Dał serce i kartę kredytową
Panowie poznali się na portalu dla gejów. Parą byli trzy miesiące. Potem zaczęły się kłopoty z prawem. Krakowski sąd skazał Marka G. na rok więzienia za przywłaszczenie mienia byłego już partnera.
W tej historii jest miłość i seks, przyjaźń i nienawiść, zaufanie i zdrada, czyli wszystko, co czasem się zdarza między dwoma mężczyznami.
Pokrzywdzonego, z uwagi na obyczajowe tło opowieści, nazwiemy Romanem L. To 35-latek z wyższych sfer, wzięty prawnik zatrudniony w znanej w Krakowie firmie. Jako niepełnosprawny pozostawał pod opieką matki.
To było też źródłem cierpienia Romana L. który zarzucał rodzicielce, że nadmiernie go kontroluje w życiu zawodowym i osobistym. Z tego względu dorosły już mężczyzna od lat szukał osoby, z którą mógłby zamieszkać, i która pełniłaby funkcję jego asystenta.
W trakcie tych poszukiwań w internecie na jednym z portali dla gejów trafił na Marka G. Roman L. krył się z tym przed matką, bo wiedział, że nie akceptowała jego pomysłu na samodzielne życie.
W równym stopniu nie tolerowała jego odmiennych preferencji seksualnych, o których jednak wiedziała. Trudno zatem od niej było wymagać, by skakała z radości na wieść o tym, że w życiu jej jedynaka pojawił się jakiś mężczyzna.
Fascynacja Markiem G.
Partner syna nie zrobił na niej dobrego wrażenia, ale nawet nie starał się przypodobać kobiecie. Bardziej zwracał uwagę na Romana L., zawartość jego portfela i obietnice. Ten, zachwycony nową znajomością, snuł plany.
Wiesz, tym seksem to ja jej muszę płacić za te wszystkie rzeczy, które dla nas robi.
Fascynacja osobą Marka G. rozwijała się w błyskawicznym tempie na wielu płaszczyznach. Roman L. najpierw udzielał mu porad prawnych, potem widywali się na mieście, w końcu znaleźli się w przytulnym mieszkanku w Nowej Hucie.
Marek G. odbierał prawnika z pracy, obiecywał złote góry i szybko wyczuł, że wystarczy kilka miłych zdań o romantycznej miłości, dwóch połówkach pomarańczy, by młodszy o dwa lata Roman L. oddał mu swoje serce i kartę kredytową. Szybko nastąpiło jedno i drugie. Marka G. bardziej interesował wątek finansowy znajomości.
Miesiąc później za sugestią Marka G. prawnik bez słowa wyjaśnienia wyprowadził się od życiowej opiekunki i zamieszkał z partnerem.
Rozstanie z Ewą L. nie było bezbolesne. Za namową Marka G. syn złożył na policji doniesienie, że matka znęcała się nad nim fizycznie i psychicznie. To miało spalić mosty za przeszłością, która, jak wtedy sądził Roman L., była pasmem udręki. Poczuł się wolny. Taka iluzja po odcięciu pępowiny.
Dwa tygodnie się nie odzywał i dopiero po tym czasie poprosił kolegę, by odebrał od jego matki ważne dla niego rzeczy i leki.
Gdy już je miał w garści, wykonał telefon do Ewy L.: „żyję, ale nie powiem ci, gdzie mieszkam”. Wtedy dowiedział się, że matka na policji zgłosiła jego zaginięcie, choć właściwie chodziło jej o porwanie syna. On machnął na to ręką.
Obsypany prezentami
Żył pełną piersią. Marek G. traktował go jak króla, zapewniał o swoim uczuciu, dbał i pielęgnował, robił zakupy, pomagał w codziennych sprawach.
Roman L. z wdzięczności udzielił mu notarialnie pełnomocnictwa, na mocy którego mógł w jego imieniu podejmować wszelkie czynności. Obsypywał go prezentami: kupił mu telewizor, pralkę, play station do gier i markowe ciuchy.
Zaczął płacić rachunki i sporządził umowę dzięki, której Marek G. miał otrzymywać co miesiąc 500 zł za opiekę.
Dał mu do dyspozycji kartę kredytową, pokazał też kody i hasła wykorzystywane w bankowości internetowej. Śmiały gest, ale czego to nie robi zakochany mężczyzna. Potem Roman L. zadecydował, że jego przyjaciel, jak go nazywał, będzie asystentem w pracy. Faktycznie Marek G. zaczął odbierać telefony od klientów, jeździł na spotkania z nimi razem z Romanem L., umawiał służbowe wizyty. Był elegancki, wytworny, wygadany.
Prawnik kupił mu telefon komórkowy do załatwiania służbowych spraw. Potem z oszczędności i kredytu konsumenckiego nabył auto za ponad 50 tys. zł, a Marka G. wpisał jako współwłaściciela pojazdu do dowodu rejestracyjnego.
Druga twarz partnera
Pierwsza rysa na idealnej postaci Marka G. pojawiła się po dwóch miesiącach znajomości. Do gniazdka pary zaczęła zaglądać sąsiadka: Marta H.
Mieszkała w tym samym bloku ze swoim mężczyzną, ale zgodziła się prać i gotować dla zakochanej pary mężczyzn. Roman L. nie wyczuł zagrożenia, ale w pewnym momencie się zorientował, że Marek G. sypia z sąsiadką, która czasem zostawała u nich na noc. Potem zaczął już uprawiać z nią seks w obecności prawnika.
- Wiesz, tym seksem to ja jej muszę płacić za te wszystkie rzeczy, które dla nas robi. Za to pranie, prasowanie i gotowanie - tłumaczył Romanowi L. On domagał się jednoznacznej deklaracji, kogo Marek G kocha: jego czy sąsiadkę. Zazdrosny partner czuł, że idealny facet opowiada mu bajki.
Szybko się też zorientował, że Marek G. sporo wydaje na kobietę obficie korzystając z jego zasobów pieniężnych. Te zaczęły się gwałtownie kurczyć. Roman L. poprosił, aby luby ograniczył wydatki, ale stało się tak na krótko. Marek G. przyjął postawę roszczeniową. Domagał się coraz więcej pieniędzy.
Chciał, by środki z akcji charytatywnej jednej z fundacji na rzecz Romana L. poszły na remont mieszkania, w którym razem przebywali. Chodziło o 6800 zł.
Pieniądze i wyroki
Roman L. był temu przeciwny, bo lokal był własnością matki Marka G. Potem jego partner pokazał inną twarz. Zaczął być agresywny, potrafił przez okno wyrzucić blat stołu lub klawiaturę komputera. Krzyczał i wypowiadał groźby, gdy usłyszał, że Roman L. myśli o zakończeniu związku.
- Jeśli to zrobisz, załatwię cię i twoją rodzinę - zapowiedział Marek G. Wtedy też wyszło na jaw, że jest recydywistą, który ma na koncie kilka wyroków i za kratkami spędził prawie 15 lat.
Roman L. zaczął się go bać. W końcu dojrzał do tego, żeby się rozstać z ukochanym. Z pracy zadzwonił do matki i koleżanki, aby go zabrały do domu, bo już nie daje rady. Zjawiły się raz dwa. Przyjechał też Marek G.Nie chciał kobietom oddać kluczyków do samochodu i dokumentów. Roman L. nie przypuszczał, że to dopiero wstęp do burzliwego rozstania z Markiem G., z którym spędził upojne trzy miesiące.
Najpierw musiał uporządkować sprawy prywatne. Wypowiedział pełnomocnictwo dla Marka G., pisał do niego, dzwonił, błagał, by oddał mu jego rzeczy. Udało się zdobyć część dokumentów, drukarkę, pieczątki, togę i potrzebne lekarstwa.
Przepadł samochód, wózek inwalidzki i laptop. Marek G. sprzedał wszystko, bez skrupułów. Auto upłynnił na giełdzie w Balicach. Nabywcy pokazał, że jest wpisany w dokumentach. Za pojazd dostał 30 tys. zł, część wydał, a za resztę kupił opla. Doprowadził do transakcji choć wiedział, że Roman L. już złożył na niego doniesienie na policji za przywłaszczenie mienia.
Zemsta skrzywdzonego
Marek G. jak obiecywał, tak się zemścił. Znał hasła do maila byłego partnera, więc wysłał do pracodawcy Romana L. wiadomość. Podszył się pod prawnika i w treści przyznał, że w sposób niewłaściwy wykonuje obowiązki i działa na szkodę firmy. Prosił o zwolnienie z pracy. Gdy pracodawca zapytał Romana L. o co chodzi, ten przeprosił za maila, którego nie jest autorem. Dodał, że z pracy nie chce odchodzić i „padł ofiarą ataku hakerskiego”.
Sprawą zajęła się prokuratura. Markowi G. postawiono dwa zarzuty: przywłaszczenia mienia, w tym auta Romana L., włamania się do poczty i wysłania wiadomości w celu wyrządzenia szkody osobistej.
Marek G. nie przyznał się do winy, odmówił wyjaśnień. Z opinii biegłego wynika, że był poczytalny, ma ponadprzeciętna inteligencję i skłonność do manipulacji ludźmi. Poza tym to egocentryk, który myśli o zaspokajaniu swoich potrzeb.
Sąd Rejonowy dla Krakowa Nowej Huty skazał Marka G. na rok więzienia. Zobowiązał go też do naprawienie szkody w wysokości ponad 26 tys. zł i zapłaty 10 tys. zł zadośćuczynienia za krzywdę. Zdaniem sądu, oskarżony był wyłącznie nastawiony na finansowe wykorzystanie Romana L., a maila do jego pracodawcy wysłał z zemsty, by skompromitować pokrzywdzonego zawodowo i w sferze życia prywatnego. Wyrok jest nieprawomocny.