A poważnie? Meksykański reżyser Alejandro G. Ińárritu, wsławiony takimi tytułami jak „Birdman”, „21 gramów”, „Amores perros” czy „Babel”, zabiera nas do amerykańskiej dziczy 1823 roku.
To tu tzw. wolni traperzy na zlecenie kompanii futrzarskiej zdzierają z zabitych zwierząt skóry. Jeden z nich, grany przez Leonardo DiCaprio Hugh Glass (postać autentyczna) ma pecha: rozsierdzona niedźwiedzica dotkliwie go połamie i poharata. Żeby za dużo nie ujawniać, jeden z kompanów bohatera - John Fitzgerald (Tom Hardy) zdradzi go i wyrządzi wielką krzywdę. Glass będzie go samotnie ścigał 300 kilometrów pośród śniegów, wrogo nastawionych Indian, Francuzów...
Podziwiamy potęgę żądzy zemsty? U Ińárritu zemsta wpisana jest w porządek natury. Tak jak krew - taka sama czerwona plama na śniegu czy to w przypadku skalpowanego Amerykanina, czy kastrowanego Francuza, czy mordowanego Indianina, kłutego nożem grizzly czy rozszarpywanego przez wilki bizona... Ińárritu się z nami nie cacka. Jako rzecznik natury zaprasza do świata, gdzie kolejne zgony odmierzają uderzenia bębna, jęki zmrożonych pni drzew. Zaprasza? Chyba zasysa! Wszak podglądająca od dołu piękno i okrucieństwo XIX-wiecznej Ameryki kamera w rękach Emmanuela Lubezkiego bywa tak blisko twarzy DiCaprio, że widać, jak ten na nią chucha. „Zjawę” widz odczuwa fizycznie. Ten film boli...
Czy sterany, poraniony Leonardo DiCaprio 28 lutego wreszcie odbierze Oscara za najlepszą rolę? Cóż, to jego piąte podejście do statuetki. Już szybciej powinien zostać doceniony za kreację w „Aviatorze” czy „Wilku z Wall Street”, ale... Chyba zwycięży teraz.
Film w Gorzowie i Zielonej Górze.