Dała życie. Zabrała życie
Jerzy miałby dziś 57 lat. Mógłby mieć, gdyby nie okrucieństwo jego 20-letniej matki. Trzytygodniowego malca wrzuciła do stawu. Chłopczyka skazała na pewną i okrutną śmierć.
Czy kiedy oglądasz wiadomości, w których raz po raz pojawiają się informacje o tragedii, jaką dzieciom gotują ich rodzice, ci, którzy powinni kochać, troszczyć się, myślisz – to okrucieństwo to znak czasu? Wydaje ci się, że to niezrozumiałe postępowanie, agresja, niewyobrażalne okrucieństwo to twór teraźniejszości? Niestety, to zło, które tkwi w ułamku społeczeństwa, istniało wcześniej. Oto historia z 1958 roku. Na wokandę Sądu Wojewódzkiego w Koszalinie trafiła sprawa Heleny G., która najpierw dała życie małemu Jerzemu, by potem w jesienny, chłodny dzień je odebrać.
Przenieśmy się w czasie do 1958 roku w okolice Miastka. W odległości około 2 kilometrów od miejscowości, idąc wzdłuż toru kolejowego w kierunku stacji, można było dojść do łąki, pośrodku której znajdował się bagienny staw. Od strony północno-zachodniej był on osłonięty krzakami i lasem sosnowym. To tam 9 listopada, jak często w niedziele, 19-letni Zygmunt wybrał się wraz z kolegami na ryby. Często udawało im się tu złowić liny. – Było koło południa, kiedy kolega Wojtek zauważył leżącą w wodzie przy brzegu od strony lasu, jak się wyraził, lalkę – zeznawał później. – Przypatrzyliśmy się i doszliśmy do przekonania, że nie jest to żadna lalka, a dziecko. Nieżywe. Leżało na wznak, na równi z powierzchnią wody – opisał.
Koledzy odrzucili wędki i pobiegli do pobliskiego Słosinka, skąd telefonicznie zawiadomili o przerażającym odkryciu miastecką milicję.
Wyświetl większą mapę
Sekcja zwłok wykazała, że chłopczyk utonął. Zaczęły się poszukiwania matki niemowlęcia. Do Szpitala Powiatowego w Miastku milicjanci wystąpili z wnioskiem o wykaz urodzin chłopców. Z wydziału Zdrowia Powiatowej Rady Narodowej otrzymali zaś spis wydanych talonów na wyprawki niemowlęce. Listę nazwisk weryfikowano, sprawdzając, kolejne matki. To był właściwy sposób. W aktach sprawy znajdujemy datowaną na 16 listopada decyzję prokuratora powiatowego, który wydał nakaz aresztowania Heleny G. i Edwarda R. Helena, panna, pracownica PGR Dretyń, 8 października urodziła dziecko, a podczas niespodziewanej wizyty mundurowych oznajmiła im, że dziecka nie ma i nie chciała wyjaśnić, co z malcem się stało. Wizytę milicjanci złożyli jej i jej narzeczonemu Edwardowi w... Białej Podlaskiej, gdzie przebywali u matki Heleny. O wyjeździe tym mówiła już w szpitalu. Nakaz tymczasowego aresztowania i przekonwojowanie do Miastka – taka była decyzja prokuratora.
22 listopada Edward R. został po raz pierwszy przesłuchany. Kawaler, ukończone siedem klas podstawówki, 19-latek. Do zabójstwa dziecka się nie przyznał. – Latem 1957 roku wyjechałem od rodziców na zachód za pracą. Początkowo pracowałem w PGR w Jezierzycach koło Słupska i tam zapoznałem Helenę G. – rozpoczął zeznania. Już tam namiętność między dwojgiem była na tyle potężna, że związek skonsumowali. Nie jeden zresztą raz. Do listopada 1958 roku Edward pięć razy zmienił pracę. Choć pracował w różnych miastach, kontakty ze swoją dziewczyną utrzymywał. Ale, jak się zarzekał, ciążą był zaskoczony. – 4 listopada przyjechałem do Słupska i spotkałem się z Heleną na stacji kolejowej – mówił. Powód? Listownie umówili się, że odwiedzą jej rodziców. Spędzili w Białej Podlaskiej niespełna 2 tygodnie. Przyszli teściowie z narzeczonego córki nie byli zadowoleni, więc postanowił się stamtąd ewakuować. Helena odprowadziła go na dworzec autobusowy. – Tam wylegitymował nas miejscowy komendant MO. Zabrał Helenę ze sobą. Po pewnym czasie po mnie przyjechał samochód, a funkcjonariusze oświadczyli mi, że Helena zamordowała dziecko.
Edward widział się z ukochaną w kwietniu przez dwa dni. – Nie mówiła mi, że jest w ciąży i sam też tego nie zauważyłem. Wyglądała normalnie. Po wyjeździe od niej więcej się z nią do listopada nie widziałem.
KLIKNIJ>>> Zbrodnie Pomorza - mroczna historia regionu
20-letnia Helena G. do winy się przyznała. – 30 października w Miastku, chcąc pozbawić życia swojego noworodka, wrzuciłam go do stawu bagiennego – to odarte z emocji zdanie otwiera jej szczegółowe, dwudniowe wyjaśnienia.
Szczegółowe na przykład w kwestii poszczególnych prac, których się podejmowała. W 1953 roku ukończyła szkołę podstawową i wyjechała do Łodzi do technikum dziewiarskiego. Utrzymywała się ze stypendium w wysokości 270 złotych. Jednak od drugiej klasy straciła chęci do nauki i musiała zacząć na siebie zarabiać. Po drodze miała „wpadkę” z mankiem na ponad 10 tys. złotych, za co trafiła za kraty. Karę na mocy amnestii po odsiedzeniu części wyroku jej darowano. Wreszcie, po kolejnych miejscach pracy, trafiła do Jezierzyc, gdzie poznała Edwarda. Zakochała się, ale o intymnych szczegółach rozpisywać się nie będziemy. - W końcu stycznia, względnie z początkiem lutego 1958 roku nie miałam swojego okresu, jednak nie sądziłam, że zaszłam w ciążę. Aż w sierpniu, gdy poczułam ruchy w brzuchu, udałam się do Ośrodka Zdrowia do położnej i ta oświadczyła mi, że jestem w ciąży – opisywała. O tym fakcie Helena nie poinformowała Edwarda.
Przeczytaj kolejne 10 historii za 3,69zł!
8 października o 6 rano zabrało ją pogotowie. Około godz. 10 w szpitalu w Miastku urodziła synka. Ważył 3450 gramów. 16 października z dzieckiem została wypisana. – Początkowo byłam zadowolona ze swego dziecka i je wychowywałam – tłumaczyła. Mieszkała razem z koleżanką. – Byłam słaba, nie mogłam chodzić, ale jednak musiałam codziennie z PGR sobie przynieść w wiadrze węgla i zbierać drzewo na podpałkę. Byłam przez to przemęczona, a w dodatku dziecko moje było krzykliwe, w nocy często nie spałam, gdyż płakało tak, że sprzykrzyło mi się życie. W dniu 28 października pobierałam swoją wyprawkę ze sklepu i nie wiedziałam wtedy jeszcze, że dziecko utopię. 29 października postanowiłam się pozbyć dziecka w ten sposób, że nazajutrz pojadę do Miastka, pójdę wzdłuż torów do Słosinka i utopię je w jeziorze – wyznała. Koleżankom zapowiedziała, że jedzie z synkiem do matki, by oddać go jej na wychowanie. Jerzego – tak dała mu na imię.
Jak zaplanowała, tak zrobiła. – Będąc nad brzegiem stawu położyłam becik z dzieckiem na trawie, a następnie przyglądałam się wodzie, nie mogąc początkowo zdecydować, czy powzięty zamiar zrealizować. Aż w końcu wyjęłam dziecko, rozebrałam je i położyłam na wodzie. Całe skryło się w wodzie i zaraz poszłam. Dziecko, gdy rozbierałam je, zaczęło płakać i płacz ucichł z chwilą, kiedy położyłam go na wodzie – opisała 20-latka.
Becik z bielizną zwinęła i zapakowała w papier, który wcześniej kupiła. Zostawiła w ubikacji na stacji kolejowej. Wsiadła w pociąg i pojechała do Słupska na spotkanie z narzeczonym, skąd mieli pojechać do jej rodziców. Zgodnie z jej wersją zdarzeń powiedziała Edwardowi, zaniepokojonemu tym, jak schudła, że urodziła dziecko, ale zmarło. I, że pochowała je na cmentarzu w Miastku.
Po zeznaniach obojga Edward R. został oczyszczony z zarzutu zabójstwa dziecka. W kolejnych zeznaniach potwierdził, że o dziecku, owszem, dowiedział się, ale poznał wersję Heleny, iż urodziło się przedwcześnie i zmarło.
- Przestępstwa dopuściłam się dlatego, że z jednej strony bałam się swych rodziców, z drugiej zaś znajdowałam się w ciężkich warunkach materialnych. Nie starałam się o umieszczenie dziecka w Domu Dziecka – to kolejne zeznania Heleny G.
Akt oskarżenia w tej sprawie 24 kwietnia 1959 roku podpisał wiceprokurator wojewódzki Stanisław Chmura. 27 maja Helena G. stanęła przed Sądem Wojewódzkim w Koszalinie. Do winy się przyznała. Znów zapewniła, że jej chłopak o ciąży nic nie wiedział. Nie odpowiedziała na pytanie, dlaczego zamiast zabić, nie oddała synka do Domu Dziecka. – Postanowiłam pozbawić dziecko życia przez utopienie, gdyż uznałam, że nie będzie się męczyć – wyjaśniła sędziemu. – Doszłam na brzeg jeziora. Początkowo nie miałam odwagi tego zrobić. Dwukrotnie wracałam się i za trzecim razem wyjęłam dziecko, rozebrałam je i włożyłam do wody. Gdy to zrobiłam, odeszłam – zeznała.
- Gdybym wiedział, że urodziła dziecko, przyszedłbym jej z pomocą i zawarłbym z nią związek małżeński – oświadczył przed sądem Edward R. Gdyby wiedział...
Wyrok zapadł tego samego dnia. Helena G. została skazana na 8 lat więzienia. Od wyroku się odwołała, wnioskując o najniższy wymiar kary. Podnosiła, że jest bardzo młoda, że po urodzeniu dziecka została sama, a ojciec dziecka się nim nie interesował. Że miała ciężkie warunki bytowe.
24 września 1959 roku Sąd Najwyższy utrzymał wyrok koszalińskiego sądu w mocy. „Oskarżona nie była sama, a warunki jej rodzinne i bytowe nie były tak opłakane, jak twierdzi rewizja” – czytamy w uzasadnieniu decyzji. „Oskarżona ma rodziców, którzy – wnosząc bodaj z pisma nadesłanego do Sądu - podaliby rękę swej córce, a też niewątpliwie uczyniłby to ojciec dziecka. Oskarżona nawet mu jednak nie mówiła, że jest w ciąży, a po urodzeniu dziecka też milczała. Dopiero po utopieniu dziecka oznajmiła Edwardowi R., że porodziła dziecko, które zmarło. Oskarżona nie zwróciła się o pomoc ani do rodziców, ani do ojca dziecka, a mogła też je ulokować w Państwowym Domu Dziecka, co nie sprawia żadnych trudności. Jednak chciała uwolnić się od ciężaru przez dokonanie zbrodni. W tych warunkach kara wymierzona oskarżonej jest łagodna, zbliżona do ustawowego minimum zagrożenia (5 lat) (...)”.
W czerwcu 1965 roku Helena G., po odsiedzeniu ponad 2/3 orzeczonej kary, warunkowo została zwolniona z więzienia. Za kratami zdobyła zawód fryzjerki. Wyróżniała się dobrymi wynikami w pracy, co utwierdziło sąd w decyzji o zwolnieniu, wyznaczając jej niemal 1,5 roku próby. Czy spotkała się jeszcze z Edwardem? Tego już nie wiemy...