Czy prezydenta stać na niezależność? [rozmowa]
Rozmowa z dr. Magdaleną Mateją, medioznawcą z UMK w Toruniu o kolejnych obchodach katastrofy smoleńskiej.
W minionych latach próbowano „zabić pamięć o katastrofie i jej przyczynach” - jak twierdzi Jarosław Kaczyński?
PO i PSL zarządzały komunikacją o katastrofie i jej przyczynach dość nieudolnie - tak jak to ujmuje rosyjskie przysłowie: „ciszej jedziesz, dalej będziesz”. Polityka unikania trudnego niewątpliwie tematu doprowadziła do tego, że jedynym depozytariuszem pamięci o ofiarach katastrofy smoleńskiej stało się środowisko PiS. Politycy PO i PSL niejako umniejszali rangę wydarzenia i jego kolejnych rocznic, co można by interpretować jako próbę ukrywania czegoś lub milczenia powodowanego wstydem, poczuciem winy. Zaniedbywanie narracji o Smoleńsku okazało się strategicznym błędem. W 2010 roku, kiedy doszło do katastrofy, rządziła wprawdzie koalicja PO-PSL, ale nieprawidłowości, np. w 36. specpułku, można wytknąć wcześniejszym ekipom rządowym. Odpowiedzialności nie należało unikać, jej zakres należało po prostu „wykreować”. Naiwnością było myślenie, że PiS odstąpi od użycia tego wydarzenia do budowy politycznych i ideowych celów.
Mamy pomnik na Powązkach, tablice pamiątkowe, czy Jarosławowi Kaczyńskiemu chodzi o dwa pomniki przed Pałacem Prezydenckim?
Nie chodzi mu tylko o pomniki, a o trwałe wpisanie tej katastrofy w narodową martyrologię. Tablice i pomniki są tylko elementami systemu pamięci. Smoleńsk ma się stać takim samym etapem w rozwoju naszej historii, jak XIX-wieczne powstania, II wojna światowa czy powstanie warszawskie. To kolejny etap naszej bolesnej historycznej narracji o ofierze, odkupieniu i zbawieniu. Pomnik to za mało, chodzi o miejsce na kartach historii. Ważne miejsce.
Zwykła katastrofa lotnicza - a nie zamach - nie trafi na karty historii?
Trafi, ale historia jest dyscypliną nauki, którą potocznie rozumie się jako przekazywanie faktów. Tymczasem historycy operują słowem, co rodzi rozległe pole interpretacji, czasami sprzecznych. Doświadczenie pokazuje, że Polacy mają skłonność do fundowania sobie dwoistej historii, w tym wypadku wersji: katastrofy i zamachu. Ta podwójność jest wpisana w nasze myślenie i doświadczenie.
Podczas uroczystości prezydent apelował o wzajemne wybaczenie, a prezes rozwiewał wątpliwości: winni - PO i Donald Tusk - mają być ukarani, przynajmniej moralnie.
Czy prezydenta Andrzeja Dudę stać na niezależność? Może postanowił symbolicznie zaznaczyć swoją niepodległość, wyznaczyć nurt umiarkowania w ramach PiS - coś, co towarzyszyło rządom tej partii w latach 2005-2007? Prezydent Duda w ten sposób staje się w ten sposób repliką figury Lecha Kaczyńskiego. Ma być umiarkowanym i rozważnym, kimś, komu warto ufać. Ma być przeciwwagą dla „romantycznego” Jarosława Kaczyńskiego, który zawsze był radykalniejszy w wypowiedziach, ale i czynach. W ten sposób dla jednych do przyjęcia będzie Andrzej Duda, dla drugich - Jarosław Kaczyński.
Szósta rocznica katastrofy była pierwszą w czasach rządów PiS. Czy została wykorzystana przez rządzącą partię?
Ta rocznica była obecna w mediach publicznych, zdominowała ramówkę Telewizji Polskiej. Eksponowani byli aktorzy polityczni związani z środowiskiem PiS i to w rolach pierwszoplanowych. Niewiele mówiło się o Hannie Gronkiewicz - Waltz jako prezydent Warszawy czy o udziale w uroczystościach polityków innych partii, nawet tych funkcyjnych. Niektórzy bliscy ofiar katastrofy, jak Paweł Deresz czy Barbara Nowacka, twierdzą, że nie zostali zaproszeni na uroczystości. PiS wykorzystał media i organizację uroczystości do prezentowania własnej wizji przyczyn tej katastrofy. Nawet odsłonięte w niedzielę tablice mówią o „poległych” 10 kwietnia 2010 roku. Medialnie i politycznie PiS uwyraźnił swoją narrację o katastrofie i jej przyczynach.