Człowiek nie zdaje sobie sprawy z tego, czego może dokonać. Po chorobie zmienia się podejście do wszystkiego. Panie z Klubu Amazonki w Darłowie opowiadają o tym, jak walka z nowotworem nauczyła je cieszyć się życiem.
Klub Amazonki w Darłowie nie zabiega o nowe członkinie tego stowarzyszenia. A i tak trafiają tu panie. Każda, która się tutaj zapisuje, ma za sobą życiową tragedię - raka. Ta choroba je zmienia, i to bardzo. Zmienia, wydobywając z nich piękno.
Przedstawiamy pięć wspaniałych i niezwykłych kobiet oraz ich historie. Spotykamy się z nimi w Darłowie przy ulicy Wieniawskiego, gdzie swoją siedzibę mają amazonki. Panie witają nas, częstując kawą i ciastkiem. Nie mają żadnych oporów, aby powiedzieć, co je spotkało. Dla nich to też rodzaj terapii. Równocześnie liczą, że ich przykład spowoduje, iż wśród kobiet świadomość zagrożenia będzie większa. Bo im szybciej się go wykryje, tym większa szansa na pokonanie nowotworu.
W „Słowniku języka polskiego” synonimem amazonki jest kobieta waleczna.
***
- Pierwsza myśl? Załamanie. Bałam się śmierci - mówi Anna Bądyra.
Ma dwójkę dzieci, męża. Oni i rodzice bardzo jej pomogli w najcięższym okresie.
- Wyczułam zgrubienie, które mnie zaniepokoiło - mówi 40-latka, która jest półtora roku po mastektomii. - Zrobiłam badanie USG i po biopsji usłyszałam wyrok: „Nowotwór!”. Nie mogłam uwierzyć. Teraz się z rakiem oswoiłam. Na początku było okropnie. Nie ukrywam, że nachodziły mnie różne myśli. Najgorzej jest to wszystko w sobie tłamsić. Nic nie mówić. Jestem świadoma, że może być nawrót tej choroby, ale teraz jestem tylko optymistką. Inaczej patrzę na świat. Operację przeszłam w październiku 2014 roku. W Szpitalu Wojewódzkim w Koszalinie były później chemioterapia, radioterapia...
Chwila ciszy. Pani Anna podkreśla, że w pokonaniu raka ważna jest wewnętrzna siła. Opisuje, że wielkim przeżyciem była dla niej utrata włosów po chemioterapii. Przyznaje, że po obcięciu włosów przez... męża poczuła się lepiej! Czuła ogromne wsparcie, miłość...
- Wszystkim kobietom mogę powiedzieć jedno: nie lekceważcie profilaktyki. Badajcie się same, wykonujcie mammografię - mówi. - Nie lekceważcie żadnych sygnałów. Im szybciej wykryje się raka, tym większa szansa na wyleczenie. Ostatnio byłyśmy w Zespole Szkół Morskich w Darłowie, gdzie edukowałyśmy młode dziewczyny i widziałyśmy ich wielkie oczy, gdy mówiłyśmy o tej chorobie, o badaniu się. Też myślałam, że mnie to nie będzie dotyczyło - akcentuje.
***
- Rak? Wyzwanie - mówi Elżbieta Betlińska. - Walczy się z nim na wielu płaszczyznach.
Pani Elżbieta jest przewodniczącą Klubu Amazonek w Darłowie, który działa od jesieni 2004 roku.
- Nie mam oporów, by mówić o mojej chorobie, ale to trudny temat dla wielu osób. Tabu - ocenia. - To temat bardzo indywidualny. W naszym stowarzyszeniu panie, które do nas trafiają, znajdują wsparcie, zrozumienie. Najgorzej jest izolować się w domu z tą chorobą. U nas w klubie wystarczy, że koleżanka koleżance spojrzy w oczy, i już jest wszystko wiadomo. Czasami ma się lepsze i gorsze dni.
Pani Elżbieta walkę z rakiem przechodziła dwukrotnie. Najpierw był rak piersi, a później - jak mówi - niespodzianka.
- Nowotwór żołądka - stwierdza bez zająknięcia. - Taki „raczek” wyhodowany - dodaje z przekąsem.
Pani Elżbieta wylicza, że aktualnie w Klubie Amazonki w Darłowie jest zapisanych 40 pań.
- Część działa czynnie, część nie, bo nie może. Wiadomo. Sytuacje w życiu są różne. W tym roku pożegnałyśmy dwie koleżanki.
Nasza rozmówczyni to elegancka i szykowna kobieta.
- Często jest tak, że im gorzej jest w środku, tym piękniej wyglądamy na zewnątrz - mówi. - Po nawrocie raka napisałam list pożegnalny do rodziny. Ale zawsze miałam w sobie silną wolę, pasję życia. Dziś za oknem leje deszcz, wieje wiatr, ale mi to nie przeszkadza. Wręcz się nim delektuję. Cieszę się, że żyję. Człowiek sobie nie zdaje sprawy, czego może dokonać. Po chorobie zmienia się podejście do wszystkiego. Na przykład byłam załogantką Onkorejsu „Wybieram życie” na żaglowcu Zawisza Czarny po Morzu Bałtyckim.
Pani Elżbieta podkreśla, że amazonki są apolityczne oraz że współpracują z różnymi organizacjami.
- Jesteśmy takim stowarzyszeniem, które nie zabiega o nowych członków - mówi. - Ale i tak do nas trafiają. Każda z pań, które są z nami, przeszła ciężkie chwile. Za każdą stoi tragedia - rak. Niestety, jest też czas pożegnań. To bolesne, ale rodziny dziękują nam, że amazonki były z nami, bo tutaj znajdowały zrozumienie, otuchę, radość. Zachęcamy kobiety do profilaktyki. Do badania się i uczymy, jak to zrobić.
Pani Elżbieta zwraca również uwagę, że w Polsce jest tak, że lekarz często szybko podaje informację o zachorowaniu.
- Dla pacjenta to szok, trauma i tutaj jest bardzo ważna wewnętrzna siła takiej osoby - akcentuje.
***
- Azja, Afryka - wylicza Kazimiera Czach, ma 66 lat i mieszka w Rusku (gmina Darłowo). - Byłam tam na wycieczkach. Niesamowite wrażenia. Każdemu polecam.
Mieszkanka niewielkiej poddarłowskiej wsi mówi, że u niej - jak to określa - taniec z rakiem zaczął się od wykrycia niewielkiego zgrubienia.
- Jeden lekarz pierwszego kontaktu - dwie rozmowy i już byłam na onkologii w Koszalinie - wylicza. - Biopsja. To było w 2002 roku, ale wszystko doskonale pamiętam. W lipcu byłam w szpitalu i na drugi dzień była pierwsza chemia. Miała czerwony kolor - najmocniejsza. Wiadomo, włosy zaczęły wypadać, więc kazałam bratankowi ostrzyc mnie na zero, zrobił to i zaraz sam się ostrzygł, żeby mi towarzyszyć. Po trzech chemioterapiach guza nie było, ale operacja była niezbędna. Po operacji następna chemioterapia, później radioterapia, dalej pięć lat hormonoterapii. Ostre leczenie trwało dziewięć miesięcy, jak ciąża. Po tym wszystkim uzyskałam drugie życie.
Pani Kazimiera opisuje, że przed chorobą pracowała w Urzędzie Gminy Darłowo. W trakcie walki z nią również.
- W pracy nie ukrywałam, że choruję - mówi. - Powiedziałam i dostałam wsparcie kolegów i koleżanek z pracy. To było miłe i dodało mi sił. Teraz jestem na emeryturze i żyję normalnie. Przyznam, że gdy wykryto raka, nie docierało to do mnie. Ale doktor powiedział, że będzie mnie leczyć. Odparłam ze spokojem: - W porządku. Mój świat się nie załamał. Ale zaczęłam szukać informacji o chorobie. Wiedzy nie miałam żadnej. W internecie czytałam wszystko. Wiem, że nawroty są nawet i po 20 latach. Gdzieś ten miecz nade mną wisi, ale nie przejmuję się tym. Żyję pełnią życia. Objechałam już chyba z pół świata i na tym nie zamierzam poprzestać.
***
- Dwa dni przed 50 urodzinami miałam prezent, mastektomię - mówi ze spokojem pani Agnieszka Polska. - Prezent chyba najcenniejszy - życie. Operacja była w Poznaniu.
Jak do niej doszło? Pani Agnieszka opisuje, że od jakiegoś czasu chodziło za nią, aby zrobić mammografię. Akurat do Darłowa przyjechał mammobus.
- Zrobiłam. Za jakiś czas przyszedł list. Nie rozumiałam, co tam jest napisane - myślałam: Pytać córkę? Ona jest pielęgniarką. Jakoś było mi tak głupio. Zatelefonowałam do szpitala i mówię do słuchawki, że w mam w wynikach badań wpisaną tzw. piątkę i usłyszałam po drugiej stronie słuchawki:
- Mam dziewczynę z „piątką”.
- Dawaj ją jak najszybciej do nas.
- Była biopsja, diagnoza i Poznań - wylicza w skrócie pani Agnieszka. - Operację przeszłam 7 lipca 2010 roku. Później były cztery lata terapii, bo rak okazał się złośliwy. Początkowo nie docierało do mnie, że jestem tak poważnie chora. Gdy zobaczyłam dzieci przed operacją w szpitalu, to zrozumiałam. Ale listu pożegnalnego nie napisałam. Chciałam żyć dla moich dzieci, rodzeństwa. Akurat tak mi się potoczyło w życiu, że w grudniu dowiedziałam się, że raka ma moja mama, a w kwietniu wykryto go u mnie. Powiedziałam sobie, że wówczas będę twarda, że będę walczyła. Lęk był i wtedy spojrzałam na moje życie z innej perspektywy. Doceniłam je. Do amazonek trafiłam, gdy miałam w głowie za dużo myśli. Wahałam się, czy tu pójść. Gdy szłam tutaj pierwszy raz z ogromnym biciem serca, to Ela czekała na mnie na schodach.
- Zapraszam. Chodź. Damy sobie radę razem - powiedziała.
Pani Agnieszka dodaje, że mając w domu córkę pielęgniarkę, nie mogła udawać, że wszystko jest w porządku.
- Przed operacją rozmawiało się u nas szczerze - mówi. - Po niej tak samo. Nigdy nie zapomnę widoku córki, gdy obudziłam się w szpitalu po operacji. Ona tam stała i na jej twarzy malowała się wielka miłość. Chciałam żyć. Psychika jest w tej walce bardzo ważna - uważa.
***
- Badałam się regularnie - opisuje 67-letnia Irena Skraburska. - Mammografia co dwa lata. W 2010 roku wynik badania był zły. Biopsja. Wyrok - rak złośliwy. Lekarz zapytał: „Gdzie chce się pani operować?”. Odpowiedziałam, aby on zadecydował. Wybrał Poznań. Dodam, że u mnie oswojenie się z diagnozą zajęło miesiąc. Nic nikomu nie mówiłam. Chodziłam jak struta. Gdy usłyszałam: „rak”, to nogi mi się ugięły. Zapytałam się w myślach: Będę umierać? Teraz na to wszystko patrzę inaczej i zachęcam kobiety, aby badały się regularnie.
Pani Irena podkreśla, że dla niej wielkim wsparciem byli bliscy.
- Był taki moment, że po chemioterapii traciłam włosy, które mi leciały same - opisuje. - Dla mnie ogromnym przeżyciem było ostrzyżenie głowy maszynką na łyso. Bo zdecydowałam się na to. Później, w Poznaniu, dobrano mi perukę tak perfekcyjnie, że nikt się nie zorientował, że to nie autentyczne włosy. Nikt prócz bliskich. W tym wszystkim najgorzej jest oszukać samą siebie. Oszukuje się rodzinę, że jest wszystko w porządku, oszukuje się znajomych. Przechodziłam te wszystkie etapy tej choroby i teraz mam na nią i życie inne spojrzenie. Nie wolno myśleć negatywnie - radzi.
***
Bohaterki naszego reportażu mają się świetnie. W tym tygodniu wzięły udział w Marszu Różowej Wstążki w Darłowie. Termin nie jest przypadkowy, bo październik jest ogólnopolskim miesiącem walki z rakiem piersi.