Czytanie. po co? [FELETON]
Otworzyłem szafę, w której odkładam książki - te koniecznie do przeczytania. Z półek uginających się od ciężaru wypadła niewielka „Miłość w czasach niepokoju”, zbiór dotąd niepublikowanych wykładów ks. Józefa Tischnera. Zabierałem się do lektury już parokrotnie, ale zawsze wygrywało coś łatwiejszego, lżejszego.
Podniosłem ten niewielki, gustownie wydany (brawo krakowskie wydawnictwo WAM) tom i wróciło wspomnienie lat studenckich i niełatwych prób dostania się (bo wszyscy próbowali) na wykłady księdza Tischnera w Collegium Witkowskiego UJ.
Książka otworzyła mi się w dłoniach na rozdziale „Doświadczenie wspaniałomyślności”:
U jednego z kolegów (...) nagle odkryłem, że w Morskim Oku miał w plecaku „Spór o istnienie świata” Ingardena. Po co mu to było? Absolutnie po nic. Ale genialność polega na tym, żeby przynajmniej raz w tygodniu, a już najrzadziej raz w miesiącu, przeczytać coś takiego, co człowiekowi po nic. Wspaniałomyślnie. Bez absolutnie żadnej myśli o korzyści: że albo jeszcze bardziej zgłupieję po tej lekturze (co też nie jest bez wartości) albo bardziej zmądrzeję (co jest niebezpieczne). Wspaniałomyślnie. Zwłaszcza jeśli chodzi o życie intelektualne, to polecam tę wartość.
Polacy czytają niewiele, większość nie czyta wcale. Biblioteka Narodowa ogłosiła, że w pandemii jedną książkę przeczytało w ciągu roku 42 proc. badanych Polaków (3 proc. więcej niż rok wcześniej). Do normy Tischnera daleko...