Czy to tylko legendy o podwodnych... czołgach?
Czy na dnie lubuskich jezior spoczywają niemieckie i radzieckie czołgi? Miłośnicy militariów święcie wierzą, że tak właśnie jest. Ale pamiątki z II wojny światowej mogą pomóc nam wygrać batalię o... turystów
Wszyscy uganiają się za „złotym pociągiem”, a tymczasem inne tajemnice spoczywają głęboko ukryte - rozpoczął Jan Akielaszek. O jakiej tajemnicy mówi były Lubuszanin, który dziś mieszka we Wrocławiu? Oto w roku 1973 uczestniczył w poszukiwaniach dwóch czołgów T-34...
- Przyjechało jakichś dwóch „smutnych panów”, zapewne z którejś z wiadomych służb, wzięli wojskowych i wyruszyli na poszukiwania - tłumaczy pan Jan. - Wówczas byłem korespondentem prasy wojskowej i dlatego było mi dane się przyłączyć. Nic nie znaleźliśmy, ale informacje były naprawdę bardzo przekonujące.
Jak dodaje Akielaszek, przez lata jakoś to wydarzenie mu umknęło, aż niedawno jeden ze znajomych przypomniał mu, że kiedyś opisał taką historię... Zresztą chciałby przypomnieć o historii bliskiego mu regionu, stąd pomysł na powstanie Łagowskiego Klubu Miłośników Militariów. A jakie byłoby to wydarzenie, gdyby właśnie klubowi udało się czołgi wydobyć...
Piotr Dziedzic, dyrektor Lubuskiego Muzeum Wojskowego w Drzonowie, informacją nie jest wcale specjalnie zaskoczony. Może jednym tchem wymienić ileś miejsc, w których - podobno - znajduje się sprzęt wojskowy o znacznych gabarytach, właśnie najczęściej mówi się o czołgach. Dlaczego? Bo zapewne najbardziej działają na wyobraźnię.
- Co jakiś czas pojawia się u nas ktoś, kto się zaklina, że zna dokładne położenie czołgu - przyznaje Dziedzic. - Ale haczyk jest jeden: za każdym razem za wskazanie miejsca żąda pieniędzy. Tak nie działamy, między innymi dlatego podjęliśmy współpracę z grupą eksploracyjną „Nadodrze”. I jeszcze jedno: mało kto zdaje sobie sprawę, że wydobycie takiego obiektu to ledwie 20 procent kosztów. Później trzeba przystąpić do konserwacji, bo przy zmianie środowiska natychmiast ruszają procesy niszczące zabytek. Na przykład konserwacja czołgu wydobytego z dna Bałtyku trwała kilkanaście lat...
Co jakiś czas pojawia się u nas ktoś, kto się zaklina, że zna dokładne położenie czołgu
Zaglądamy na internetowe forum, na wątek poświęcony poszukiwaniu czołgów. Okazuje się, że to wąska specjalizacja detektorystów. I jak można usłyszeć od innych, wielu rzeczywiście wie, gdzie spoczywają podobne obiekty, ale informacje trzymają dla siebie, czekając, aż finanse lub przepisy prawa pozwolą im militarny przedmiot westchnień wydobyć. W kilku wątkach pojawiają się - na przykład - dawne bagna w okolicy Zielonej Góry i Kożuchowa jako miejsca, w których warto szukać.
A takich jest sporo. Oto zdaniem wodniaków z Pszczewa wojenną tajemnicę kryje niewielkie jezioro Stobno, ukryte w lasach kilka kilometrów na południowy zachód od Pszczewa. Właśnie na tym odcinku pod koniec stycznia 1945 roku radzieckie oddziały sforsowały dawną granicę polsko-niemiecką. Ponoć pancerniacy wjechali na zamarznięte jezioro. Nie wiadomo, czy wzięli je za łąkę, czy też byli przekonani, że lód wytrzyma ciężar ważących kilkadziesiąt ton czołgów. Nie wytrzymał. Załamał się pod ostatnimi dwoma T-34. Przed kilkoma laty szukali ich nurkowie z Dolnego Śląska, ale akcja zakończyła się fiaskiem. - Za to wcześniej archeolodzy wyłowili z jednego z sąsiednich jezior dwie kilkusetletnie dłubanki – zaznacza miejscowy leśnik Jarosław Szałata.
Pewne jest, że czołg T-34 spoczywa na dnie Jeziora Rakowego niedaleko Łagowa. Cywile go jednak nie zobaczą, bo to teren wędrzyńskiego poligonu. Został tam zatopiony specjalnie przez naszych żołnierzy. Jest celem treningowych eskapad wojskowych nurków. Saperzy trenują tam zakładanie i wysadzanie podwodnych zapór, a zwiadowcy rozpoczynają szkolenie właśnie od odnalezienia rdzewiejącego w wodzie wraku. Informacje na temat zatopionego sprzętu wojskowego (najczęściej wspomina się o samolocie i czołgach) krążą także wokół niewielkiego jeziora Gibiel pod Krosnem Odrzańskim, zwanego też Łochowickim. Brzmią one nieco mniej fantastycznie, gdy dowiemy się, że maksymalna głębokość akwenu wynosi 15 metrów.
Na niebezpieczne relikty z czasów ostatniej wojny można się natknąć, nurkując w kryształowo czystym Jeziorze Chycińskim koło wsi Chycina. To granaty moździerzowe. Skąd tam się wzięły? Pochodzą z pobliskich bunkrów, które zostały wysadzone po wojnie. Kilka razy wyławiali je wojskowi saperzy, ale - jak przekonywał nas ostatnio jeden z nurków - dno akwenu nadal w niektórych miejscach jest naszpikowane żelazną śmiercią jak wielkanocna babka rodzynkami...
Czesław Kalbarczyk, wójt Łagowa, oczywiście z zainteresowaniem słucha opowieści o zatopionych czołgach w jego okolicy. Ale z jeszcze większą uwagą przysłuchuje się dyskusjom na temat działania łagowskiego klubu zajmującego się militariami. - Mamy niesamowitą szansę przedłużyć sezon turystyczny, przyciągając tu właśnie miłośników historii i militariów - tłumaczy wójt. - I zamierzamy w tym celu wykorzystać pobliski poligon w Wędrzynie. Zajęcia nie trwają cały rok, można by je udostępnić zwiedzającym, zorganizować jakieś zajęcia na strzelnicy... Rozmawiamy już i z historykami, i z wojskowymi.
W tej chwili na mapie turystyki militarnej mamy raptem sześć punktów: Międzyrzecki Rejon Umocniony, Pętlę Boryszyńską, Lubuskie Muzeum Wojskowe, Muzeum Obozów Jenieckich w Żaganiu, salę tradycji 11. Lubuskiej Dywizji Kawalerii Pancernej i Twierdzę Kostrzyn. Tymczasem już teraz jednym tchem można wymienić kilka innych punktów, jak chociażby skanseny fortyfikacyjne w Leśnej Górze i Czerwieńsku. Dlaczego nie Łagów?