Nie ma w Krakowie bardziej wpływowej osoby w dziedzinie sztuki współczesnej niż Maria Anna Potocka. Miasto oddało w jej ręce aż dwie ważne instytucje kulturalne: MOCAK oraz Bunkier Sztuki, czego do dziś wielu naszych artystów nie rozumie.
No ale cóż, stało się. Może rzeczywiście w Krakowie nikt nie potrafi kierować instytucjami związanymi ze sztuką i tylko pani Potocka się do tego nadaje - w milionowym mieście.
Dziś okazuje się, że naddyrektorka zna się również na historii Krakowa czasów PRL, i to o wiele lepiej niż ci, którzy tę historię tworzyli. Mało tego, Potocka jest też świetnym detektywem śledczym, więc w zasadzie powinna dostać we władanie (równocześnie) katedrę historii najnowszej na UJ oraz stanowisko szefa lokalnej prokuratury. Nikt nie potrafiłby bowiem, tak jak ona, zdekonstruować i nasycić nową prawdą losów Studenckiego Komitetu Solidarności, okoliczności śmierci Stanisława Pyjasa oraz postaw moralnych Lesława Maleszki i Bronisława Wildsteina. W skrócie: Pyjas spadł po pijaku ze schodów, Maleszka jako wrażliwy intelektualista nikomu nie zaszkodził swymi donosami, a Wildstein to człowiek chory z nienawiści...
Niespecjalnie mi po drodze z tym ostatnim, ale zaprezentowane przez Potocką w głośnej książce poglądy - to żałosny element procesu rozmywania prawdy o komunizmie, który obserwujemy na naszych oczach. Coraz częściej bowiem słyszę, że to w sumie nie był taki straszny system i że dało się w nim żyć, a wolności było tyle samo, co za PiS-u. Z tym ostatnim też mi nie po drodze, ale zupełnie nie rozumiem, jak można dla doraźnych celów tak kłamać na temat naszych wspólnych losów. Dożyliśmy własnej wersji „1984” Orwella w w stylu soft.