Dariusz Maciejewski, czyli Budowniczy Gorzowskiej Piramidy
Z kart historii Lubuskiego sportu (15). Od początku chciał być trenerem. Współtworzył gorzowski system szkolenia. Miał pomysł na funkcjonowanie klubu. Dzięki niemu nad Wartę trafiły medale. Brakuje mu tylko korony mistrzowskiej
Dariusz Maciejewski, trener koszykarek InvestinTheWest AZS AJP Gorzów to postać bardzo znana nie tylko w lubuskim sporcie. Jest współtwórcą tego, co w baskecie nad Wartą dotąd zrobiono. To człowiek niespożytej energii, mający coraz to nowe i ciekawsze pomysły. I nie powiedział jeszcze ostatniego słowa!
Futbol, modelarstwo i koszykówka
- Od dziecka byłem związany ze sportem - mówi Dariusz Maciejewski. - Mieszkałem przy ulicy Olimpijskiej, koło stadionu, więc jak wszyscy kopałem piłkę. Potem zainteresowałem się modelarstwem. Nawet zostałem, jako 12-letni dzieciak mistrzem Polski modeli latających. W pewnym momencie pojawiła się koszykówka. Treningi zacząłem jako uczeń czwartej klasy. Zaczynałem w Komunalnych, potem były Orlęta. W sumie szybko awansowałem do zespołu trzecioligowego. Pamiętam, że nie byłem jeszcze juniorem, a już trenowałem z seniorami. Nieprzypadkowo zacząłem studia na AWF-ie, bo już wtedy chciałem być trenerem. Byłem jednak niepocieszony, że nie ma w Gorzowie kierunku szkolącego w specjalności koszykarskiej i zacząłem szukać.
Zaczynał w ZSRR, kończył w Rosji
Zobaczył ogłoszenie o możliwości wyjazdu na studia do Rosji, a właściwie, bo był to rok 1986, do Związku Radzieckiego. - Trzeba było mieć średnią powyżej 4,5 z pierwszego roku - wspomina. - Znać język rosyjski i mieć pierwszą klasę sportową. Potem była rozmowa kwalifikacyjna, w której padło pytanie, czy należałem do jakiejś organizacji. Ponieważ zaprzeczyłem, obawiałem się, czy zostanę zakwalifikowany. Ponieważ jednak zaliczyłem dobrze testy, a to już były inne czasy, udało się.
Tam rozpoczął prawdziwą przygodę z koszykówką. W Gorzowie trenował raz w tygodniu, raczej po amatorsku. Dopiero tam zobaczył, jak wyglądają profesjonalne zajęcia. Rosjanie wzorowali się na USA i ich liga akademicka była bardzo silna. - W moim zespole grał Siergiej Bazarewicz - opowiada. - Pierwszy Rosjanin, który trafił do NBA. Nie wiem, czy nie jestem jedyny w Polsce, który ma tytuł mistrza sportu Związku Radzieckiego, otrzymany za akademickie wicemistrzostwo kraju. Trafiłem tam na ciekawy czas. Przyjechałem na studia do Związku Radzieckiego, potem przeżyłem Wspólnotę Niepodległych Państw, wreszcie kończyłem studia w Rosji. Wiele zyskałem. Przez trzy lata miałem zajęcia z Aleksandrem Gomelskim, największą postacią, jeśli chodzi o koszykówkę w Rosji. On prowadził zajęcia zarobkowe, ucząc koszykówki. Przyjeżdżali na nie ludzie niemal z całego świata. Pomagałem mu, demonstrując pewne zagrania. Dzięki temu mogłem podpatrywać treningi i obozy. To były czasy Sabonisa, Marczulonisa, Kurtinaitisa. Po tej szkole byłem znakomicie wyedukowany i przygotowany do koszykówki. Miałem tam wszystko z pierwszej ręki. Szkoda tylko, że wówczas nie trafiłem od razu do wielkiego basketu...
Asystent trenera w Stilonie
Po powrocie ze studiów wrócił do Gorzowa. Miał propozycję grania, bo przez pięć lat w Moskwie wiele zyskał jako zawodnik. Niestety, kontuzja wiązadeł krzyżowych zniweczyła te plany. Próbował jeszcze wrócić, ale nie dał rady. Wówczas całkowicie oddał się pracy trenerskiej. Stanął przed dylematem: co robić? W żeńskiej ekipie Stilonu wszystkie etaty były zajęte. Postanowił założyć pierwszy prywatny klub w Polsce. Nazywał się Akori Gorzów. - Zebrałem ludzi, którzy się ruszali - opowiada. - W pierwszej rundzie trzeciej ligi jeszcze zdarzały się porażki, w drugiej wygraliśmy wszystkie mecze i walczyliśmy o awans do drugiej. Nie udało się jednak. Awans przyszedł później. Druga liga to był jednak szczyt możliwości. W pewnym momencie, było to w 1993 roku, trener Tadeusz Aleksandrowicz, który szkolił koszykarki Stilonu, wrócił do Zastalu, a pierwszym został jego asystent Zbyszek Andersz. Dostałem propozycję objęcia jego funkcji i tak zaczęła się moja przygoda z żeńską koszykówką.
Najpierw złoto, potem Wrocław
Wraz z przyjściem do Stilonu Maciejewskiego zaczęła się złota era gorzowskiej koszykówki młodzieżowej. Było złoto w mistrzostwach Polski młodziczek. Postawiono twardo na szkolenie. - Gorzów był wówczas najmocniejszy w kraju, jeśli chodzi o młodzież - mówi trener. To co wówczas robiliśmy, to były podwaliny tego, co się dzieje teraz. Po zdobyciu mistrzostwa Polski juniorek i szóstego miejsca w lidze, w 1996 roku zastąpiłem Zbyszka jako pierwszy szkoleniowiec. Niestety, Stilon postawił wówczas na siatkówkę i dla koszykarek zabrakło miejsca. Musiałem szukać pracy. Miałem wiele propozycji. Wybrałem Ślęzę Wrocław. Początek miałem świetny, weszliśmy do play off z piątego miejsca, a walczyliśmy o brąz, przegrywając 2:3 z Polfą Pabianice. Potem było gorzej. Spędziłem tam dwa i pół roku. Rozstaliśmy się w niezbyt dobrej atmosferze.
Zrobili coś na wzór
Dariusz Maciejewski wrócił do rodzinnego miasta . Wówczas w Gorzowie nie było już ekipy seniorek. Został zespół kadetek GTK, który zdobył brązowy medal. - W tym momencie w moim zawodowym życiorysie pojawiła się Kasia Czubak, dziś Dźwigalska - wspomina. - Jako jedyna jest do dzisiaj ze mną. Przeszła wszystkie szczeble kariery. Zaliczyła medale juniorskie, seniorskie, kadrę narodową, wielkie imprezy. Wracając do powrotu. Były propozycje z kraju, ale miałem w Ślęzie tak rozwiązany kontrakt, że przez pół roku nie opłacało mi się nigdzie podejmować pracy trenerskiej. Żeby nie siedzieć w domu, spróbowałem czegoś innego. Zająłem się biznesem. Robiłem w gastronomii, organizowałem przetargi. W sumie wychodziło mi całkiem nieźle. Pracowałem cały czas na AWF-ie, a na czas kontraktu we Wrocławiu miałem urlop bezpłatny. Trafiłem na Irka Madeja, który zapytał mnie, czy mógłbym poprowadzić drużynę chłopców, oczywiście amatorsko, bo w zawodowej koszykówce nie mogłem przez pół roku pracować. Było fajnie i zaczęliśmy się zastanawiać, czy może w oparciu o tych chłopców można tworzyć zespół, który stanie się początkiem czegoś większego. Spotkaliśmy się wówczas z rektorem PWSZ, Zenonem Głodkiem i przekonaliśmy go, że koszykówka żeńska ma w Gorzowie większą tradycję. Po drugie, w niej nie trzeba tyle pieniędzy ile w męskiej. Postanowiliśmy zrobić coś naturalnie, od podstaw. Coś co mogłoby być wzorem.
Nowa era w gorzowskim baskecie
I tak zaczęła się nowa era basketu w Gorzowie. Postanowiono klub oprzeć o uczelnię. To był wówczas jedyny realny i jak się okazało doskonały pomysł. - Mieliśmy wtedy brązową ekipę kadetek, którą prowadził Janusz Wierzbicki - mówi Maciejewski. - W sumie na bazie Wyższej Szkoły Zawodowej, obecnie Akademii imienia Jakuba z Paradyża, zbudowaliśmy ekstraklasę, nie mając wówczas ani grosza pomocy z miasta! Potem władze Gorzowa włączyły się do pomocy, poszukaliśmy wielu drobnych, ale jakże ważnych sponsorów. Wreszcie podstawowy filar, bez którego takie przedsięwzięcie nie miałoby szans na sukces, czyli szkolenie. Weszliśmy do pierwszej ligi, tam byliśmy trzy lata, awansowaliśmy i od 14 lat jesteśmy w ekstraklasie.
Przyszły sukcesy, pojawili się ludzie, chcący pomóc, pieniądze. Sportowo klub zrobił wielki skok. Cały czas miał wielki i mocny filar w postaci uczelni. Zmieniali się rektorzy, a pomoc ze strony uczelni jest niezmienna. Obecna rektor profesor Elżbieta Skorupska-Raczyńska też wspiera klub i ludzie w nim pracujący cały czas mogą na to liczyć.
Ważny filar, bez którego nie przetrwaliby
Wielkim atutem jest szkolenie. - To ogromny filar, coś bez czego byśmy nie przetrwali - mówi nasz bohater. - Przed dwoma laty, gdy władze miasta odmówiły nam wsparcia, mieliśmy wielki kryzys, chyba największy w ostatnich latach. Wpadliśmy w kolosalne długi i mieliśmy tylko cztery zawodowe kontrakty. Reszta to zawodniczki wychowane u nas, 16, 17 i 18-letnie dziewczęta. Wówczas spokojnie utrzymaliśmy się w ekstraklasie. Dziś mamy sześć kontraktów, a reszta zawodniczek ma stypendia. Nie tracimy więc niepotrzebnie pieniędzy na rzeczy związane z kontraktami zawodowymi, jak mieszkania, czy samochody, ale inwestujemy w swoje wychowanki. Jeśli któraś się nie przebije, co się przecież zdarza, w jej miejsce wskakuje kolejna utalentowana juniorka. Mamy u siebie tę słynną i wielokrotnie opisywaną piramidę szkoleniową, która nie zawsze wychodzi w wielu klubach. Mamy w tej chwili ekstraklasę, rezerwy w pierwszej lidze i ekipy na każdym poziomie młodzieżowym. Chcemy jeszcze dołożyć do tego zespół drugoligowy, bo jest tyle zdolnych zawodniczek. Tam grałyby 16-letnie zawodniczki.
Zawodnicy prowadzą trenera w wielki świat
- Młody trener powinien zacząć od szkolenia dzieci, a potem zaliczać kolejne stopnie. Wówczas nigdy nie będzie narzekał, kogo mu przysyłają, bo sam wie, jak ciężko wychować zawodnika. Taki ktoś nigdy nie będzie psioczył na tego, co pracował przed nim, bo wychowanie zawodnika, który może grać na poziomie ekstraklasy - a do tego jeszcze walczyć o medale - to trudna sprawa i na to składa się wiele czynników. Jeśli uda ci się takiego zawodnika wychować od dziecka, to już jesteś ktoś. W sumie gracze prowadzą trenera w świat, bo czym więcej ich wychowa, ilu będzie się z nim utożsamiało - a doświadczyłem tego w swojej karierze - tym będzie lepszy. Przykłady? Justyna Żurowska, czy Agnieszka Szott były wiele lat związane z Gorzowem, nauczyły się wiele u nas, podczas treningów w naszym klubie i pod moim okiem. To jest najważniejsze. Medale tak, owszem, bo to są marzenia, które się realizuje, ale one są niejako po drodze. Wielką satysfakcją jest, kiedy znany zawodnik czy zawodniczka w wywiadzie wspomni, że wiele się nauczyła u tego trenera i w tym klubie. Uważam też, że każdy ze szkoleniowców powinien spróbować pracy w innym miejscu, po to żeby docenił to, co znaczy swoje miasto i środowisko. Doświadczyłem tego w Ślęzie Wrocław.
Trzeba by ć czystym i kulturalnym
Jak powinien postępować trener? Być ,,bratem-łatą”, wprowadzać partnerskie układy, czy też rządzić silną ręką? - Nie ma reguły - twierdzi szkoleniowiec. - Praca z kobietami jest trochę inna niż z mężczyznami. Trzeba być kulturalnym. Czasem można rzucić mocne słowo, ale nie robić tego regularnie. Przede wszystkim należy być czystym. Jeśli nie będziesz pachnący, to są rzeczy, które mogą cię zdyskwalifikować na samym starcie. Dopiero potem zaczynają się sprawy warsztatowe, umiejętność podejścia do ludzi. Jednak nie ma reguły. Przeżyłem w naszym klubie 35 zawodniczek zagranicznych z 17 narodowości, włącznie z Chinkami. Cóż, trzeba być normalnym człowiekiem z mocnym zasadami. Należy je szybko określić i powiedzieć, co jest ważne i czego będziesz wymagać i jak będzie wyglądać współpraca. Trzeba też reagować na wyjątki i potraktować je szczególnie. Ostatnio miałem rozmowę z bardzo zdolną zawodniczką właśnie na temat jej postępowania. To w większości przypadków pomaga.
Brakuje mu tylko mistrzowskiej korony
Dariusz Maciejewski ma bardzo bogate trenerskie dossier. - Mam mistrzostwo Polski juniorek - potwierdza nasz bohater. - Złoto kadetek, także wicemistrzostwo wśród seniorek. Był też brązowy medal z kadrą na Uniwersjadzie, czyli mistrzostwach świata do 23 lat w Bangkoku. Brakuje mi tylko korony mistrzowskiej, a najlepiej bym zdobył go dla Gorzowa. Takie mam marzenie. Uważam, że teraz idziemy w dobrą stronę. Trenuje u nas ponad 500 zawodniczek. Jest piramida, mamy swoją wewnętrzną basketligę, swój program obejmujący 14 miejscowości wokół Gorzowa. Są talenty, coraz więcej ludzi chce z nami współpracować. Jeśli w Gorzowie powstanie nowa hala, a wszystko będzie się tak układało jak dotychczas, to może nasze miasto będzie miało tytuł mistrzowski? Oby tak się stało. My nie jesteśmy klubem ,,w teczce”, czyli takim stworzonym niejako od góry i za wielkie pieniądze, bez zaplecza, pomysłu i z myślą na krótkotrwały efekt. Nasz pomysł to trzy zagraniczne zawodniczki, jedna z Polski, a pozostałe miejscowe, wychowane w Gorzowie. To się do tej pory świetnie sprawdziło.
Znając talent, zapał, chęć do pracy i ciągle nowe pomysły szkoleniowca można mieć nadzieję, że pomysł na funkcjonowanie klubu, w który włożył tyle serca i pracy, przyniesie mu upragnione mistrzostwo kraju dla gorzowianek.