Damian Aleksander: Wolałbym, żeby ludzie częściej chodzili do do teatru niż oglądali telewizję
Jeśli chcemy zachować kulturę, to nie spłycajmy jej, nie sprowadzajmy jej do formy prostego elementu, który można obejrzeć w komórce – mówi Damian Aleksander. U boku tego znakomitego śpiewaka zaśpiewają w podlaskiej operze Małgorzata Walewska, Kayah, Joanna Kołaczkowska i Edyta Krzemień
W Białymstoku jest Pan swoistym ambasadorem musicalu. Jednym z dowodów na to jest koncert „Tribiute To Musical”, który w przyszły weekend odbędzie się w Operze i Filharmonii Podlaskiej. Ten projekt dojrzewał dość długo. Skąd wziął się pomysł na taki koncert?
Powstał w mojej głowie około 15 lat temu. Na fali programu „Idol” od pewnej stacji radiowej dostałem propozycję stworzenia i nagrania koncertu musicalowego. Od razu zaświtała mi myśl, by zaprosić do udziału wspaniałe głosy z dość różnorodnych dziedzin jak klasyka, pop, musical czy kabaret. Pomysł dojrzewał dość długo, dziecko czasem rodzi się w bólach (śmiech). Sporo przy tym było zaangażowania i stresu, ale mam nadzieję, że warto było tyle czekać.
Faktycznie zaprosił Pan do tego projektu różnorodne artystki. Każda z nich to silna osobowość, także sceniczna. Pod jakim kątem dobierał Pan swoich gości?
Zależało mi na tym, by pokazać pewne spektrum. Musical czerpie: z bluesa, jazzu, popu, po rap, który też pojawił się niedawno na Broadway’u. Pomyślałem, że warto zaprosić cztery divy, najpiękniejsze głosy, które odpowiadają różnym gatunkom muzycznym: operze, muzyce pop, musicalowi i kabaretowi.
Małgorzata Walewska to dziś jeden z najbardziej rozpoznawanych i cenionych głosów operowych w Polsce i nie tylko. W stylistyce musicalowej świetnie odnajduje się Edyta Krzemień – nowa muza Zbigniewa Preisnera. Kayah to niewątpliwie ceniona osobowość ze świata popu, ponadto to artystka pochodząca z Białegostoku. Carycą kabaretu natomiast jest niezrównana Joanna Kołaczkowska. Wszystkie, mam nadzieję, ciekawie odnajdą się w stylistyce musicalowej. Wierzę, że to nietypowe spotkanie, fuzja różnorodnych światów muzycznych pokaże, jak bardzo musical jest bogaty i ciekawy. Mam też nadzieję, że tych którzy nie znają tego gatunku ten koncert zachęci do zapoznania się z tą formą teatru muzycznego.
Publiczność usłyszy musicalowe hity?
W repertuarze tego koncertu znajdą się między innymi utwory z musicali, w których brałem udział w Polsce i które publiczność teatralna może kojarzyć. Pojawi się pieśń Jeana Valjeana z „Nędzników” – „Boże Mój”. Nie może też zabraknąć hitów z „Upiora w operze”, który w Białymstoku cieszy się ogromną popularnością i z którym zdobyliśmy potrójną platynową płytę. Ale pojawi się także Willy Wonka z fabryki czekolady z piosenką „Pure Imagination”, która doczekała się wielu interpretacji choćby popowej czy jazzowej. To piękny motyw muzyczny. Nie zabraknie też klasyki musicalowej, czyli „West Side Story”. Utwory z tego dzieła wykonam w duecie z Małgorzatą Walewską.
Zabrzmią też utwory, które są swoistym zwrotem w historii musicalu, czyli takie, które odeszły kiedyś od klasycznego musicalu. Takim jest „Aquarius” z spektaklu „Hair”, który zaśpiewamy wraz z Kayah. Natomiast z Joanną Kołaczkowską – dla mnie najlepiej śpiewającą kabaretową aktorką – wykonamy „Money, Money” z filmu „Cabaret”, który rozsławiła Liza Minnelli. To motyw rozpoznawalny chyba dla większości, nawet dla tych, którzy nie znają dokonań musicalowych. Z Edytą Krzemień zaśpiewam w legendarnym już duecie z „Upiora w operze”.
Nie zabraknie też niespodzianek. Wybrałem najpiękniejsze melodie musicalowe, które najbardziej mnie inspirują i oddałem im serce. Ale będzie też pewien kwiatek, czyli piosenka „You Will Never Walk Alone” z klasycznego, bardzo starego musicalu „Karuzela”, który stał się hymnem jednej z drużyn piłkarskich z Liverpoolu. Ten utwór bardzo często pojawia się w wielu koncertach na całym świecie.
Białystok jest pierwszym miastem, w którym odbędzie się ten koncert. Dlaczego wybrał Pan akurat stolicę Podlaskiego?
To pierwszy taki koncert w Polsce. Można powiedzieć, że będzie to prapremiera takiego typu projektu. Białostocka publiczność będzie miała zaszczyt wysłuchać go jako pierwsza. Podlasie i Białystok okazały się dla mnie bardzo gościnnym regionem. Kocham to miejsce i ludzi stąd pochodzących. Uwielbiam ich bezpośredniość w kontakcie, komunikowanie swoich odczuć. Przede wszystkim są to bardzo wierni, oddani widzowie, którzy np. na „Upiorze w operze” byli kilkukrotnie. Nawet gdy bywaliśmy w mniejszych miejscowościach niż Białystok, to mieszkańcy sporo już o nas wiedzieli i nie mieli problemu z tym, żeby się przyznać, że byli, widzieli i że się im podobało. To bardzo miłe. To chyba jeden z ważnych elementów w zawodzie aktora.
Warto pamiętać, że niebagatelną rolę odgrywa tu dyrektor opery Damian Tanajewski. To jednak trudna funkcja szefowania tak dużej instytucji i borykania się z tak wieloma przeciwnościami losu. Jemu nie brakuje odwagi i chęci poeksperymentowania. Zresztą to nie tylko kwestia przedsięwzięcia koncertu „Tribiute To Musical”, ale też innych projektów. Jestem pełen podziwu, jak wiele różnych rzeczy dzieje się w operze. Jeśli ktoś jeszcze miał wątpliwości, co do słuszności istnienia tej instytucji, to mam nadzieję, że z roku na rok ma ich coraz mniej. Niewątpliwie to ważne miejsce kulturalne. Trzeba to doceniać. Takie przedsięwzięcia, które klinem wbijają się w już poukładany świat, kiedy nagle pojawia się tak duży organizm jak budynek opery, mogą budzić obawy. Warto pamiętać, że to buduje prestiż od strony tak ważnego elementu naszego życia jak kultura. To miejsce spotkań społeczności gdzie szuka się rozrywki czy inspiracji. Kiedyś taką rolę pełniły antyczne amfiteatry, dlatego pewnie opera podlaska nie bez kozery powstała w miejscu dawnego amfiteatru.
Wracając do koncertu... Oprócz znanych wokalistek, do współpracy zaprosił Pan także cenionego muzyka.
Niebagatelną rolę będzie pełniła Orkiestra i Chór Opery i Filharmonii Podlaskiej pod batutą tym razem Krzysztofa Herdzina. Jeśli ktoś miałby problem z lokalizacją tego nazwiska, to można je odnieść do kompozytora Jana A.P. Kaczmarka, który otrzymał Oscara za muzykę do filmu „Marzyciel”. Wówczas całą orkiestrację, opracowanie muzyczne zrobił właśnie Krzysztof Herdzin, śmiało można więc powiedzieć, że to współzdobywca Oscara. Panie, które zaszczycą mnie specjalnym udziałem w tym koncercie znają i ufają Krzysztofowi jako aranżerowi. Muzyka, którą namaluje wraz z muzykami będzie na pewno piękna. Znamy się od wielu lat, spotkaliśmy się na scenie Teatru Muzycznego Roma. Od samego początku był pomysł żeby ten koncert realizował – jako aranżer i kierownik muzyczny – Krzysztof Herdzin, który ma w swoim dorobku wiele płyt platynowych i złotych. W ubiegłym roku z jedną z najlepszych orkiestr kameralnych na świecie Academy of St Martin in the Fields z Londynu nagrał fenomenalny album. Na stałe współpracuje chociażby z Anną Marią Jopek czy Mietkiem Szcześniakiem, generalnie jest bardzo ceniony w świecie muzycznym. To bardzo zajęty aranżer, kompozytor, dyrygent, multinstrumentalista, pianista, który odnajduje się w prawie w każdym gatunku muzycznym. Prawdziwy człowiek renesansu. Całe szczęście, że w Polsce możemy obcować z tak utalentowanymi i wszechstronnymi osobami jak on.
Musicale niewątpliwie cieszą się znacznie większą popularnością niż opery. Jak Pan myśli dlaczego publiczności woli akurat ten gatunek?
Opery zawsze miały swoją pozycję i zawsze będą widzowie, którzy będą chcieli je oglądać. Co widać po pełnych widowniach i kolejnych odsłonach choćby w OiFP. Natomiast musical jest formą łatwiejszą w odbiorze chociażby ze względu na to, że gra się je u nas w języku polskim. Opera i musical to dwa pokrewne, ale nie takie same gatunki. To czasem różne światy, które czerpią z wielu muzycznych inspiracji. W musicalu historie opowiada się muzyką, która nie ma ograniczeń jeśli chodzi o style. Sukces tego gatunku możemy zaobserwować chociażby w akademiach muzycznych i teatralnych, gdzie otwierane są specjalne kierunki przygotowujące do występowania w teatrach muzycznych. To świadczy o tym, że ta forma teatru ma szansę i potrzebuje rozwoju. Poza tym w tym roku w Polsce pojawi się sporo wielkich produkcji musicalowych m.in. „Nędznicy”, „Piloci”, „Sunset Boulevard” „Nine” „Wiedźmin” na podstawie prozy Andrzeja Sapkowskiego czy wreszcie „Doktor Żywago” w operze podlaskiej.
Myślę, że duży wpływ na rozwój tego gatunku w Polsce mają też wszelkie telewizyjne programy rozrywkowe, w których uczestnicy mają okazję wykazać się swoimi talentami, umiejętnościami. To powoduje, że szukają też miejsca, gdzie mogą się pokazać. Musical jest idealną formą, żeby zaprezentować swoje talenty. Jest wszechstronny. Oprócz śpiewu wymaga masy innych umiejętności chociażby tańca i gry aktorskiej. Bardzo cieszę się, że ludzie chcą się rozwijać, że w dobie coraz mniejszej ilości zajęć okołoartystycznych w szkołach wiele osób szuka możliwości tworzenia.
Obserwuję także rozwój szkół weekendowych, które specjalizują się w formach musicalowych. Trzeba pamiętać, że musical to nie tylko scena, ale też film. W ostatnim czasie wiele takich produkcji pojawiło się w formie filmowej i zdobyło swoją popularność. A najlepszy filmem który zdobył aż siedem statuetek Złotych Globów został musical „La La Land”.
Jednak na fali takiej popularności dziś nie powstają musicale dotykające naszej obecnej sytuacji społecznej i politycznej. Takim była „Kolęda Nocka” autorstwa Ernesta Brylla do muzyki Wojciecha Trzcińskiego. Dzieło to powstało zaledwie w kilka miesięcy po wydarzeniach sierpniowych w 1980 roku. Czy dziś możliwe jest, by ktoś stworzył musical, który jednocześnie byłby komentarzem do aktualnych wydarzeń w kraju? Wiele osób uważa, że czasy mamy równie niespokojne.
Mam jednak nadzieję, że nie mamy do czynienia z takimi samymi problemami jak te sprzed 30 lat. Zawsze żyliśmy w ciekawych czasach, a ludzi dotykały podobne problemy.
Wszelkie zmiany, które następują w społeczeństwie mają swoje odbicie w sztuce, także w musicalu. Przykładem mogą być chociażby „Nędznicy” – musical, który porusza rewolucyjne tematy. Mam jednak wrażenie, że ludzie potrzebują spokoju. Wyjście do teatru czy opery powinno być świętem, relaksem, a nie wracaniem do problemów, którymi żyjemy na co dzień. Musical opiera się o tematy literatury pięknej, raz kryminalne, innym razem lżejsze. Historie te opowiadane są językiem muzyki, która przecież łagodzi obyczaje. Łatwiej jest wtedy coś komunikować. Ludzie oczywiście chcą mówić o ważnych sprawach, ale kiedy przychodzą do teatru chcą też odpocząć, mieć otwartą głowę i nie czuć depresji z powodu tego co dzieje się w około. Wolą słuchać muzyki, która ich inspiruje, uspokaja, wycisza.
Wolałbym, żeby ludzie częściej chodzili to teatru niż oglądali telewizję, zwłaszcza seriale paradokumentalne. To moje wielkie życzenie. Jeśli chcemy zachować kulturę to nie spłycajmy jej, nie sprowadzajmy jej do formy prostego elementu, który można obejrzeć w komórce. Ważne, żeby uczestnictwo w kulturze było świętem, spotkaniem z żywym organizmem: z orkiestrą, solistami, aktorami, z ludźmi którzy dają upust jakiemuś wyrazowi artystycznemu. Tu chodzi też o pewne katharsis – oczyszczenie. W końcu teatr zawsze postrzegano jako miejsce gdzie można przeżyć owo doznanie, czegoś się nauczyć, coś przerobić, zobaczyć z boku.
Teraz popularny jest teatr zaangażowany, teatr, który musi się opowiedzieć i komentować rzeczywistość dookoła.
Nie chcę wchodzić w dysputy okołopolityczne. Ludzie teraz sami nie wiedzą, w którą stronę pobiec, po której stronie się opowiedzieć. Ja uważam, że najważniejsza strona to ta, która wiąże się z miłością, porozumieniem i relaksem, odciągnięciem od napięć, które powodują tylko wynaturzenia.
Wykreował Pan mnóstwo różnych postaci w polskich musicalach. Ma Pan swojego ulubionego bohatera?
Na pewno nie chce pani usłyszeć odpowiedzi – Eryk z „Upiora w operze”? (śmiech)
Bo to bardzo standardowe skojarzenie.
Myślę, że już nie da się oderwać mnie od tej postaci. Upiór dał mi wiele inspiracji i stał się częścią mnie, a ja częścią jego. Bardzo lubię też Jeana Valjeana z „Nędzników”, Chrisa z „Miss Saigon”, Danny’ego z „Grease”. Jedną z moich ulubionych jest też podwójny bohater, czyli Jekyll i Hyde. Uwielbiam też wujka Festera z „Rodziny Adamsów”. Bardzo trudno mi wskazać jednego bohatera. Wielką przyjemność odczuwam w graniu postaci, które są moim kompletnym przeciwieństwem i nie przypominają mnie na co dzień. Wujek Fester był wyzwaniem. Reżyser Jacek Mikołajczyk dał mi wolną rękę, co pozwoliło mi zamienić się w taką postać. To cudowna kreacja. Wnosi dużo radości i miłości do ludzi, świata, a najbardziej do księżyca w spektaklu, który w gruncie rzeczy porusza mroczne, ciemne, czasem tragiczne tematy. Śląska publiczność ukochała sobie ten spektakl. Niestety teatr gliwicki przestał istnieć w formie muzycznej, dlatego „Rodzina Adamsów” już nie jest tam grana. Natomiast jest szansa, że może ten tytuł wróci na deski jednego z teatrów muzycznych w Polsce.
Czyżby Białegostoku?
Niestety. Możliwe, że do Łodzi.
Damian Aleksander,
aktor telewizyjny i teatralny, piosenkarz, jest absolwentem Policealnego Studium Wokalno-Aktorskie przy Teatrze Muzycznym im. Danuty Baduszkowej w Gdyni, gdzie występował w latach 1997-99 w różnych musicalach. Od kilkunastu lat związany jest z Teatrem Muzycznym Roma w Warszawie, gdzie występował w najważniejszych musicalowych produkcjach. W Operze i Filharmonii Podlaskiej wcielał się m.in. w Doktora Korczaka z musicalu „Korczak” czy nieśmiertelnego Eryka z „Upiora w operze”.
Podlasie i Białystok okazały się dla mnie bardzo gościnnym regionem. Kocham to miejsce i ludzi stąd pochodzących
Koncert Tribute To Musical będzie miał dwie odsłony.
Odbędzie się 20 i 21 stycznia o godz. 19 w Operze i Filharmonii Podlaskiej przy ul. Odeskiej 1. Wykonawcy to Damian Aleksander i goście: Małgorzata Walewska, Kayah, Joanna Kołaczkowska, Edyta Krzemień.
Dyrygent i kierownictwo muzyczne:
Krzysztof Herdzin
oraz Chór i Orkiestra Opery i Filharmonii Podlaskiej, przygotowanie chóru:
Violetta Bielecka, prowadzenie koncertu: Magdalena Miśka-Jackowska. Koncert zostanie zarejestrowany na płycie. Bilety na to wydarzenie kosztują 90 zł, 110 zł, 130 zł i 150 zł. Dostępne są w kasie opery.