. Nikt nie zna dnia ani godziny.

Straszne wieści nadchodzą z Wołynia. Upowcy mordują całe rodziny, całe wsie, krwawa rzeź w Janowej Dolinie na przedmieściach Kostopola jeży włosy na głowie… - Dlaczego Bóg nie przerwie tego okrucieństwa? - pyta, modląc się, Jurek. - Dlaczego pozwala na te okropności?

***

- No, pokażę teraz temu Niemcowi! - powtarza sobie w myślach, ale gdy wreszcie dociera do Wrzeszcza na ulicę Chrzanowskiego, widzi przestraszonego chłopca i jego nieszczęsną matkę, Frau Hahn, żonę zaginionego gdzieś na morzach korvetten-kapitäna, na której zwycięzcy wzięli już odwet.

Była piękną kobietą. Najpierw gwałcili ją wyzwoleni przez Sowietów jeńcy francuscy, których niedaleko stąd Niemcy trzymali w obozie. Potem Rosjanie. Upodobał ją sobie szczególnie sowiecki pułkownik. Co wieczór dobijał się do drzwi. Tato przekonywał z drugiej strony, że w domu mieszkają Polacy, a Jurek z bratem biegli na strych i z okienka wołali w stronę niedalekich koszar: - Wojsko polskie, na pomoc! Ratunku!

Z Hansem wkrótce się zaprzyjaźnił. Razem myszkowali po okolicznych górkach i lasach w poszukiwaniu broni. Nieraz natykali się na trupy niemieckich żołnierzy. Murarz, którego zatrudnił pan Gebert, zamurowywał wielką dziurę w ścianie domu, a chłopcy, przy pomocy Hansa zresztą, biegali po okolicy, szukając potrzebnych sprzętów. Z sąsiedniej ulicy przytaszczyli kuchenkę węglową, ze zboru ewangelickiego przy ulicy Szymanowskiego, zamienionego niebawem na kino, znosili dachówki. Tramwajem numer sześć jadą na plażę w Brzeźnie, gdzie stało niezniszczone kąpielisko oraz molo…

Po wakacjach Jurek idzie do szkoły. Wreszcie do polskiej. Po kilku miesiącach Hans wyjeżdża do Niemiec z matką i dziadkiem. Jurek zaczyna palić w piecu ich książki. Teraz żałuje i wstydzi się, ale wtedy naprawdę trudno było o opał.

Czesław Gebert pracuje w Gdańskim Starostwie Powiatowym w Sopocie. Jeździ po wsiach jako reprezentant tak zwanej komisji weryfikacyjnej, by decydować, kto jest Niemcem, kto Polakiem i kto może zostać. Wraca zdenerwowany. Ludzie nieraz przysięgali, że są Polakami, pokazywali polskie metryki i świadectwa, prosili, by ich zostawić, ale podpisanie volkslisty skazywało ich na opuszczenie rodzinnego domu. - Decydowali funkcjonariusze UB - mówi mi Jerzy Gebert.

W rozmowach przy obiedzie czy kolacji często wraca się do Wołynia. Roztrząsa szczegóły rzezi. - Jak to możliwe - zastanawiają się Gebertowie - że sąsiad mordował sąsiada, jego żonę i dzieci?

- Tato, przecież w II Rzeczypospolitej Polacy traktowali Ukraińców tak jak Niemcy Polaków w Wielkopolsce podczas zaboru pruskiego. Albo nawet gorzej - mówił Jurek. - Sam ich na siłę polonizowałeś. Jeździłeś na wieś z pogadankami, przekonywałeś, że lepiej być Polakiem katolikiem niż prawosławnym Ukraińcem. Polska była dla nich nie matką, lecz macochą!

- Może to był błąd - przyznawał ojciec.

Pod koniec lat 40. ktoś się wreszcie dopatrzył, że Czesław Gebert był za sanacji urzędnikiem. Wyrzucono go z pracy.

***

Jurek zdał maturę i poszedł na medycynę. Po pierwszym roku studiów wygrał konkurs na sprawozdawcę sportowego w gdańskiej rozgłośni Polskiego Radia. Z czasem stał się jednym z najpopularniejszych trójmiejskich dziennikarzy. Przez 40 lat żadna impreza sportowa nie odbyła się bez jego udziału. I komentarza. Relacjonował przed mikrofonem olimpiady, kolarskie Wyścigi Pokoju, mecze piłkarskie i tenisowe, zawody lekkoatletyczne, walki bokserów.

Studia medyczne jednak skończył i przez lata pracował nocami w pogotowiu ratunkowym.

Przerywamy rozmowę, bo pies Bazyli domaga się spaceru.

b.szczepula@prasa.gda.pl

Barbara Szczepuła

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.