Dionizy Piątkowski: Zawsze interesowały mnie muzyka i kultura Nowego Orleanu
Rozmowa z Dionizym Piątkowskim, animatorem Era jazzu Aquanet Jazz Festival i Honorowym Obywatelem Nowego Orleanu.
Wielkie otwarcie festiwalowej Ery Jazzu to koncert Nicholasa Paytona -legendarnego trębacza z Nowego Orleanu. Przypadek czy zobowiązanie
To dla mnie niezwykle honorowa i osobista sytuacja; zapraszam legendarnego artystę, z Miasta Jazzu, którego jestem Honorowym Obywatelem. Zawsze interesowała mnie muzyka i kultura Nowego Orleanu i zapraszałem wcześniej wielu muzyków z tego miasta. Obok Wyntona Marsalisa, Terence’a Blancharda teraz pojawia się trzeci z wielkiej , nowoorleańskiej „trójki” – charyzmatyczny Nicholas Payton. Laureat nagrody Grammy, jeden z czołowych światowych trębaczy jazzowych, multiinstrumentalista, wokalista, kompozytor. Jest powszechnie uważany za jednego z największych artystów naszych czasów, który zdobył szacowne miejsce w historii muzyki.
Jak to się stało, że zostałeś honorowym obywatelem tego miasta.
Gdy Nowy Orlean i Luizjanę pochłonął szaleńczy żywioł Katriny zaprosiłem do Polski grupę muzyków z Nowego Orleanu. Opadły pierwsze emocje a zdumiony świat obserwował nieporadność amerykańskiego rządu, tragedię milionowej aglomeracji i koszmar mieszkańców. Przygotowałem specjalny koncert „ Era Jazzu for New Orleans „ by pomóc ofiarom Katriny. Na kilka tygodni przed naszym koncertem Alfred Caston, lider zespołu Joyful i opowiedział mi swą straszną historię : tragedię w rodzinie, ewakuację rodziców do Teksasu, zniszczone biuro, studio nagrań, archiwum. Ale pełen optymizmu potwierdził planowany udział w koncertach Ery Jazzu. Sukces koncertów i wizyta Joyful w Polsce przerosły nasze najśmielsze oczekiwania. Nie przyszło mi wtedy do głowy, że to nasze działanie i pomoc muzykom z Nowego Orleanu, serdeczność z jaką się spotkali będzie miało taki zaskakujący finał. W czasie wizyty w Nowym Orleanie w 201o roku uhonorowany zostałem w imieniu Burmistrza i Rady Miasta – zaszczytnym tytułem Honorowego Obywatela Nowego Orleanu. Stałem się emisariuszem dobrej sprawy i Ery Jazzu w Mieście Jazzu .
Jakie różnice w mieście dostrzegłeś?
Nowy Orlean odwiedzałem kilka razy, zawsze przy innej okazji oraz w innych okolicznościach. Najciekawsze było poznawane miasta i jego specyficznej, niepowtarzalnej, afro-amerykańsko-karaibskiej kultury w 1985 roku, gdy byłem stypendystą USIA i podejmowany jak VIP gościem m.in. w domu Marsalisów ( gdzie odbyłem długą, serdeczną rozmowę z nestorem jazzowego rodu, prof. Ellisem Marsalisem). Wtedy poznałem także szefa New Orleans and Jazz Heritage, mnóstwo ludzi jazzu : od Allana Jaffe – puzonisty i szefa Preservation Hall po trębacza The Dirty Dozen Brass Band, Gregory’ego Davisa. Kiedy pojawiłem się w Nowym Orleanie w rok po huraganie Katerina, obraz miasta wydał mi się przygnębiający. Wszędzie ślady tragedii, tej widzianej w zrujnowanej dzielnicy Nine Ward, slamsowe oblicze Treme, ale także strach i zatroskanie na twarzach biednych, opuszczonych przez lokalną administrację nowoorleańskich Amerykanów. W przygnębienie wprawiła wizyta w południowej dzielnicy Nowego Orleanu, którą najbardziej zniszczyła Katrina. Dzisiaj już nie widać ogromu zniszczeń, bo po zalanych i rozwalonych domach pozostały ogromne, puste place. Przed Katriną mieszkało tutaj ponad sto tysięcy, czarnych, ubogich mieszkańców Nowego Orleanu. Wielu z nich zginęło wielu wyjechało na zawsze do pobliskiego Teksasu i -co znamiennie- niewielu powróciło. Załamanie psychiczne mieszkańców Nowego Orleanu widać na każdym kroku: od bezdomnych biedaków na głównych ulicach, po niebezpieczne znowu teraz peryferyjne części miasta i „polowanie” na naiwnych turystów we French Quartet.
Takie wrażenie odniosłem także ostatnio, gdy byłem gościem festiwalu New Orleans Jazz & Heritage. Przechadzając się po dzielnicy Treme ( wspaniale pokazanej ,wraz z problemami jej mieszkańców, w serialu „Treme”), klubach spotykałem się z serdecznym przyjęciem, ale i z przekonaniem, że to turyści napędzają ów fenomen, jakim jest pomoc dla tego miasta i regionu. Nooworleańczycy wiedzą, że są krzywdzeni przez kartele naftowe, marginalnie traktowani przez Waszyngton, pozostawieni sobie na tej amerykańsko-karaibskiej prowincji. Widać to nie tylko w samym mieście, ale przede wszystkim w całej, prowincjonalnej Luizjanie: smutną jest przemysłowa stolica stanu Baton Rouge, rozbawioną plebejskim zydeco i cajun zaściankowa Lafayette.
Czy Nowy Orlean nadal żyje w swoim autentycznym, oryginalnym stylu czy też "maskuje się turystycznie"?
Dla większości przybyszów, a przede wszystkim turystów, Nowy Orlean to głównie Dzielnica Francuska. I jest to jakiś przeuroczy, autentyczny skansen. Tak muzyczny, jak i mentalnościowy. Dzieje się tam przecież niezwykle dużo ciekawych rzeczy. Muzyka płynie we French Quarter przez kilkanaście godzin na dobę i pojawiają się tam doskonali muzycy. Nie spotka się czołowych nazwisk, bo nie taki charakter ma Dzielnica Francuska. Ale grają tam doskonałe grupy jazzowe, rhythm and bluesowe, rockabilly. To jest inny Nowy Orlean, choć na Bourbon Street, St. Louis Street, St. Peter Street czy Decatur Street zjeżdżają muzycy z całych Stanów. Często możesz spotkać tu i muzyka z Europy. Bo to jest miejsce do grania i w miarę regularnego zarobkowania. Więkzość występów celowo jest przejaskrawiana i kiczowato zbliżona ku starej tradycji Nowego Orleanu, a to tylko po to by turyści właśnie tutaj, a nie gdzie indziej wydawali swoje pieniądze. Dzisiejsza French Quarter to mentalnościowa wyspa w centrum ogromnej metropolii.
Co Cię zafascynowało, a co zirytowało?
Nowy Orlean jest dużą amerykańską metropolią, centrum kultury i przemysłu. Brzemię jazzu okazało się jednak tak potężne, że w ogólnoświatowej mentalności pokutuje Nowy Orlean jako Miasto Jazzu. Stąd trudno dziwić się władzom miasta, iż z fascynacji minioną epoką stworzono skansenowskie wydanie Dzielnicy Francuskiej. Reklamiarskie sposoby są zatem przeróżne: od pozornego podziału części miasta na Dzielnicę Francuską i resztę Nowego Orleanu po tysiące pomysłów, jakie każdego dnia serwuje się spragnionej jazzu turystycznej klienteli. Raz są to specjalnie organizowane parady, innym razem przejażdżki parowcem po Mississippi (skąd rozpościerają się wspaniałe widoki na nie-jazzowy, bo na wskroś nowoczesny Nowy Orlean). Turystycznych atrakcji dostarczają w samej Dzielnicy Francuskiej setki restauracji., knajp i barów, klubów topless oraz tysiące najprzedziwniejszych sklepików. Kilkaset lokali rozrywkowych, od klubów porno po snack-bary, nastawionych jest przede wszystkim na turystów. Mieszkańcy Nowego Orleanu tylko okazjonalnie pojawiają się we French Quarter. Pod płaszczykiem nieraz tandetnej produkcji we French Quarter sprzeda się wszystko: i T-shirt z niewymyślnym, ale nowoorleańskim symbolem, jarmarkowe koraliki Mardi-Grass, płyty, książki i sztukę. Bo taki jest styl i szpan French Quarter. Dzielnica ta żyje przede wszystkim dzięki setkom prezentacji, jakie pod etykietą American Music można sprzedać. Narożnik Perdido Street i Rampart oblegany jest więc, tak grupą rockabilly, jak i country, czy bluesa. A z knajpy naprzeciw dobiega ostry rhythm’n’blues. Kakofonia muzyki, krzyku, zabawy, ulicznego gwaru. Taka atmosfera tworzy wakacyjną beztroskę, którą perfekcyjnie wykorzystują grasujący wszędzie kieszonkowcy i naciągacze. Po latach, Nowy Orlean ponownie wpisał się na listę najbardziej niebezpiecznych miast w USA.